[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wwierciła głowę w mój kark.
-Co z nią zrobisz, kiedy będziemy w Manili? - spytał Butterfield. Przesunęłam ją trochę wyżej.
-Adoptuję. To oczywiste.
-Wyglądamy jak swoje negatywy - mówi Sophie. Stoimy obok siebie przed lustrem w hallu i
przymierzamy ubrania na pogrzeb. Ma rację. Wyglądamy jak swoje negatywy: ona w bieli i
czarnej jedwabnej apaszce, ja w czerni i białej apaszce. Rozwiązuje apaszkę, odwraca się do mnie
plecami i nagle mówi jak dorosła: - Chcesz zatrzymać dom? Wzruszam ramionami.
-Nie wiem. To zależy od tego, czego chce Lars-Góran... Opiera się o futrynę i patrzy na mnie.
- Fajnie mieć brata. Zdejmuję apaszkę i próbuję tak złożyć powiewny biały jedwab, żeby go nie
pognieść.
-Taa... Właściwie nigdy się zbyt dobrze nie znaliśmy.
-Nie szkodzi. To wspaniale mieć kogoś, kto, że tak powiem, wie o tobie wszystko... Kogoś, komu
nie trzeba wiele wyjaśniać. W szklanej miseczce na stoliku leży złoty naszyjnik mamy. Wyjmuję
go i przykładam do szyi.
-Nie wiem. W dzieciństwie właściwie nigdy nie byliśmy razem. Może dlatego, że on był
chłopcem, a ja dziewczynką. No i różnica wieku...
Nachodzi mnie wspomnienie. Lars-Góran jako świeżo upieczony minister siedzi przy stole moich
rodziców i wraca myślami do swojego dzieciństwa.
- Bullerbyn - mówi. - Jakbym dorastał w Bullerbyn, wśród czerwonych domków pod lasem.
Zdumiona, roześmiałam się na cały głos, szyderczo. Umilkłam dopiero pod wpływem spojrzenia
polityka komunalnego w osobie mojej mamy.
Wkładam naszyjnik do szklanej miseczki.
- Poza tym z tą wszechwiedzą to też nic pewnego. Bardzo różnie różne rzeczy się pamięta. No,
wiesz, it's all in the eye of the beholder.
- Może i tak - mówi Sophie. - Ale byłoby miło mieć siostrę...
Moje odbicie w lustrze patrzy na nią i drwiąco się uśmiecha. Chcesz wiedzieć, Sophie, co twoja
mama zrobiła z twoją siostrą? Poproś ją, niech ci opowie! Odwracam się od lustra i posyłam córce
zupełnie inny
uśmiech.
-Pójdziemy do kwiaciarni, żeby zobaczyć, czy mają bez? Babcia uwielbiała bez. Ustawimy duży
bukiet w salonie. Będzie ładnie.
-Adoptuje ją pani? - odezwał się NogNog. - Chce ją pani adoptować? Ricky i Butterfield wyszli po
wodę mineralną. Butterfield nie chciał mnie zostawiać samej z nieznajomym, ale Ricky go
zapewnił, że NogNog jest niegrozny, a poza tym śpi tak głęboko, że przed ich powrotem się nie
obudzi.
Lekko się zaniepokoiłam, ale przecież musieliśmy mieć wodę, położyłam więc rękę na piersi
Butterfielda i delikatnie wypchnęłam go za próg.
- Spokojnie - powiedziałam głosem Złotego. - Jeśli się wygłupi, to mu przyłożę...
Zajęłam się Dolores. Pociła się i mrużyła oczy, jak zawsze, kiedy zbyt mocno dokuczał jej ból
stopy. Wolałam jej nie aplikować proszku przeciwbólowego Butterfielda, bo po pierwsze,
musieliśmy coś mieć podczas długiego marszu, a po drugie, już połknęła swoją poranną porcję.
Dałam jej aspirynę i kawałek czekolady. Potem kołysałam ją i śpiewałam wszystkie szwedzkie
piosenki dla dzieci, jakie tylko przyszły mi do głowy. Nie zauważyłam, że NogNog usiadł, dopóki
się nie odezwał.
-Ta piosenka - powiedział - jest o małych żabkach, prawda?
Wyglądał jak czarny cień w mroku, cień o chorowitym głosie. Doskonale mówił po angielsku,
jakby się urodził w Kalifornii. Poczułam, jak napinają mi się mięśnie szyi. Miałam się na
baczności.
- Tak - odparłam. - O małych żabkach...
- Po tagalsku też się ją śpiewa. Kim jest ta dziewczynka?
-Nie bardzo wiem. Znalezliśmy ją samą na drodze w czasie erupcji wulkanu...
-I co zamierza pani z nią zrobić? Podniosłam wzrok, próbując dostrzec wyraz jego twarzy. Nic z
tego, w pokoju było zbyt ciemno.
-  Zrobić"? Co masz na myśli?
- Wydawało mi się, że wspomniała pani o adopcji. Dolores leżała spokojnie w moich ramionach, z
szeroko otwartymi oczami. Modliłam się w duchu, żeby nie rozumiała, co on mówi. Odgarnęłam
jej grzywkę z czoła. Była mokra od potu.
-Aha, słyszałeś? Myśleliśmy, że śpisz. Udawałeś? W jego głosie dały się wyczuć nieprzychylne
tony.
-Odpoczywałem. - Zrobił krótką pauzę. - Więc zamierza ją pani adoptować? Do czego ona pani?
Prychnęłam z irytacją, ale na tyle cicho, żeby tego nie słyszał.
- O co ci chodzi? Adoptuję ją. Dam jej jedzenie, własny pokój, będzie chodziła do szkoły. To tyle.
- Jedzenie, własny pokój, szkoła... - powiedział z ironią. - Oh, madame, the goodness ofyour heart!
Nigdy nie umiałam reagować na czyjeś szyderstwa, zawsze mnie obezwładniały. Siedziałam w
milczeniu na chropowatej kanapie i przygryzałam górną wargę.
NogNog chwiejnie się podniósł i oparł o ścianę był wyższy i chudszy, niż myślałam.
- Jesteś głodny?
- No, madame. Niedawno jadłem, nie przywykłem jeść tak często jak wy, kanos. Ale chciałbym
wiedzieć, do czego ona pani? Przesunęłam się i luzniej objęłam Dolores. Sprawiała wrażenie
przestraszonej, ale nic nie mówiła i nie płakała. Krzesło, pomyślałam. Jeśli cokolwiek zrobi,
zdzielę go krzesłem w głowę, a jeśli się nie uda, ugryzę go w ramię albo w udo, albo w nos, w
cokolwiek.
W zwolnionym tempie ruszył przez pokój. NogNog. Ciemny. Pasowało do niego to imię.
Zobaczyłam jego twarz dopiero wtedy, kiedy stanął przy stole.
-Napiję się - powiedział, biorąc colę. Podniósł butelkę do ust i pił długimi, hałaśliwymi łykami.
Potem otarł wargi wierzchem dłoni i spojrzał na mnie.
-No, madame. Do czego ona pani? Nagle zebrało mi się na płacz, chciałam zatkać Dolores uszy,
żeby nie musiała tego słuchać.
-Nie rozumiem, o co ci chodzi... Jak to,  do czego"? Lubię ją, chcę jej pomóc, nie adoptuje się
dzieci do czegoś...NogNog roześmiał się.
-Oh, madam - powiedział swoim najpiskliwszym głosem. - The goodness ofyour heart, the
goodness ofyour kind!
- Odwrócił się, podszedł do drzwi i oparty o futrynę, patrzył w deszcz. - The goodness ofyour
kind...
Chwyciłam Dolores za rękę.
-Co ty wiesz o ewentualnej dobroci mojego serca? Co ty wiesz o mnie i ludziach mojego pokroju?
Włożył ręce do kieszeni szortów i jeszcze bardziej obniżył głos. Wszystko, madame - powiedział
bardzo cicho. - Wiem o was wszystko. Też byłem kiedyś adoptowany. Przez kano. Popatrzył na
mnie.
- Bardzo dobrze wiem, do czego potrzebne kanos małe brązowe dzieci. %7łeby je wieszać na
drzewach i zbierać jak owoce. Dolores krzyknęła i zasłoniła uszy dłońmi.
Cholerny NogNog! Przeklęty, cholerny NogNog! Ile razy myślę o nim i jego opowieściach,
zaciskam
pięści i wykrzywiam się. Powinnam mu była pozwolić umrzeć z pragnienia, powinnam była go [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl