[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Prawie na samym końcu przeprawy z rzeką walczyli Tomasz i Skinol. Za nimi szedł
Elezar i kilku ostatnich Hebrajczyków. Mimo niezbyt głębokiej wody chłopaki nawet nie
zdołali dotknąć stopami dna. Szalejący strumień napierał na nich bezlitośnie. Z wielkim
wysiłkiem podciągali się rękami wzdłuż napiętych lin i tak dotarli szczęśliwie do drugiego
brzegu.
Po tym wyczerpującym wysiłku niektórzy z wojowników wchodzili do pobliskiej
groty, aby tam odpocząć i przeschnąć. Polak z Jakubowiczem także ruszyli ku skalnemu
wejściu. Cały czas towarzyszył im płytki strumyczek, który wpływał do środka pieczary.
Jaskinia okazała się zaskakująco duża.
- Wow! To wygląda jak podziemny staw - zawołał Tomasz.
Większość groty była wypełniona wodą nagromadzoną przez wpływający strumyk.
- To jest jak kryty basen - dodał Skinol i rzucił jakimś płaskim kamieniem, plaskając
kilka kaczek po lustrze wody.
- Nie rzucać kamieniami do cysterny! - zawołał surowo jakiś rfiężczyzna.
- Do jakiej cysterny? - Skinol głośno wyraził swe zdziwienie.
- To jest specjalny zbiornik na wodę - wyjaśnił wchodzący właśnie do jaskini Elezar. -
Pobliscy mieszkańcy celowo wyżłobili w skalnym podłożu koryto tego strumyka. W ten
sposób kierują wodę z opadów tutaj. W porze deszczowej kamienny zbiornik napełnia się.
Dzięki tym zapasom mieszkający wokół ludzie i ich stada przeżyją porę suchą, a będzie to aż
pół roku bez kropli deszczu.
- Czyli to jest pitna woda? - wywnioskował Skinol.
- Tak, Józefie, więc nie wrzucaj już kamieni do wody na herbatę, dobrze? - żartobliwie
zakończył temat Jasnowłosy.
Po krótkim odpoczynku wojownicy znów ruszyli w drogę. Marsz trwał jeszcze wiele
godzin, aż w końcu oddział Dawida dotarł do ziemi filistyńskiej, w pobliże miasta Siklag.
Mężczyzni właśnie podchodzili pod ostatnie wzgórze, z którego było widać osiedla.
- Już nie mogę się doczekać domu - powiedział ktoś w rozmowie ze swym
towarzyszem. - Jestem tak zmęczony, że uściskam tylko moją rodzinę i padnę na łóżko jak
martwy. Nawet gromada dzieciaków skaczących po moim brzuchu mnie nie obudzi.
Nagle rozległy się jakieś złowrogie okrzyki z pierwszych szeregów. Wszyscy
przyspieszyli kroku i biegiem pognali na szczyt wzgórza, aby przekonać się, co to za straszny
widok rozciągał się z drugiej strony. Wielu wojowników stojących na wierzchołku łapało się
za głowę i wołało coś w przerażeniu do swych kompanów. Krzyki przerodziły się w jeden
wielki męski lament. W końcu i drużyna Elezara wdrapała się na wzgórze. Wtedy chłopaki
także ujrzeli ten widok mrożący krew w żyłach.
W miejscu, gdzie jeszcze kilka tygodni temu wiele rodzin stało przed swymi domami i
machało mężczyznom na pożegnanie, teraz sterczały tylko ruiny zabudowań. Spalone belki
dachów syczały na deszczu. Już prawie nie dymiły, ale ociekały brudną wodą wymieszaną z
sadzą. Ciemne strugi brudziły kamienne ściany. Nadpalone drewniane drzwi albo bujały się
na wietrze, albo leżały wyważone gdzieś obok. Wszędzie unosił się swąd spalonego drewna
niczym w jakiejś wędzarni. Nigdzie nie było żywego ducha. Panowało straszne spustoszenie.
Krzyczący wojownicy ruszyli pędem w dół, ku zwęglonej bramie. Wpadli przez nią
do miasta i rozproszyli się. Każdy biegł w kierunku ruin swojego domu. Mężczyzni wpadali
do popalonych mieszkań, szukając swych żon i dzieci. Niestety, każdy natrafiał na milczącą
pustkę. %7łałosny płacz rozległ się po całym mieście. Jedni klęczeli w kałużach, inni siedzieli
oparci o ściany, chowając w dłoniach swe osmalone twarze.
- Dlaczego, Panie? - wołał siedzący w wodzie mężczyzna. - Czym zawiniliśmy?
- Kto nam to uczynił? - jakiś płaczący ojciec wymachiwał pięściami ku niebu,
wykrzykując swoje żałosne pytanie.
Niektórzy z rozpaczy rwali włosy z głowy, ale byli też tacy, którzy leżeli nieruchomo
z twarzą w błocie. Skinol płakał ze wszystkimi. Tomasz myślał, że z żalu pęknie mu serce.
Klęczał przygnieciony wielkim ciężarem, jaki czuł w piersiach.
Zniknęła również rodzina Dawida. Syn Jessego także rozpaczał u wejścia do swego
domu. Wydawało się, że ten dramat będzie trwał już wiecznie i że w końcu pochłonie serca
wszystkich w jakiejś ciemnej, smętnej otchłani.
Nagle dowódca dostrzegł przez łzy, jak pochyla się nad nim jakiś mężczyzna i woła
coś wprost do niego.
- Abiatar? Czy to kapłan Abiatar?
Zwiadomość zaczęła stopniowo powracać do umysłu Dawida. W końcu do jego uszu
dotarły słowa Abiatara:
- Mam dla ciebie wiadomość, panie!
- Co takiego? - syn Jessego coraz bardziej skupiał swą uwagę na słowach kapłana.
. - Przed chwilą miałem widzenie. Niech Elohim zmiłuje się nad nami. On przekazał
dla ciebie słowo! - krzyczał kapłan.
- Jakie słowo mógłbym usłyszeć na tym padole łez - chwiał się płaczący Dawid. -
Chyba jedynie takie, które do końca mnie dobije.
- Nie, mój panie - przekonywał Abiatar. Chwycił teraz twarz Dawida i skierował ku
sobie. - Słuchaj mnie uważnie! Tak mówi Pan Izraela: Wasze uprowadzone rodziny żyją! .
Dawid patrzył w osłupieniu na Abiatara, jakby dopiero co przebudził się z głębokiego
snu.
- Co powiedziałeś, Abiatarze? Powtórz to!
- Tak mówi Pan Izraela: Wasze uprowadzone rodziny żyją! - powtórzył kapłan.
Dawid zerwał się na równe nogi. Spojrzał ku płaczącemu niebu. Woda ściekała po
jego włosach i twarzy. W końcu zawołał ku górze:
- Czy mamy za nimi wyruszyć, Panie? Czy dogonimy ich?
Na to po chwili odpowiedział mu Abiatar:
- Tak mówi nasz Pan, Elohim: Ruszajcie natychmiast na wschód, a na pewno
uwolnicie wszystkich .
Dawid już nabierał powietrza w płuca, aby zwołać do siebie cały oddział, ale
powstrzymało go dziwne zjawisko, które dostrzegł. Syn Jessego był tak zaskoczony tym, co
zobaczył, że przez chwilę nawet zapomniał, po co chciał wezwać swych ludzi.
Rozdział 16
Trzech nieznajomych
Przez środek spalonego osiedla szło jakichś trzech nieznanych wojowników. Budzili
prawdziwy respekt swym wyglądem. Zrodkowy mężczyzna był najwyższy i wyglądał na
przywódcę. Szedł dystyngowanym krokiem, ale jednocześnie poruszał się bardzo śmiało. Po
jego prawej stronie maszerował niewiele niższy wojownik. Był dość szczupły i miał
niezwykle bystry wyraz twarzy. Ponad jego ramieniem sterczał wielki, czarny łuk. Trzeci
mężczyzna był najniższy, ale za to najpotężniejszej budowy. W muskularnej dłoni trzymał
groznie wyglądający zwinięty pejcz.
Chociaż wyglądali na Izraelitów, Dawid widział ich pierwszy raz. Inni również ich
zauważyli. Trójka szła w milczeniu i rozglądała się na wszystkie strony. Ci, którzy byli
najbliżej nieznajomych, zostawali natychmiast pochwyceni przez magnetyczne spojrzenie
środkowego mężczyzny. W jego oczach można było ujrzeć prawdziwe zrozumienie dla ich
cierpienia, jakiś wyraz mocnego braterstwa z pogrążonymi w bólu. Sprawiał wrażenie, jakby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]