[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zemsty, jego śmierć by mnie usatysfakcjonowała, ale
tak nie było. Czego chcę? Dzisiaj wystarczyłaby mi
twoja przyjazń. Czy moglibyśmy renegocjować nasz
rozejm? - spytał, przesuwając pieszczotliwie dłonie
po jej ramionach.
143
Eloise spojrzała na wyżwirowaną ścieżkę, prowadzą
cą do sadu, gdzie wczoraj stali wśród opadłych płatków,
a on trzymał silną dłoń na jej ramieniu. Przypomnia
ła sobie błogosławione uczucie całkowitego bezpieczeń
stwa, jakie ogarnęło ją, kiedy siedziała u jego boku ostat
niego wieczoru, nagle uwolniona od trosk o przeszłość
i przyszłość. Nawet jeśli miałoby to być złudne i krótko
trwałe, warto było ustąpić.
- Dobrze - powiedziała z westchnieniem. - Chyba
moglibyśmy. Tymczasowy rozejm.
- Tymczasowy - potwierdził z uśmiechem. - Może
tym razem dwudziestoczterogodzinny?
Skinęła głową. Bezpieczne dla niej rozwiązanie, bo ju
tro o tej porze będzie już podróżować w towarzystwie
ojca do Londynu.
Przesunął dłonie na jej talię, a potem schwycił koniec
warkocza i zręcznie odmotał złotą wstążkę, przytrzy
mującą jego koniec i kitkę zielonych piór. Schował je do
skórzanej sakwy przy pasie.
- Dziękuję - powiedział z uśmiechem.
Eloise, zbyt zdumiona, by go powstrzymać, nie pro
testowała także, gdy przesuwając palcami przez warkocz,
rozplótł go do połowy, a potem pieczołowicie przełożył
z powrotem na plecy, upewniając się, że wygląda, jak na
leży. Nigdy żaden mężczyzna nie poważył się zrobić cze
goś takiego. Zastanawiała się, ile razy on sam już to robił
i ile dziewcząt go podczas tego obserwowało.
Musiało się to odbić na jej twarzy.
- Jesteś jak niespokojna młoda klacz - stwierdził. -
144
Niespokojna i nieufna, a mimo to gotowa dać się uło
żyć.
Nie zdążyła kąśliwie odpowiedzieć. Przesunął ręką
po jej szyi, wzdłuż łódkowego dekoltu, sięgnął do piersi,
przez chwilę trzymał ją stuloną dłonią, pieszcząc przez
materiał sukni kciukiem, potem ręka ześliznęła się do
talii. Patrzył w zielone oczy, widział, jak ciemnieją, jak
zasnuwa je mgiełka pożądania.
- Chodzmy, zanim pogłębię szkody, zamiast je napra
wiać.
Jolita uklękła na parapecie okna w wykuszu i wyciąg
nęła szyję, wdychając chłodne nocne powietrze. Z ze
wnątrz wciąż dochodziły odgłosy krzątaniny, mężczyzni
przygotowywali powozy, słychać było stłumione po
szczekiwanie psów gończych. Zostawiła uchylone okno,
licząc na to, że oszołomiona światłem świecy ćma znaj
dzie drogę ucieczki, i odwróciła się, patrząc z podziwem
na swoją piękną siostrę, która wciąż ją fascynowała mi
mo tylu lat spędzonych razem. Splotła dłonie, założyła
ręce za głowę i promieniejąca szczęściem, powiedziała:
- Och, Ellie! Co za dzień! Czy przypominasz sobie
drugi taki?
- Nie, kochanie - odparła z uśmiechem Eloise na to
retoryczne pytanie. - Wątpię, by można było coś jeszcze
więcej w nim zmieścić, a ty byłaś najpiękniejszą i naj
słodszą królową turnieju, jaką kiedykolwiek widziałam.
Jaką ktokolwiek widział. Czy zauważyłaś minę matki?
- Tak, i ojca też.
145
-I Griselle! - Obie wybuchnęły głośnym śmiechem.
Twarz Eloise nagle spoważniała.
- Jest bardzo smutna, Jollie. Przez cały dzień nie
widziałam, żeby się uśmiechnęła. Ani razu.
- Chyba nie była zachwycona tym, co zrobił ojciec.
- To znaczy?
- Nie słyszałaś? Sześciu ludzi Rolpha w południe
odesłano do domu. - Jolita wstała z wyściełanego
stołka i usiadła na łóżku, które Saskia przygotowa
ła już na noc. Błękitna kapa odsłaniała lniane prze
ścieradło i szary futrzak. Wzięła jedną z haftowanych
poduszek i przytuliła czule do piersi. - Za złe zacho
wanie, jak powiedział Henry. Dobrze im tak. Pewnie
ich wychłostają.
- Co zrobili? - spytała Eloise, z trudem kontrolując
głos.
- Obrazili jednego z gości. Tylko tyle wiem. Pewnie
bardziej ich zaboli to, że ich ominie turniej niż chłosta.
Ellie... Czy nie byłaś zachwycona sir Owainem? Czy nie
wygląda wspaniałe w siodle? Wiedziałam, że zwycięży.
Wszyscy wiedzieli.
Przewidywalne czy nie, pokonanie przez sir Owai-
na trzech przeciwników, jednego po drugim, wzbudziło
wiele emocji, zwłaszcza że ostatnim był budzący respekt
lord Pace. Starszy od sir Owaina i znacznie bardziej od
niego doświadczony, choć już nie tak silny i zwinny jak
kiedyś, był jednak groznym przeciwnikiem i stoczyli
obaj wspaniałą walkę. Dopiero za trzecim nawrotem sir
Owain zdołał precyzyjnym ciosem wytrącić kopię lorda
146
Pace'a, która poszybowała ponad turniejowym, placem
ku hałaśliwej radości widzów.
Nie poprosił Eloise o fawor tak jak pierwszego dnia,
ale przewiązał różowy rękaw, przypięty do ramienia, zło
tą wstążką z kitką zielonych piór, które wszyscy widzieli
rano wplecione w jej włosy. Pozostały do końca dnia nie-
splecione w warkocz, tak jak je zostawił, i spływały po
plecach, okrywając je jak płaszczem. Saskia skończyła je
[ Pobierz całość w formacie PDF ]