[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sufitem. - Czemu tego nie naprawisz?
- Biuro straciłoby swój klimat.
Phil przestąpił nad śpiącym psem i usiadł na rogu blatu.
- Będziemy kręcić sceny ze statystami. Przyjdziesz popatrzyć?
- Jasne.
- Co powiesz na mały występ gościnny? - Uśmiechnął się
szeroko.
- Nie, dzięki.
- A na kolację w moim pokoju?
Pozwoliła się pocałować i odwzajemniła uśmiech.
- A będą świece?
- Ile tylko chcesz.
- Umiesz przekonać kobietę. - Przyciągnęła jego twarz i znowu
się pocałowali.
- Tory, pozwoliłabyś, żebym któregoś razu sfilmował cię, jak
jezdzisz konno?
- Phil, na litość boską...
- Amatorską kamerą.
- Skoro to dla ciebie takie ważne - skapitulowała z
westchnieniem.
149
RS
- Jasne. - Wyjął papierosa. - Słuchaj, podobno ukarałaś Bicksa za
śmiecenie.
- Zgadza się. - Przerwała, żeby odebrać telefon. Phil zauważył,
że jej ton uległ subtelnej zmianie.
Słuchając lawiny prawniczego żargonu, zaczął myśleć o jej
życiu w Albuquerque. Takie kobiety nie spędzają samotnie każdego
wieczoru, a co dopiero nocy.
- Phil?
Wyrwał się z niewesołych myśli i spojrzał na nią.
- Tak?
- Wspomniałeś coś o Bicksie.
- Ach, tak... Bicks.
- No i co z nim?
- Dwieście pięćdziesiąt dolarów za zaśmiecanie ulicy.
- Tak, tyle wynosi grzywna.
- Tory, bądz rozsądna.
- Rozsądna, Kincaid? - Zmrużyła oczy.
- To dość wygórowana kwota jak za zwykłą gumę do żucia.
Wzruszyła ramionami.
- My tu nie uzależniamy wysokości grzywny od rodzaju śmieci.
Za puszkę kawioru zapłaciłby tyle samo.
- Słuchaj no, pani szeryf... - zaczął, dotknięty do żywego.
- Skoro już mówimy o śmieceniu, to uprzedz swoich ludzi, że
jeśli nie zaczną po sobie dokładniej sprzątać, to posypią się kolejne
150
RS
grzywny. - Uśmiechnęła się lekko. - Niech we Friendly będzie chociaż
czysto.
- Nie będziesz prześladowała moich ludzi.
- Nie będziecie mi tu śmiecili.
W tym momencie otworzyły się drzwi. Tory tylko spojrzała na
wielki siniec na skroni Toda i w bezsilnej furii aż zacisnęła pięści.
Podeszła do niego i delikatnie ujęła jego twarz w obie dłonie.
- Skąd to masz? - spytała.
Wzruszył ramionami, ale dalej unikał jej spojrzenia.
- To nic.
- Ojciec ci to zrobił? Pokręcił głową.
- Przyszedłem pozamiatać - powiedział cicho i próbował się
odsunąć, ale złapała go za ramiona.
- Tod, popatrz na mnie.
- Mam jeszcze pięć dolarów do odpracowania -odparł
zdławionym głosem.
- Ojciec nabił ci tego siniaka - rzekła, a kiedy tylko opuścił
wzrok, potrząsnęła nim szorstko. - Odpowiadaj.
- Rozzłościł się, bo ja znowu... - Skulił się, widząc wyraz
wściekłości na jej twarzy.
Odsunęła go i ruszyła w stronę drzwi.
- A ty dokąd? - odezwał się Phil, stając u jej boku.
- Do Swansonów.
- Nie! - krzyknął przerazliwie Tod. - Nie idz! On się wścieknie!
151
RS
- Porozmawiam z twoim ojcem - oświadczyła spokojniej Tory. -
Wytłumaczę mu, że nie ma prawa cię bić.
- Bije tylko jak się rozzłości. - Uczepił się jej ręki. - On nie jest
złym człowiekiem. Nie chcę, żeby poszedł do więzienia.
- Tylko z nim porozmawiam.
- Wpadnie w szał. Nie chcę, żeby tobie też zrobił krzywdę.
- Nic mi nie zrobi, nie martw się. - Uśmiechnęła się do niego. -
Bierz się za to zamiatanie. Niedługo wrócę.
- Tory, proszę...
- Zmigaj.
Kiedy zniknął na zapleczu, Phil oznajmił krótko:
- Nigdzie nie idziesz.
Tory rzuciła mu zimne spojrzenie i otworzyła drzwi. Zatrzymał
ją i odwrócił.
- Powiedziałem: nigdzie nie idziesz.
- Prawo to prawo. Nie wtrącaj się, Kincaid.
- Pal diabli prawo! - Rozwścieczony przyparł ją do ściany. 
Jeśli myślisz, że cię puszczę, to chyba zwariowałaś!
- Jestem szeryfem, a Tod Swanson mieszka w moim miasteczku
- wycedziła.
- Ktoś, kto bije dzieciaka, nie zawaha się uderzyć i ciebie. Nie
uchroni cię ten kawałek blachy.
- To co mam zrobić? Udać, że niczego nie widziałam?
Phil zaklął głucho.
- Ja pójdę.
152
RS
Spokojnie odwzajemniła jego spojrzenie.
- Nie jesteś przedstawicielem prawa. Ty nawet nie jesteś stąd.
- To poślij Merle'a.
- Baba szeryf to nie szeryf, Kincaid?
- Do cholery, Tory. To nie są żarty.
- Oczywiście. To moja praca. Puść mnie już, Phil. Patrzył
wściekły, jak podchodzi do samochodu.
- Tory? - zawołał za nią. - Jeśli cię tknie, to go zabiję!
Odjechała, nie oglądając się za siebie.
Jechała wolno, chcąc się uspokoić, zanim zacznie rozmawiać ze
Swansonami. Musi być obiektywna, pomyślała, ściskając kierownicę
tak mocno, że palce jej zbielały.
A jeśli zle to rozegra? - pomyślała bliska paniki. Jeśli jej
interwencja poskutkuje dla Toda dodatkowymi kłopotami? Jednak
zaledwie zobaczyła przed sobą dom, zaczęła się uspokajać. Od
dziecka wierzyła, że wszystkie krzywdy można naprawić, trzeba tylko
być cierpliwym i przestrzegać prawa. Nie godziła się z myślą, że może
być inaczej.
Zaparkowała samochód przy poobijanym pikapie Swansona i
wysiadła. Pies, który drzemał na werandzie, zaczął zanosić się
ochrypłym, groznym ujadaniem. Tory przyjrzała mu się, czujna,
jednak najwyrazniej nie zamierzał ruszyć się z koślawej werandy.
Psisko wyglądało na stare i zaniedbane, zupełnie jak dom, którego
pilnowało.
153
RS
Rozejrzała się pełna współczucia dla Toda. Było widać, że jego
rodzina żyje na skraju nędzy. Rodzina Tory także musiała zaciskać
pasa, lecz w ich domu zawsze było czysto i schludnie, a ranczo miało
swój urok. Tutaj czuło się tylko smutek i beznadzieję. Nikt nie
posadził kwiatów, nie poustawiał doniczek. Spod łuszczącej się farby
przeświecało nagie drewno. Na werandzie nie było nawet
najzwyczajniejszego krzesła, niczego, co wskazywałoby na to, że ktoś
z domowników ma czas albo ochotę posiedzieć na dworze i podziwiać
widok.
Pies szczekał, ale nikt nie podszedł do drzwi. W końcu zza domu
napłynął gniewny krzyk i pies przestał ujadać, poprzestając na
głuchym powarkiwaniu. Tory poszła w kierunku, z którego dobiegał
głos.
Swanson naprawiał ogrodzenie pustej zagrody. Koszulę na
plecach miał mokrą od potu, kapelusz nasunął na twarz, by nie
oślepiało go słońce. Był niski i krępy, miał umięśnione ramiona
człowieka pracującego fizycznie. Tory pomyślała, że Tod i posturę, i
charakter musiał odziedziczyć po matce.
- Panie Swanson?
Obejrzał się gwałtownie. Młotek, którym przybijał brakującą
deskę, zawisł w powietrzu. Mężczyzna miał szorstką, porysowaną
zmarszczkami twarz człowieka, który większość życia spędza na
dworze. Zmrużył oczy i podejrzliwie zerknął na jej odznakę.
- Szeryf Ashton - mruknął, wbijając gwózdz.
- Chcę z panem porozmawiać.
154
RS
- Taa? - Ze starej puszki po kawie wyjął następny gwózdz. - A o
czym?
- O Todzie.
- Wpadł w tarapaty?
- Najwyrazniej - odparła uprzejmie.
- Już ja mu przemówię do rozumu. Co przeskrobał?
- On? Nic, panie Swanson.
- No to przeskrobał coś czy nie? - Swanson wbił w deskę kolejny
gwozdz. - Bo nie mam czasu na gadanie po próżnicy.
- Znajdzie pan czas, panie Swanson - odparła spokojnie. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl