[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdy wywołano konie do biegu, odsunęła się.
- Powodzenia.
- Mów do niego. - Brian pomógł Larry'emu wskoczyć na siodło. - Nie zapomnij
mówić do niego przez cały czas. Nie pozwól mu zapomnieć, po co tu jest.
- Wyglądają dobrze - stwierdziła Keeley. - Proszę.
- Co znowu?
- Postawiłam za ciebie.
- Ty... do licha!
- Zwrócisz mi z wygranej - powiedziała beztrosko. - Podejdzmy lepiej do bariery. Nie
chcę przegapić startu. Widziałeś moją rodzinę?
- Nie. Gdzieś się tu kręcą. Wszędzie was pełno. - Chwycił ją za rękę, gdy przepychała
się przez tłum. Bał się, żeby jej nie zdeptano. - Nie rozumiem, czemu nie możesz pójść do
baru, skąd mogłabyś przyglądać się wyścigowi w cywilizowanych warunkach.
- Snob.
- To nie kwestia... - Poddał się. - Chcę, żebyś podarła te dokumenty.
- Nie ma mowy. Spójrz, prowadzą je do bariery startowej.
- Nie przyjmę polowy udziałów twojego konia.
- Naszego konia. Kto ma numer trzy? Zapodziałam gdzieś mój program wyścigów.
- Kaprys, osiem do pięciu, lubi wychodzić z tyłu. Keeley, to miły gest, ale...
- Rozsądny. Dobra, zaraz start. - Obdarzyła go promiennym uśmiechem. - To nasz
pierwszy wyścig.
Rozległ się dzwięk dzwonu.
Konie wystrzeliły do przodu, dziesięć muskularnych ciał, a na ich grzbietach nisko
pochyleni mężczyzni. W ciągu paru sekund zlały się w kolorową masę, z której sterczały
tylko uniesione w biegu nogi. W powietrzu niósł się ogłuszający stukot kopyt.
Keeley poszukała na oślep dłoni Briana i ścisnęła ją mocno.
Brakowało jej tchu, całkowicie poddała się emocjom.
Nad suchym torem unosiły się kłęby kurzu, dżokeje zawiśli nad końskimi szyjami jak
lalki, zbita grupa zaczęła się rozrywać przy drugim okrążeniu.
- Trzyma się na czwartej pozycji! - wykrzyknęła Keeley. - Trzyma się na czwartej!
Faworyt przepychał się do przodu. Finnegan parł za nim, zmniejszając odległość,
rywalizując o trzecie miejsce. Keeley słyszała ryk otaczającego ją tłumu, serce waliło jej w
rytm stukotu kopyt.
- Dogania! - Zaczęła się śmiać, ściskając z całej siły rękę Briana. Odczuwała tak
ogromną radość, jak gdyby to ona sama jechała nisko pochylona na grzbiecie Finnegana. -
Dogania, przesuwa się na drugą pozycję! Spójrz tylko na niego!
Brian patrzył, a na jego twarzy rozlewał się coraz szerszy uśmiech.
- Miałem do niego zbyt mało zaufania. Zdecydowanie zbyt mało. Pokaże, co potrafi,
na ostatniej prostej. Jeśli nadal to ma w sobie, ruszy pełną parą.
I ruszył, duży. nie obdarzony wielką urodą koń, z szansą wygranej dwadzieścia do
jednego, którego dosiadał podupadły dżokej. Mknął jak pocisk, wzbijając tumany kurzu,
dochodząc faworyta i biegnąc z nim łeb w łeb przy szaleńczych okrzykach tłumu.
Na sekundy przed linią mety wyprzedził go o nozdrza.
- Wygrał! - Keeley odwróciła się radośnie do Briana. Była ciekawa, czy zdumienie na
jego twarzy jest lustrzanym odbiciem jej zaskoczenia. - Mój Boże, Brianie, on wygrał!
- Podwójny cud jednego dnia. - Brian roześmiał się. Jego śmiech był krótki, zduszony,
po chwili jednak śmiał się już z całej duszy. W radosnym uniesieniu chwycił Keeley na ręce i
zaczął wirować z nią w szaleńczym, zwycięskim tańcu.
- Nigdy bym się tego nie spodziewała. - Otoczyła ramionami jego szyję i pocałowała
go. - Nigdy nie spodziewałabym się, że wygra.
- Postawiłaś na niego.
- Z miłości, a nie z rozsądku. Nie zakładałam, że wygra.
- Ale on to sobie założył. - Brian okręcił się jeszcze raz, zanim postawił ją na nogach. -
1 to się liczy.
- Musimy to uczcić, i to bardzo uroczyście.
O ile zwycięstwo Betty wstrząsnęło nim do głębi z powodu uderzającego do głowy
przeświadczenia, że tak być musi, zwycięstwo Finnegana było czystą, oszałamiającą
rozkoszą. Porwał Keeley w objęcia jeszcze raz i puścił się z nią w szalony taniec, roztrącając
tłum.
- Kupię ci butelkę szampana.
- Dwie - poprawiła go. - Po jednej dla każdego z nas. Musimy odebrać nagrodę.
- Ty musisz. Ja nigdy nie staję na miejscu dla zwycięzców.
Może zachowywać się jak uparty muł, pomyślała, ale jest mężczyzną.
- Nie musisz iść tam dla mnie ani nawet dla siebie - powiedziała. - Ale musisz to
zrobić dla zwycięzcy. - Wyciągnęła rękę.
- Pójdę jako jego trener. To twój koń. Nie należy do mnie w najmniejszym procencie.
- W połowie - poprawiła go Keeley, próbując nadążyć za Brianem. - Ale możemy
przedyskutować w której.
ROZDZIAA 12
Jasne, że się nim zajmę - powiedziała Keeley, pochylając się, żeby zdjąć opaskę z
prawej przedniej nogi Finnegana.
- Powinnaś świętować zwycięstwo.
- To część świętowania. - Przesunęła badawczo dłońmi po nodze wałacha. - Finnegan
i ja zamierzamy pogratulować sobie wzajemnie, gdy już go doprowadzę do porządku. Możesz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]