[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obserwując, jak tańczy mały, żółty płomyk.
- Chciałabym zdobyć pracę, która zapewni mi wygodne
życie, a jednocześnie pozwoli kontynuować naukę i osiągnąć
sukces w obranej dziedzinie - powiedziała wyraźnie. A potem
dodała, na wypadek gdyby bogowie nie trzymali się tak ściśle
zasady, że życzenie musi być jednozdaniowe, co tak mocno
podkreślała pani Hunnicut. - A gdybym od czasu do czasu
natknęła się na Wildera Hunnicuta, żeby mu udowodnić, jak
sobie świetnie radzę, to byłoby jeszcze lepiej.
Westchnęła.
A więc stało się.
Może to tylko głupia zabawa, ale wypowiedziała swoje
pierwsze życzenie. Była to nagroda pocieszenia za. rezygnację
z pieniędzy. Gdyby nie Wilder, siedziałaby teraz i wypisywała
czek na firmę telekomunikacyjną, a nie gadała do lampki.
Zresztą nie do końca było to prawdą. On ją tylko
sprowokował. Sama dokonała wyboru. To niesprawiedliwe
zwalać winę na niego. Kiedy ciemne, nocne niebo zaczęło
szarzeć, Wirginia znów wsunęła się pod kołdrę. Zostały jej
jeszcze dwie godziny do budzika i zamierzała wykorzystać
każdą minutę.
Wilder stał na tarasie owinięty w ciepły szlafrok i
spoglądał na lekką poświatę na wschodzie. Świtało, a on znów
spał zaledwie kilka godzin. Wzdrygnął się.
Przynajmniej tym razem nie musi zrzucać winy na nocne
przyjęcie czy stres wywołany pracą. Tym razem mógł zwalić
winę na coś innego. A raczej na kogoś innego. Na Wirginię
Gallagher.
Była
niezwykle
bystrą
osóbką,
swymi
przenikliwymi, niebieskimi oczami dostrzegała więcej niż
inni. Jeśli sądzić po jej szczupłej figurze, nie odżywiała się
regularnie. Chociaż była wysoka - miała może metr
siedemdziesiąt - nie garbiła się ani nie udawała, że jest mała.
Była dumna i szczera. Patrzyła prosto w oczy.
Nie dawała mu spokoju, odkąd ją zobaczył
po raz
pierwszy. Ale teraz, po tym jak odwołał przyjęcie, by odwieźć
ją do tej rudery, którą nazywała domem, wiedział, że go
oczarowała. A pocałunek sprawił, że zupełnie stracił głowę.
Nieprawda. Od początku coś go w niej pociągało, ale
próbował się bronić, udając zarozumialca i traktując ją czasem
niegrzecznie, czasem protekcjonalnie.
Nigdy wcześniej nie próbował prowokować kobiety.
Zdarzyło mu się to po raz pierwszy. Dlaczego skłonił Wirginię
to wybrania tej bezwartościowej lampy? Wiedział, co robi, ale
nie mógł się powstrzymać. To nie miało najmniejszego sensu,
ale ta kobieta wyzwoliła w nim jakieś nowe cechy.
Sprawiała, że czuł się sfrustrowany i poirytowany, wciąż
go czymś zaskakiwała, ale podobało mu się to. Przy niej nic
się nie dało przewidzieć. Miał nadzieję, oczywiście ze
względu na nią, że wszystko dobrze się ułoży. Potrzebne jej
było wsparcie, by dokończyć naukę, ale nie wątpił, że otrzyma
skądś pomoc. Jest inteligentna, pomysłowa i z pewnością da
sobie radę.
Zaprzyjaźniła się z jego matką, wiedział więc, że wszystko
będzie dobrze.
Wąski prostokąt
nieba pojaśniał. Przypominał płomień
świecy gdzieś w oddali. Zamrugał i płomyk zniknął.
Ciekawe.
W chwilę później wpadł na pewien pomysł i już wiedział,
co zrobi.
Może pomóc Wirginii, matce i własnemu sumieniu.
- A myślałem, że jestem go pozbawiony - mruknął pod
nosem. Poczuł się zdecydowanie lepiej, układając sobie w
głowie plan, który wprowadzi w życie, gdy tylko przekona
matkę, że ma szansę powodzenia.
To będzie scenariusz, w którym są sami zwycięzcy, taki,
jakie lubił najbardziej.
uregulować rachunek za telefon, a już wyłączyli jej prąd.
Zapłaciła za elektryczność przed pójściem do pracy i miała
nadzieję, że po powrocie do domu światło już będzie. Na
domiar złego gości było jak na lekarstwo i nie mogła liczyć na
to, że podreperuje skromny budżet napiwkami. W dodatku
Tally polecił jej zrobić porządki w szafkach kuchennych - coś,
czego unikała nawet w domu. Podeszła do niej Sadie.
- Spójrz, kto siedzi przy oknie - szepnęła.
- Kto?
- Twój chłopak.
- Nie mam... - Wirginii zrobiło się gorąco, jakby cierpiała
na owe uderzenia krwi do głowy, o których ciągle mówiła
Sadie. Rozejrzała się. - Gdzie?
- Stolik czternasty.
Wilder Hunnicut siedział, czytając gazetę, przed nim stała
filiżanka
kawy.
Był
niezwykle
elegancki
i
zabójczo
przystojny. Pochylił głowę, jego silne ramiona napięły się
lekko pod marynarką.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]