[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wtedy podała szklankę gościowi. Kiedy Keira powoli i z
namaszczeniem upiła parę łyków, Arabka wyjęła flet, zagrała na nim
jakąś melodię, a potem zanuciła starą marokańską piosenkę, którą -
jak powiedziała - śpiewali niegdyś pasterze wypasający trzody u
podnóża Atlasu.
Keira czuła, że kleją się jej powieki. Muzyka wpłynęła na nią
kojąco; nie pamiętała już, kiedy odczuwała taki spokój. Przed
położeniem się do łóżka wyszła na chwilę na balkon, żeby sprawdzić,
czy okno jest dokładnie zamknięte. Noc była ciepła i upajająca. Na
niebie barwy dojrzałego winnego grona, jak cienki srebrny dysk, na
którego wspaniałej, równej tarczy wybito wyrazne ślady, wisiał
księżyc. Ten sam świecił teraz nad Londynem, ale tutaj, nie skazany
67
R S
na konkurencję milionów świateł, wydawał się jakby inny, wolny.
Powietrze było duszne od intensywnych zapachów - ciężkiej woni róż,
drzew pomarańczowych i cytryn, oliwek i cyprysów. Obecność
człowieka zwabiła też natychmiast roje owadów. Komary
przywabione ciepłem ludzkiej skóry raz po raz pikowały w dół,
wyłaniając się na moment z księżycowego światła. Opędzała się od
nich jak mogła, ale wiedziała, że jeśli zaraz nie skryje się w pokoju i
wszystkiego szczelnie nie pozamyka, rano będzie cała pokąsana. Z
ciemności dochodził wysoki, przenikliwy śpiew i muzyka, rytmiczne
przyklaskiwanie i dalekie wycie łańcuchowego psa pilnującego
bazaru. Londyn wydawał się światem z innej planety.
Następnego dnia Hasan i Jasmin zawiezli ją do Tangeru. Gdy
znalezli się w labiryncie krętych, wąziutkich uliczek kazby, nie
odstępowali jej ani o krok. Część uliczek przykrywały drewniane
dachy, dzięki czemu można w nich było znalezć choć odrobinę chłodu
i cienia. Jasmin miała zrobić zakupy do domu, poszli więc najpierw
do niezwykłego sklepu z przyprawami. Na półkach piętrzyły się tu
rzędy ogromnych, szklanych słoi wypełnionych ziarnem, suszonymi
liśćmi i wonnymi korzeniami. Niektórych z nich Keira nie znała
nawet z nazwy. Fascynujące okazały się też maleńkie, mroczne
sklepiki-warsztaty, w których bezpośrednio od rzemieślnika,
siedzącego zazwyczaj na klepisku i zajętego pracą, można było kupić
prawdziwe cacka ze srebra i złota. Keira wybrała kolczyki i bransolet-
68
R S
kę, a także - gdzie indziej już - postanowiła kupić sobie nowy
wschodni kaftan i sandały z delikatnej, wytłaczanej skóry.
Dokądkolwiek poszli, wyciągały się w ich stronę lepkie,
brązowe rączki żebrzących dzieci. Hasana jednak nie wzruszały ich
natarczywe uśmiechy ani błagalne spojrzenia. Krzyczał coś surowo po
arabsku i wymachiwał packą na muchy, z którą nie rozstawał się na
targu. W południowym słońcu, nad rozłożonymi na straganach
owocami i warzywami, brzęczały roje much i komarów, lęgnących się
w otwartych rynsztokach.
Keira siedziała właśnie na skórzanym stołeczku w wąskim,
ciemnawym warsztacie, przymierzając w obecności usłużnej,
zakrywającej twarz, żony obuwnika kolejną parę sandałów, gdy w
drzwiach sklepiku mignęła sylwetka wysokiego mężczyzny w białej
dżelabie. Głowę miał zasłoniętą, lecz wymykający się spod kaptura
czarny kosmyk włosów i profil opalonej, ogolonej twarzy wydał się
jej znajomy. Findlay?! Przeszedł tak szybko, że nie zdążyła nabrać
pewności i pomyślała, że to wyobraznia płata jej głupie figle. Mimo to
zerwała się ze stołka i wybiegła przed sklep, ale było już za pózno.
Bzdura, zadecydowała niecierpliwie. Jakim cudem miałby się teraz
znajdować w Maroku? Jest przecież setki kilometrów stąd, w
Londynie. Wez się w garść, dziewczyno. Do tego już doszło, że wszę-
dzie go widzisz, chyba naprawdę zwariowałaś. Zapłaciła za sandały i
razem z Jasmin czekały na Hasana, który poszedł po samochód
zostawiony na parkingu za murem Starego Miasta. Wbrew zdrowemu
rozsądkowi przypatrywała się jednak uważnie wszystkim mijającym
69
R S
je mężczyznom w białych dżelabach. Przeważnie zresztą odwracali
szybko wzrok, podobnie jak właściciele sklepików, którzy nawet jeśli
ich o coś pytała, odpowiadali nie bezpośrednio jej, a Hasanowi.
Naciągnęła kaptur. Chronił przed prażącym słońcem, a zarazem
choć trochę osłaniał twarz. Miała co prawda na sobie obszerny, luzny
kaftan, ale jasna cera, ogniście rude włosy i zielone oczy i tak
zdradzały jej europejskie pochodzenie. Widok białej kobiety,
spacerującej uliczkami kazby z odkrytą twarzą, nikogo już oczywiście
w Maroku nie szokuje. Rolniczy niegdyś kraj żyje dziś z turystyki.
Mimo to Keira czuła się niepewnie i żenowały ją ukradkowe spoj-
rzenia Arabów. Była wdzięczna Hasanowi i Jasmin, że zechcieli jej
towarzyszyć.
Jeszcze tego samego wieczoru przed kolacją zatelefonowała do
Ounissich. Sara chciała wiedzieć, czy na pewno nikomu nie będzie
przeszkadzało, jeśli przyjedzie z mężem.
- Ależ skąd. W domu jest mnóstwo miejsca. Wiesz, że lubię
Rashida, a poza tym będziemy miały z niego pożytek. Powozi nas
trochę, pochodzi z nami tam, gdzie samotnym kobietom nie wypada
się pokazywać. Wiesz, jak to jest z tymi Arabusami.
- Oj, wiem, wiem - zachichotała Sara. Keira roześmiała się.
- Ciągle zapominam, że jesteś Arabką - powiedziała zmieszana.
- No cóż, niemal całe życie spędziłam w Londynie...
- Wiesz już, kiedy dokładnie będziecie mogli przyjechać?
- Nie bardzo... Czekają mnie jeszcze te badania.
- A po co w ogóle kazali ci je robić?
70
R S
- Lekarz podejrzewa, że mam nieznaczną anemię, a ciąża może
ją pogłębić. Boi się też trochę o moje kości...
- Nie rozumiem - zaniepokoiła się Keira. Wyglądało na to, że z
Sarą działo się coś poważnego.
- Obejrzał sobie moje paznokcie i zęby, no i doszedł do wniosku,
że mam za mało wapnia, a to jest następny problem, bo dziecko
czerpie żelazo i wapń z organizmu matki. Nigdy się nad tym nie
zastanawiałam, a ty?
- Dla mnie to w ogóle za mądre. Sara westchnęła.
- Dla mnie chyba też. Ale co robić. Będę musiała łykać te
wszystkie wspomagające tabletki. Coś mi się wydaje, że zanim
urodzę, zamienią mnie w jedno wielkie opakowanie leków. Radzą mi
wykonanie badań, żeby wykryć podłoże tych braków... Rashid
oczywiście bardzo się tym wszystkim przejął. To taki panikarz.
- No i dobrze - powiedziała stanowczo Keira. - Martwię się o
ciebie, wiesz. A w ogóle to daj sobie spokój z tym wyjazdem,
wybierzemy się gdzieś razem kiedy indziej. Najważniejsze, żebyś
miała teraz pewność, że wszystko jest w porządku.
- Lekarz twierdzi, że od lat niewłaściwie się odżywiam. Nie
powiem, żeby był w tym szczególnie odkrywczy, co? Dotyczy to nas
obu. Modelki zawsze są na diecie, a pewne diety, na przykład [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl