[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tencjału. Faszerowali go przed wyścigami.
- Dawali narkotyki?
- Amfetaminę. - Rysy jej ładnej twarzy stwardniały. - Przyłapano ich, ale zdążyli
uszkodzić mu serce i nerki. Keeley go kupiła. Pielęgnowaliśmy go, robiliśmy wszystko, co
tylko było można. Nie przeżył roku. Wciąż mnie to rusza - wyszeptała Sara.
Pokręciła głową i zaczęła siodłać klacz.
- Po jego śmierci Keeley zaczęła uważać ratowanie koni za swoją misję. Chyba więc
konie były pierwsze. Zorganizowała to miejsce i rozpuściła wieści, że otwiera szkołę
jezdziecką. Ci, którzy są bogaci, płacą słono za lekcje, co wykorzystuje do dotowania innych
uczniów.
- Jakich innych?
- Takich jak Willy. - Sara zacisnęła popręg, sprawdziła strzemiona. - Społecznie
upośledzonych, maltretowanych. Uczy je za darmo - wyszukuje je, sponsoruje, ubiera,
pracuje z psychologiem zajmującym się problemami dzieci. Dlatego nie ma tyle czasu co
kiedyś na konne przejażdżki. Nasza Keeley nie robi niczego połowicznie. Przyjęłaby ich
więcej, ale chce, żeby grupy były małe, ponieważ wtedy może poświęcić dużo czasu każdemu
dziecku. Prowadzi więc kampanie, żeby zachęcić innych właścicieli do założenia podobnych
szkół.
Sara poklepała klacz po szyi.
- Dziwię się, że o tym nie wspomniała. Rzadko pomija okazję, by wciągnąć kogoś do
tej akcji.
Z radosnym uśmiechem usadowiła się w siodle.
- Słuchaj, może wpadłbyś na kolację? Słyszałam, że tata będzie piekł dziś kurczęta na
rożnie.
- Dziękuję za zaproszenie, ale mam już plany. %7łyczę miłej przejażdżki.
Tak, mam plany, pomyślał, gdy Sara odjechała kłusem. Odszczekać wszystko. Nie
bardzo wiedział, jak to zrobi, był natomiast pewien, że nie sprawi mu to przyjemności.
Obszedł budynek, kierując się do biura. Gdyby nosił kapelusz, pewnie ściskałby go w
dłoni. Nikt się nie odezwał, otworzył więc drzwi i zajrzał do środka.
Jak się spodziewał, panował tam idealny porządek. W powietrzu unosił się delikatny
zapach perfum Keeley.
Wszystko wewnątrz było urządzone jak przystało na biuro. Na biurku stał komputer, z
którego - jak przypuszczał - korzystano znacznie częściej niż z tego, który stał u Paddy'ego,
były dwie linie telefoniczne i mały faks. Kartoteki, dwa porządne fotele, nieduża lodówka.
Ciekawy, podszedł do niej i otworzył drzwiczki. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy
zobaczył, że jest wyładowana butelkami z napojami orzezwiającymi, którymi najwyrazniej
Keeley żyła.
Gdy obrzucił spojrzeniem ściany, jego uśmiech zamieni! się w grymas. Błękitne
wstążki, medale, nagrody. Zdjęcia Keeley w pełnym jezdzieckim rynsztunku, jak frunie nad
przeszkodami, uśmiecha się, siedząc w siodle, albo stoi przytulona policzkiem do szyi
wierzchowca.
Na honorowym miejscu wisiał medal olimpijski. Srebrny.
- Cholera jasna! Będę musiał odszczekać dwa razy - mruknął ze złością.
ROZDZIAA 4
Wszystko przez niego. Mogła obarczyć winą za to, co się wydarzyło, Briana
Donnelly'ego. Gdyby nie był taki nieznośny, i to wtedy, gdy zadzwonił Chad, nie zgodziłaby
się na tę kolację i nie straciłaby prawie czterech godzin, nudząc się jak mops, zamiast
zajmować się czymś pożytecznym.
Chad jest całkiem w porządku. Dla kogoś, kto ma, powiedzmy, połowę mózgu i
żadnych zainteresowań poza krojem marynarki od znanego projektanta mody, kto ekscytuje
się burzliwą dyskusją nad właściwym sposobem podawania likieru amaretto, jest doskonałym
towarzyszem.
Niestety, nie dla Keeley.
Właśnie w tej chwili rozwodził się na temat obrazu, który kupił ostatnio na wystawie.
Nie, nie na temat obrazu, pomyślała ze znużeniem Keeley. Rozmowa o malarstwie i o sztuce
mogłaby być cudownym lekarstwem, które uratowałoby ją przed zapadnięciem w śpiączkę.
Chad opowiadał jednak nie tyle o obrazie, co o doskonałej lokacie kapitału.
Okna w samochodzie były zamknięte, huczała klimatyzacja. Noc jest po prostu
przepiękna, myślała Keeley, ale gdyby Chad otworzył okna, wiatr zburzyłby mu fryzurę. To
niedopuszczalne.
Nie musiała przynajmniej wysilać się na rozmowę. Chad był zwolennikiem
monologów.
Pragnął tylko atrakcyjnej towarzyszki z dobrej rodziny, w odpowiednim przedziale
podatkowym, która dobrze się ubiera i będzie w milczeniu wysłuchiwała jego perorowania na
parę tematów, które go interesują.
Keeley zdawała sobie jasno sprawę z tego, że pasuje do jego wymagań i że tylko
zachęciła go, zgadzając się na tę nieprawdopodobnie nudną randkę.
- Makler zapewnił mnie, że za trzy lata ten obraz będzie wart pięć razy tyle, ile za
niego zapłaciłem. W innych okolicznościach wahałbym się, ponieważ artysta jest młody i
właściwie nieznany, ale wystawa odniosła spory sukces. Zauważyłem, że T.D. Giles sam
zastanawiał się nad kupnem dwóch obrazów, a wiesz, jaki jest przebiegły w tych sprawach.
Czy mówiłem ci, że kilka dni temu spotkałem jego żonę Sissy? Wygląda po prostu wspaniale.
Chirurgia plastyczna powiek zdziałała u niej cuda, poza tym powiedziała mi, że znalazła
nową fantastyczną stylistkę.
O, Boże. pomyślała Keeley. O, Boże, zabierz mnie stąd. Gdy przejechali między
kamiennymi filarami Royal Meadows, miała ochotę krzyczeć z radości.
- Tak bardzo się cieszę, że wreszcie znalezliśmy dla siebie czas. %7łycie jest strasznie
skomplikowane i wymaga wielu wyrzeczeń, prawda? Nie ma nic bardziej relaksującego od
spokojnej kolacji we dwoje.
Jeszcze trochę i zapadłabym w śpiączkę, pomyślała Keeley.
- Milo, że mnie zaprosiłeś, Chad. - Zastanawiała się, na ile niegrzecznie zachowałaby
się, gdyby wyskoczyła w biegu z samochodu i popędziła do domu, nie oglądając się za siebie.
Bardzo niegrzecznie, doszła do wniosku. Trudno, zrezygnuje z tego pomysłu.
- Drakę i Pamela - oczywiście znasz Larkenów - wydają w sobotę wieczorem małe
soiree. Może przyjechałbym po ciebie około ósmej?
Minęła dobra chwila, zanim ochłonęła ze zdumienia, że istotnie użył słowa soiree.
- Naprawdę nie mogę, Chad. W sobotę mam lekcje od rana do wieczora. Gdy się już
wreszcie skończą, nie mam siły, by udzielać się towarzysko. Ale dziękuję. - Sięgnęła dłonią
do klamki, chcąc jak najszybciej uwolnić się od uprzykrzonego towarzysza.
- Keeley, nie możesz pozwolić, żeby twoja mała szkółka zabierała ci tyle życia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]