[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ludzie z nieukrywanym żalem odprowadzili ich wzrokiem do zakrętu bocznej uliczki, potem niechętnie zaczęli się rozchodzić,
nic wiedząc, co właściwie dalej robić z resztą popołudnia.
Po dwóch dniach o zmroku Stańczak wrócił do domu. Od progu pozdrowił rodzinę i usiadł przy stole. Wyglądał i
zachowywał się jak człowiek, który przed chwilą wrócił z dalekiej podróży. Był nieogolony, brudny i zmęczony. %7łona w
milczeniu nalała gorącej wody do wielkiej, poobijanej z emalii miednicy.
- Myj się, wyglądasz jak świnia - powiedziała bez złości.
Wstał. Rozebrał się do pasa. Sama umyła mu anemiczne plecy, potem podała czystą koszulą. Włożył ją i z zawiniętymi do
łokci rękawami usiadł znowu przy stole.
%7łona postawiła przed nim talerz z gorącą zupą. Odsunął go.
- Nic będę jadł - powiedział obrażony.
- Jedz, boś głodny.
- Nie. - W zamyśleniu zaczął jezdzić palcem po stole, rysując jakieś esy-floresy.
- Zabrali mi pistolet. Tyle się nad nim namęczyłem -powiedział z żalem. - Wlepili mi mandat dziesięć złotych za posiadanie
broni. Skąd je wezmę? Reperacja komina jeszcze dojdzie. Boże! Co ja sobie, biedny, narobiłem?
Policmajster Kielak
W domu Płachty na Piaskach mieszkała największa nędza tego miasta, ale wszystko ludzie porządni i jeśli nawet zdarzyło się
kiedyś, że gdzieś tam na peryferiach pewnej nocy zginęła komuś ze strychu bielizna wywieszona do suszenia, to wtedy
poszkodowany nie spiesząc się szedł do jedynego w tym mieście ,,gliny" i powiadał: - Panie Kie-lak, popatrz pan, co te
sukinsyny zrobiły. Zabrały mi ostatnie gacie, jakie miałem. Daję panu słowo honoru, że zostałem tak, jak stoję tu przed
panem, a jeśli kłamię, to żebym rodzoną matkę w grobie zobaczył.
- Panie Malesa, nie przysięgaj się pan, bo mnie to niepotrzebne i pańskiej matce też. Idz pan do domu i czekaj. Około
południa będziesz pan miał wszystko zwrócone.
Po tych słowach rozchodzili się. Każdy szedł w swoją stronę. Malesa do domu jak radził po przyjacielsku Kielak, ten zaś
prosto na piaski do domu Płachty. Po drodze zaczepiano Kielaka jeszcze kilkakrotnie. Jakiś chłop o przekrwionych oczach i
- 43 -
zmęczonej twarzy skarżył się, że dwa dni temu nad ranem obudziło go szczekanie psa.
- Obudziło mnie w nocy ujadanie Kajtka - opowiadał chłop. - Wstaję ja z łóżka i podchodzę do okna, a na dworze ciemno
choć oko wykol. Na szczęście znam swoje podwórko. Wiem, gdzie co leży i jak. No więc patrzę i własnym oczom nie wierzę.
Na podwórku pod szopką stoi jakichś dwóch fagasów. Jeden, ten wyższy, trzyma na plecach wypchany worek. A pies
ujada, inne też. Po całej wsi słychać tylko szczekanie psów. No, myślę sobie: nic tylko złodzieje, i mówią do starej:  Zapal
lampę", a sam zakładam portki. Wychodzę na dwór, pies, jak mnie zobaczył, przestał szczekać, merda ogonem, łasi się, ja
rozglądam się po podwórzu, ale nikogo nic widzę. W tamtych jakby nagle piorun trafił. Miałem już z powrotem wracać do
chałupy, bo pomyślałem sobie, że może mi się coś przywidziało, ale nie. Patrzę i oczom nie wierzę. Drzwi do chlewka są
otwarte na oścież, a przecież wieczorem sam je zamykałem. Zaglą dam tam, prosiaka nic ma. Zapalam ja zapałkę. Zaglądam
tam. W kącie na gnoju leżą bebechy i jakaś kartka. Biorę ja tę kartkę, idę do domu i czytam, a na niej jak byk napisane:  Ty
głupi ch... - nic będę panu powtarzał, co taki łobuz może człowiekowi napisać, bo pan sam wic, o co mi się rozchodzi. - Za
twoje trudy zostawiam ci łeb i dudy."
Lecę ja do sąsiada, budzę go, mówię mu co i jak. Razem budzimy jeszcze kilku. Na wszelki wypadek każdy z nas wziął ze
sobą jakąś drzazgę. Idziemy po śladach. Zlady prowadzą na drogę, idziemy drogą. Nagle widzimy ich. Siedzą sobie w rowie
jak gdyby nigdy nic.  Mamy ich -mówię do chłopaków - zalećta z boku, żeby nam nie uciekli." A sam zsuwam się prosto na
nich. Jestem od nich jak stąd do tego słupa, a tu, mówię panu, panie Kielak, jak jeden z nich nic walnie do mnie z rewolweru.
Stanąłem.  O... myślę sobie - niedobrze. Za byle świnię mam własną głowę oddać? Nic." Patrzę na chłopaków - stoją.
Tamten strzelił jeszcze trzy razy dla strachu, poddał wyższemu worek na plecy i poszli do miasta, a myśmy zostali na
miejscu.
Kielak przez cały czas głęboko nad czymś zamyślony tępo spoglądał w ziemię, a kiedy chłop skończył mówić, odezwał się:
- Z tego, co pan mi powiedział, to zrozumiałem, że Kowalski ma rewolwer.
-Jaki Kowalski, o czym pan mówi, panie Kielak?
- Mówię do siebie, a nie do pana- odezwał się Kielak i teraz dopiero lepiej przyjrzał się chłopu. - Myślę o Kowalskim i-o tym
drugim, którego jeszcze nie znam, że jak posiedzą obaj w areszcie po dwa tygodnie i zapłacą po pięć złotych od łebka, to
odechce im się wszystkiego, nic tylko rewolweru.
- A co będzie z moim prosiakiem?
- Z jakim prosiakiem?
- A jak to? - żachnął się chłop i niezmordowanie zaczął opowiadać całą historię od początku.
Dopiero około południa udało się Kielakowi pójść do domu Płachty. Nic wstępując nigdzie po drodze skierował się prosto
do mieszkania Wojewódzkiej. Zapukał do drzwi.
- Kto tam? - usłyszał kobiecy głos od środka. Kielak chrząknął. Dla wywarcia większego wrażenia
na kobiecie, starał się nadać swemu głosowi grozniejsze brzmienie.
- No, kto tam, do ciężkiej cholery? - powtórzyła wyraznie podenerwowana kobieta.
- Otwierać! Policja!
- Co za policja?!
- Otwierać, powiedziałem!
- Jestem sama w domu i nikomu nic otwieram. Niech policja przyjdzie pózniej, jak stary mój wróci z miasta.
- Pani Wojewódzka, niech pani otworzy, to ja, Kielak. Nic poznaje mnie pani czy co? - tym razem odezwał się niemal
błagalnie.
- A, to pan władza - powiedziała uradowanym głosem Wojewódzka. - Trzeba było od razu mówić, że to pan władza, a nic
jakaś tam policja. Niech pan zaczeka chwileczkę, założę tylko coś na siebie i już otwieram. - Poczłapała na środek mieszkania.
Kielak stojąc w mrocznej i dusznej sieni nie wiadomo po raz już który odczytywał wypisane kredą na drzwiach trzy
sakramentalne litery: K. M. B. - 1937 r.
Po chwili otworzyła mu kobieta o twarzy sponiewieranej prostytutki. Wszedł do mieszkania. Zaraz na progu uderzył go w
nozdrza słodkawy zapach pościeli i czegoś jeszcze.
- Dzień dobry - powiedział i policyjnym zwyczajem rozejrzał się po mieszkaniu.
- Dzień dobry.
Kielak zdjął z pleców wielki karabin, którym walczył jeszcze w czasie pierwszej wojny światowej, i postawił go niczym miotłę
w kącie mieszkania, następnie wyciągnął z kieszeni wielką kraciastą chustkę i otarł spocone czoło.
- Duszno na dworze, chyba będzie padać. A pani co? Jeszcze śpi?
- A co mam robić?
- Dobrze niektórym ludziom się powodzi na tym świecie, nie ma co. Zpią sobie do południa, nic nie robią, a tu człowiek jak
ten pies musi latać po mieście. Wie pani co?
- Co ?
- Jeszcze nic w ustach nie miałem od rana. -Ja też.
- Chyba pójdę na emeryturę z tego wszystkiego.
- A pewnie, to robota dobra dla młodych, co mają zdrowe nogi. Jest pan tylko z żoną, dzieci nie macie, a dla was, dwojga
dziadów, emerytura wystarczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl