[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uwierzyć, że w jego przypadku może być inaczej.
Zrzucił buty i wyciągnął koszulę z dżinsów. Przez szerokość wielkiego
łóżka uchwycił spojrzenie Marcie.
Uklęknął na materacu i wyciągnął do niej rękę. Ujął jej dłoń i pocałował.
Potem pociągnął ją na łóżko i zamknął w objęciach.
Długo leżeli bez ruchu. W milczeniu. Chance położył głowę Marcie na
swoim ramieniu i delikatnie głaskał jej włosy. A ona poddawała się temu z
ufnością. Nigdy, w całym swoim dorosłym życiu, nie zaznała tyle ciepła, nie
czuła się tak bezpieczna.
- 59 -
S
R
Chance przywarł ustami do jej warg. Zachłannie i niecierpliwie. Płomień
namiętności ogarnął ich natychmiast. Zapadli się w miękkość materaca,
zniewoleni pragnieniami i żądzami.
Chance głaskał Marcie po plecach, po ramionach, aż w końcu wsunął dłoń
pod jej bluzkę. Ich języki splątały się w odwiecznym, rytualnym tańcu. Nie
odrywając się od jej rozpalonych warg, rozpiął jej bluzkę i zsunął z ramion.
Marcie naśladowała go skrupulatnie. Krew w jej żyłach rozgrzewała się
coraz bardziej, gdy sunęła dłońmi po jego muskularnej klatce piersiowej.
W krótkim czasie pozbyli się ubrań. Przywarli do siebie. Każdym
skrawkiem skóry czuli żar nagiego ciała partnera. Obsypali się pocałunkami i
pieszczotami. Coraz śmielej i chętniej.
Chance zamknął w dłoni pierś Marcie. Pocałował skrawek gładkiej skóry
za jej uchem. Potem na karku, szyi. Wreszcie objął ustami nabrzmiałą sutkę.
- Powiedz mi, gdzie i jak mam cię pieścić - szepnął głucho. - Chcę poznać
wszystkie wrażliwe miejsca twego ciała.
- Jeszcze nikt nie mówił do mnie w taki sposób. - Mimo utrudnionego z
podniecenia oddechu Marcie powiedziała to z powagą.
- To znaczy, że dotychczas spotykałaś jedynie nieprawdopodobnych
głupców. Trzeba dbać o potrzeby tak niezwykłej kobiety jak ty. - Były to
ostatnie składne słowa, jakie Chance zdołał wypowiedzieć.
Marcie głaskała go po głowie, po plecach i ramionach. A jej sutki prężyły
się i twardniały po każdym dotknięciu jego warg. Każde muśnięcie jego dłoni
wyzwalało kolejną falę pożądania. Zadrżała, gdy dotknął wnętrza jej ud. Sunął
dłonią powoli, aż dotarł do celu. Marcie poczuła suchość w ustach. Podniecające
impulsy z jego palców przenikały ją do głębi.
Chance całował ją nieustannie. Posuwał się od szyi w dół. I kiedy
nakreślił w końcu ognisty ślad na jej skórze, gdy dotarł do rozpalonego wnętrza
jej żądz, z jej krtani wydobył się głuchy jęk. Zatraciła się w rozkoszy. Ota-
- 60 -
S
R
czający ich świat przestał istnieć. I ona też. Jej umysł i ciało zespoliły się w
jedno oczekiwanie na kolejne dotknięcia kochanka.
- Och, Chance! Nigdy jeszcze nie czułam się tak jak teraz - wyszeptała.
Jej dłonie krążyły gorączkowo po jego ciele. Wreszcie znalazły. Chance omal
nie oszalał z rozkoszy. Wpił się w nią, pieścił ustami. Na każdy ruch jej dłoni
odpowiadał kolejną pieszczotą. Płonął.
Gładził jej krągłe biodra i jędrne pośladki. Pragnął móc przykryć dłońmi
całe jej ciało.
Marcie nie zaznała przedtem niczego podobnego.
Chance Fowler był najlepszym, najmniej samolubnym, najdoskonalszym
kochankiem, jakiego znała. Wszystkie jego starania miały na celu tylko jedno:
dać jej jak najwięcej rozkoszy.
A więc i ona nie ustawała w staraniach. Jej dłonie nie próżnowały ani
chwili. I całowała go, dotykała koniuszkiem języka. Coraz niżej i niżej.
Chance wyprężył się, wygiął w łuk. Zacisnął powieki. Wbił głowę w
poduszkę i jęknął przeciągle. A ona uniosła się i ułożyła obok niego.
Niecierpliwie otwarł szufladkę nocnej szafki. Rozerwał opakowanie.
Chwilę pózniej klęczał między jej udami. Schylił się pomału. I kiedy zetknęły
się ich usta, zjednoczyli się w gorącym uścisku. %7łar ciała Marcie przenikał go. Z
wolna odnalezli wspólny rytm. Marcie wychodziła naprzeciw każdemu jego
ruchowi. Coraz szybciej i szybciej. Stopniowo docierała do wyżyn rozkoszy,
gdzie nie dotarła nigdy przedtem, których istnienia nawet się nie domyślała.
Nagle krzyknęła głośno. Stało się!
Chance ściskał ją z całej siły. Dygotał i dyszał ciężko. Wyszeptał jej imię
i wtulił twarz w burzę jej włosów. Leżeli bez ruchu, zjednoczeni miłosnymi
doznaniami. Słychać było tylko ich coraz spokojniejsze oddechy.
Chance czuł pod sobą jej cudowne ciało i było mu dobrze. Lecz w głowie
kłębiły się niespokojne myśli. Bez wątpienia Marcie była tą jedną jedyną. Jego
wymarzoną. Mogła dać mu wszystko, za czym tęsknił przez całe życie. Była
- 61 -
S
R
ciężko pracującą, niezależną kobietą. Miała poczucie własnej wartości i nie
musiała czepiać się go za wszelką cenę. Była zupełnie inna niż wszystkie
kobiety, które poznał wcześniej. I absolutnie w niczym nie przypominała jego
macoch.
Jego doświadczenia życiowe, a zwłaszcza przykład ojca, upewniły go w
przekonaniu, że trwałe i szczęśliwe związki są legendą. Bajką, nie mającą nic
wspólnego z rzeczywistością.
Natomiast Marcie popadła w stan zbliżony do euforii. Była pewna, że
nigdy przedtem nie była bardziej szczęśliwa. Podejrzewała - nie, była pewna, że
pokochała Chance'a Fowlera. Lecz ten jej Chance Fowler na pewno nie był tym,
o którym pisano w gazetach. Nie był to także znany dziedzic olbrzymiej fortuny.
A już na pewno nie przypominał jej tamtego bezczelnego aroganta, który dopadł
ją na ulicy i pocałował.
Jej Chance Fowler był tym, który przyjechał do Crestview Bay, by oddać
jej książki, choć mógł odesłać je pocztą. Był tym, który zajmował się
potrzebującymi pomocy, bez rozgłosu i reklamy. Był wreszcie mężczyzną, który
spytał, czy chciałaby się z nim kochać, a nie zakładał od razu, że to oczywiste.
Chance przerwał ciszę panującą w sypialni. Aagodnie pocałował Marcie
w czoło. Pogładził ją po krągłym biodrze. W jego głosie słychać było wciąż nie
wygasłą namiętność.
- Zostań ze mną na noc - poprosił. - Chciałbym kochać się z tobą wciąż od
nowa.
Przeciągły jęk rozkoszy wydobył się z jej krtani, gdy trącił językiem jej
sutkę.
- Na całą noc? - wyszeptała.
- Jutro jest święto. Nie musisz jechać do pracy. A sama powiedziałaś, że
nie masz żadnych planów. Przecież mamy razem żeglować, więc możesz
spędzić noc u mnie.
- Ale nie mam ze sobą ani czystych ubrań, ani...
- 62 -
S
R
- Wiem, że jesteś niezwykle schludną osobą. - Pocałował ją, by rozwiać
resztkę jej wątpliwości. - No dobrze. Zgodzę się na kompromis. Ale tylko na
jeden: z samego rana pojedziemy do ciebie. Tam przebierzesz się, zrobisz, co
będzie konieczne, i dopiero potem pojedziemy na przystań. - Uśmiechnął się.
Marcie odpowiedziała uśmiechem.
- Wygląda na to, że wszystko już ustaliłeś - powiedziała. - Mnie pozostało
już tylko zgodzić się. - %7łartobliwie pociągnęła go za ucho.
Chance odsunął z jej czoła niesforny kosmyk i pogłaskał ją po policzku.
- Masz może na coś ochotę? - spytał z troską. Nagle poderwał się. Usiadł
gwałtownie. - Wiem! Założę się, że jesteś głodna. Przecież obiecałem ci coś do
jedzenia. Szczerze mówiąc, też bym chętnie coś zjadł. - Wyskoczył z łóżka. -
Zobaczę, co da się znalezć w kuchni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl