[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sko’czy"o... przynajmniej ten rozdzia" zosta" brutalnie za-
173
mkni´ty. Od tamtej pory na nikim mi nie zaleÝa"o... tak bar-
dzo i... chyba nie b´dzie. JesteÊ dla mnie waÝny, Gilroy, i je-
Êli sàdzisz, Ýe potrafi´ daç ci szcz´Êcie, weê mnie. Tylko...
zrozum, musz´ byç z tobà szczera, Gilroy... pewna czàstka
mnie b´dzie zawsze naleÝa"a do Maurice a. Nie mog´ si´
sprzeniewierzyç memu marzeniu. Tak d"ugo stanowi"o treÊç
mego Ýycia. On... on nie zas"uÝy" na zdrad´. Umar" kochajàc
mnie.
Gilroy przyjà" to wszystko do wiadomoÊci i postanowi" za-
pomnieç. Wola" raczej mieç po"ow´ serca Very, niÝ ca"e innej
kobiety.
 Od rana m´czy"o mnie pytanie, czy ostatni wieczór nie
by" tylko snem  powiedzia".  Chodê, kochanie, zostaw te ró-
Ýe... Mam tylko godzin´ i zamierzam wykorzystaç kaÝdà jej
minut´.
 Niestety, mog´ ci ofiarowaç tylko pó" godziny 
uÊmiechn´"a si´ Vera.  Musz´ pomóc ojcu; z"apa" jakieÊ nie-
zwyk"e okazy owadów i trzeba je skatalogowaç. Biedaczek,
jest taki podekscytowany. Ja sama mam juÝ czasem doÊç...
i naprawd´ wola"abym ciebie.
Kiedy pó" godziny min´"o i Vera posz"a pomóc profesoro-
wi Maybee, Gilroy postanowi" przejÊç si´ po ma"ym parku,
leÝàcym opodal starej siedziby Maybee ych. Usiad" na "awce,
by przez kilka chwil pomarzyç o Verze. Zastanawia" si´, czy
kiedykolwiek uda mu si´ zdobyç jà ca"kowicie... czy kiedy-
kolwiek nadejdzie dzie’, gdy jego Ýona wyzwoli si´ ze snu,
którego sprawcà by" inny m´Ýczyzna... martwy m´Ýczyzna,
zmar"y w m"odoÊci... na zawsze m"ody, romantyczny, pocià-
gajàcy, w przeciwie’stwie do niego, Gilroya, posiwia"ego
i w sile wieku. Westchnà" ci´Ýko, rozmyÊlajàc o swoim szcz´-
Êciu. Úy" juÝ jednak dostatecznie d"ugo, by nauczyç si´, Ýe do-
skona"oÊç zdarza si´ na tym Êwiecie niezwykle rzadko.
 Goràco, prawda?  zagadnà" ze wspó"czuciem m´Ýczy-
zna siedzàcy na drugim ko’cu "awki.
Gilroy drgnà" nieznacznie. Nie zauwaÝy", jak nieznajomy
174
nadchodzi". By" to t´gi, doÊç pospolity m´Ýczyzna, ubrany
bez smaku, czego ukoronowanie stanowi" krzykliwy, okropny
krawat. Zdjà" kapelusz, by obetrzeç czo"o z potu i Gilroy spo-
strzeg", Ýe jest "ysy. Mia" czerwonà twarz i podpuchni´te,
m´tne oczy.
 Rozglàdam si´ po tej ma"ej, starej mieÊcinie i próbuj´
spotkaç kogoÊ, kogo znam  odezwa" si´ nieznajomy.  Tu si´
urodzi"em i wychowa"em. Wyjecha"em szesnaÊcie lat temu.
Ale nie wyglàda, Ýeby osta" si´ tu jakiÊ mój znajomek.
 To... smutne  bez sensu odezwa" si´ Gilroy. Nie mia"
ochoty na rozmow´ z tym cz"owiekiem.
 To by"by niez"y szok, gdyby mnie zobaczyli.  M´Ýczy-
zna uÊmiechnà" si´ od ucha do ucha. Przerwa", by zapaliç pa-
pierosa. Na jego palcu zalÊni" jak s"o’ce wielki brylant... lecz
paznokcie pozostawia"y wiele do Ýyczenia.  Wie pan, wszy-
scy w tym mieÊcie myÊlà, Ýe nie Ýyj´.
 Doprawdy?
 Tak. By"em juÝ od jakiegoÊ czasu na zachodzie, kiedy
wybra"em si´ w góry i zaginà"em. Sam nie wiem, co za licho
pokaza"o mi powrotnà drog´ do cywilizacji. Stwierdziwszy,
Ýe wszyscy majà mnie za truposza, postanowi"em pozostawiç
ich w tym przekonaniu. Mia"em swoje powody. Spódniczka...
rozumie pan. Ulotni"em si´ do innego miasta i zajà"em han-
dlem nieruchomoÊciami. Powiod"o mi si´... Da pan wiar´?
Nie jestem juÝ biednym szczeniakiem jak wtedy, kiedy stàd
wyjeÝdÝa"em. Utar"o si´ twierdzenie, Ýe wszyscy Tisda-
le owie majà dziury w kieszeniach. A moje kieszenie sà ca-
"e!!!
Gilroy siedzia" jak og"uszony. Nie móg" wykrztusiç s"owa,
nawet gdyby od tego zaleÝa"o jego Ýycie. To by" Maurice Tis-
dale... to!
 Zabieram mojà Ýon´ i dzieciaki na wschód, by odwiedzi-
li krewnych. Chcia"a zatrzymaç si´ w Trentville, by zobaczyç
dawnà koleÝank´, wi´c pomyÊla"em sobie, Ýe zahacz´ o to
miejsce i spotkamy si´ w pociàgu o szóstej pi´tnaÊcie. Ale
175
zdaje si´, Ýe ca"y mój wysi"ek diabli wzi´li. Nie uda"o mi si´
trafiç na nikogo, kto mnie zna", ani znaleêç miejsca, gdzie
moÝna by przep"ukaç gard"o.
Gilroy nadal milcza". Co móg" powiedzieç?
Maurice Tisdale znowu otar" pot z twarzy.
 Wie pan, kiedy jeszcze tu mieszka"em, nie opodal, na tej
ulicy... Ýy" pewien "owca robaków... stary profesor Maybee.
Maybee to dopiero by"o zió"ko! Kompletny bzik na punkcie
tych robaków. Ale mia" córk´. Nawet z klasà... troch´ za chu-
da... jak ràczka od parasola. CzuliÊmy do siebie mi´t´, wie
pan, wtedy. Nie Ýeby specjalnie mi zaleÝa"o! Ale mia"a mi"à
buzi´ i trzeba by"o jakoÊ zabiç czas... CzytaliÊmy razem kilo-
metry wierszy... Po prawdzie, ona sama pisywa"a troch´, s"o-
wo daj´, i czyta"a mi. W ko’cu coÊ napad"o starego "apacza...
Maybee owie zrobaczywieli w swej dumie... i pos"a" mnie do
diab"a... Gdyby pan móg" go wtedy widzieç.  Maurice prze-
rwa", by pokazaç profesora Maybee w chwili, gdy go odpra-
wia" z kwitkiem. Tak dobrze to odegra", Ýe nawet zmroÝony
Gilroy musia" si´ uÊmiechnàç. Ta kreatura mia"a prawdziwy
talent mimiczny.
 Udawa"em, Ýe mnie to dotkn´"o No, Ýeby Verze by"o "a-
twiej... Ale ca"kiem zadowolony da"em drapaka. PisywaliÊmy
do siebie przez jakiÊ czas, ale kiedy okaza"o si´, Ýe tak fortun-
nie umar"em... ca"kiem mi to odpowiada"o. MoÝe pan wie, co
si´ sta"o z Verà? Przypuszczam, Ýe od lat jest zam´Ýna i lek-
ko przyty"a, podobnie jak ja.
 Nie, nie wysz"a za màÝ  Gilroy ze zdziwieniem stwier-
dzi", Ýe moÝe mówiç. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl