[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wyjechali z lasu na wolną przestrzeń i na skraju rzecznej doliny zatrzymali tobogany.
Patrzyli na płonącą osadę. Wśród zabudowań uwijali się wojownicy Pottawatomich.
Wszędzie leżały zwłoki poległych. Na śnieżnej bieli wyraznie odznaczały się szkarłatne plamy
krwi. Brzegiem rzeki Raisin, ku lasowi, szła kolumna amerykańskich jeńców konwojowana
przez czerwonoskórych. Samotne wierzchowce z niepokojem kręciły się po bitewnym polu.
Paru Indian dopadło końca jenieckiej kolumny i chwyciło dwóch żołnierzy. Stawiali opór,
powaleni na śnieg bronili się zaciekle, aż ulegli napastnikom. Z dzikimi okrzykami zerwano
skalpy z ich głów.
Na uboczu stały kanadyjskie wojska. Proctor nie zwracał uwagi na krwawe wyczyny
wojowników Winnemaka. Formował armię do opuszczenia zniszczonej osady.
Tecumseh polecił wojownikom pozostać na skraju doliny, a sam, oburzony, pobiegł
zapadając się w sypkim śniegu. Dosiadł wierzchowca stojącego nad poległym kawalerzystą i
pogalopował w kierunku amerykańskich jeńców.
Stać! Stać! Wzywa was Skacząca Puma!... wołał starając się przekrzyczeć wrzawę
szalejÄ…cych z zemsty Indian.
Osadził gwałtownie konia, aż śnieg trysnął spod kopyt. Podniósł w górę tomahawk. Cios
spadł jak błyskawica na kark Pottawatomi'ego, który klęcząc na piersi Amerykanina zdejmo-
wał z niego skalp. Nim się zorientowano, trzech Indian leżało w kałużach krwi. Zaskoczeni
wojownicy patrzyli na grozną postać sachema. Stanęły szeregi jeńców.
Jesteście kujotami, a nie wojownikami! O, podłe psy!... krzyczał w gniewnym uniesieniu. Kto
wam pozwolił mordować bezbronnych?!
Cisza zaległa wokoło, jedynie trzeszczały bierwiona płonących domów.
Osmalony prochem, z poplamionym krwią ubraniem zbliżył się do Tecumseha wódz Pottawatomich,
Czarna Kuropatwa, i hamując wściekłość powiedział:
· Winnemak szanuje sachema ZwiÄ…zku Oporu, ale zemsta należy do moich wojowników. Miczi-
malsa są jeńcami Pottawatomich.
· Zemsta jest cechÄ… ludzi sÅ‚abych krzyknÄ…Å‚ Tecumseh. Zabraniam mordowania bezbronnych
ludzi. Skacząca Puma jest wojennym naczelnikiem zjednoczonych plemion. Czyżby mój brat, Winnemak,
zapomniał o tym?
Czarna Kuropatwa cofnął się o krok. Ręka trzymająca zbroczony tomahawk drgnęła jak do uderzenia.
Otoczony swymi wojownikami, patrząc w surową twarz Szawaneza odparł:
· Winnemak jest wodzem swego plemienia i wie, co czynić mu wypada.
· JeÅ„cy należą do Kanadyjczyków... zaczÄ…Å‚ Tecumseh.
, Generał Proctor oddał Miczi-malsa Pottawatomim. Z jego rozkazu skalpy jeńców miały zawisnąć u
pasów moich wojowników.
· BiaÅ‚y kujot zawoÅ‚aÅ‚ sachem. W ten sposób chce gniew Unii Å›ciÄ…gnąć na plemiona puszczy.
Rozumiesz? Uspokajając się dodał: Zabierz wojowników i wracaj do obozu w Malden.
· Winnemak odejdzie, ale do swoich wiosek. Hugh!
· Nie czyÅ„ tego. Miczi-malsa zniszczÄ… Pottawatomich.
· Winnemak nie cofnie postanowienia wódz dumnie podniósÅ‚ gÅ‚owÄ™ i zwróciÅ‚ siÄ™ do
podwładnych: Zwołajcie wojowników. Czarna Kuropatwa zakończył wojnę. Wracamy do ziemi
ojców.
Tecumseh patrzył za nim pełen goryczy. Wódz porzucał konfederację nie rozumiejąc istoty intrygi
politycznej białych.
Skacząca Puma skierował rumaka w stronę Anglików, którzy
obserwowali rozgrywającą się scenę. Proctor siedział w siodle sztywny, z zarozumiałym
uśmiechem. Szawanez zatrzymał się naprzeciw. Stali tak obaj w generalskich mundurach
mierzÄ…c siÄ™ zimnymi spojrzeniami.
Tecumseh wita białego brata odezwał się sachem.
Dopiero po dłuższym milczeniu, jakie zapadło po słowach
Szawaneza, Proctor sucho odparł:
Skacząca Puma niepotrzebnie przybył pod Frenchtown.
Mój brat pozwala mordować jeńców? Czy to jest godne wojownika?
Dla dzikich Indian to właściwe zajęcie. Widziałeś przecież. Drwina i nienawiść
brzmiały w głosie Proctora. Oblicze sachema spłonęło.
· To Agolaszima sÄ… dzikimi zwierzÄ™tami, co krwiÄ… siÄ™ upajajÄ…. Każ wymordować
amerykańskich jeńców swoim białym żołnierzom. Spójrz! wyciągnął rękę w stronę
kolumny. StojÄ… bezbronni. Na co czekasz? krzyknÄ…Å‚ nie panujÄ…c nad gniewem, a potem
zniżając głos wycedził: Suknie kobiece tobie nosić, a nie generalski mundur.
· Jak Å›miesz, ty...
Tecumseh nie słyszał litanii obrazliwych słów. Zawrócił wierzchowca. Na skraju doliny,
gdzie stały tobogany, zeskoczył z siodła. Spoglądał chwilę na krwawe pobojowisko, na
ginących w lesie Pottawatomich i ruszające szeregi jeńców pod konwojem Anglików.
Frenchtown pozostawało na pastwę pożaru, który rozszerzał się coraz bardziej.
Wracamy! rozkazał. Usiadł na wyścielonych niedzwiedzim futrem saniach. Zanurzyli
się w huczący bór. Z potrącanych gałęzi opadały kiście śniegu. Tecumseh patrzył w
przestrzeń nie widząc niczego. Zamknął powieki. Z wolna wygasała w jego
piersi burza. Pozostawał smutek i żal. Znowu utracił jednego sojusznika. Czy wodzowie
plemienni zrozumieją, skąd pochodzi przewaga białych? Czy wreszcie nauczą się rozplątywać
podłe intrygi, nazywane polityką?
Nagle pojawiła się w jego myślach pogodna twarzyczka Wodnej Ptaszyny. Otworzył oczy.
Spoglądając na oszronione konary drzew zastanawiał się nad uroczystością zaślubin.
Pod koniec lutego z rozkazu generała Williama Henry'ego Harrisona ściągnęły do
zniszczonej osady nad Raisin River doborowe oddziały amerykańskiej armii: niezawodni
strzelcy z Kentucky, świetnie wyszkolona kawaleria z Wirginii, zaprawiona w walkach z
Indianami piechota utworzona z załóg puszczańskich fortów, pułk zwiadowców, do którego
ochotniczo zgłosili się trampowie i traperzy, artylerzyści z Pensylwanii, kompania saperów z
Baltimore, marynarze z nadmorskich portów, którzy mieli objąć służbę na statkach
zbudowanych w Meigs nad brzegiem jeziora Erie, wreszcie sojusznicy Unii plemiona
Irokezów, Abenaków, Ottawów, Mohawków, Absa-roków i Huronów.
Wśród licznych oficerów zwracali na siebie uwagę: generał Andrew Jackson, znany
powszechnie polityk i doskonały strateg, pułkownik Pat Johnson, dowódca kawalerii, William
Whitley, doświadczony oficer batalionów leśnych, kapitan Samuel Perry, znawca
marynarskiego rzemiosła, pułkownik Peter Dudley podziwiany z powodu ucieczki z
oblężonego Frenchtown i paru innych.
Około pięciu tysięcy żołnierzy ustawionych w czworobok zwróciło oczy na generałów.
Padły komendy. Cisza zaległa nad doliną Raisin.
%7łołnierze Kentucky i Wirginii, Georgii i Pensylwanii, Marylandu i wszystkich zakątków
Unii! donośnie zaczął generał Harrison. Zebrałem was tutaj, w miejscu barbarzyńsko
pomordowanych naszych braci. Jeszcze nie zdołała wsiąknąć
w ziemię i spłynąć korytem rzeki krew bezbronnych jeńców, jeszcze spod śniegu wilki
wygrzebują zwłoki poległych, a my ciągle czekamy... Z hasłem na ustach: Pamiętaj rzekę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]