[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mnie to ucieszyło, że natychmiast pochwyciłem za pióro, próbując, czy też nie zapomniałem
pisać, ale łzy, spadające na papier, zalały pierwsze litery. I znowu upadłem na kolana, dzię-
kując Bogu za to odkrycie. Przeglądając dalej, napotkałem kilka książek w pergaminowej
oprawie. Jedna z nich, grubsza, zwróciła moją uwagę. Otwieram i nie wierzę mym oczom. O,
Boże! Wszak to biblia. Pismo Zwięte, za którym od dawna tak wzdycham, zdrój pociechy i
zródło ulgi dla biednego, opuszczonego samotnika. Otworzyłem ją, a pierwsze wyrazy, na
które padły me oczy, brzmiały:
 Tedy wywiedzie cię Pan Bóg twój z więzienia twego i zmiłuje się nad tobą .
Głośny płacz ze łkaniem przerwał czytanie dalsze. Przez kilka minut przyjść do siebie nie
mogłem, bo też pierwszy wiersz księgi świętej zwiastował mi pociechę niewymowną i przy-
padł zupełnie do położenia mojego.
Ochłonąwszy z tego wrażenia, zabrałem biblię, jako skarb największy i umieściłem na sa-
mym środku tratwy, bojąc się, aby przypadkiem Zwięte Pismo nie przepadło. Toż samo uczy-
niłem z papierem i atramentem. Oprócz tego znalazłem kilka paczek piór dobrych, trzy scyzo-
ryki, korkociąg, wielki nóż hiszpański, zwany machete, który służy zarówno na polowaniu,
jak i w przebywaniu lasów gęstych, do wycinania przejść, dwie piłki ręczne ogrodnicze, nóż
zakrzywiony do obcinania wilków, oraz nożyce na kiju przymocowane do obcinania owoców
na drzewach, młynek i piecyk do kawy, denarek pod kocioł, wielką żelazną łyżkę do lania
kul, kilka sit rozmaitej grubości, kowadło, kilka młotów, cęgi, miech i pilniki z okrętowej
82
kuzni. Wyrwałem także drzwiczki z kuchni i pozdejmowałem blachy, zamyślając wystawić
piec do gotowania.
Nareszcie zabrałem zapas noży, widelców i mis, bo chociaż miałem te ostatnie ale zgrabny
wyrób europejski miał daleko więcej dla mnie powabu, aniżeli moje liche kleconki. W kufrze
kapitańskim znalazłem kilka funtów śrutu różnego kalibru i blaszankę zawierającą parę kwart
przepysznego prochu, z czego wniosłem, że musiał być amatorem polowania.
W następnych wycieczkach przewiozłem jeszcze dwie skrzynie pięknego cukru, parę wo-
rów kawy, dwa pudełka rodzynków, beczkę przedniej mąki, drugą ryżu, wreszcie wszystkie
suchary i wędliny zapasowe, żagle, sznury i liny, niewielką kotwicę od szalupy, szczotki,
sztaby żelaza, mozdzierz, kilkanaście arkuszy blachy. Powyjmowałem okna z kajuty, wziąłem
łańcuch, kompas mały, lusterko, nożyczki i igły, oraz całe płótno, jakie gdziekolwiek dało się
wynalezć. Powydobywałem ze ścian gwozdzie i haki, zabrałem wszystek ołów i proch, nie
pogardzając nawet baryłką zamoczonego. Na koniec paręset flaszek próżnych, nie wiedząc
nawet, na co by mi się przydać mogły.
Zdawało mi się, że już wszystko pozabierałem, cokolwiek mogło mieć jakąkolwiek war-
tość, a przeglądając raz jeszcze skrzynie i skrzynki podróżnych i obsady, znalazłem nieco
bielizny i zbiór różnych monet, wartości razem przeszło sto funtów szterlingów. Na koniec,
patrząc na działa okrętowe, umyśliłem zabrać chociażby jedno, dla dawania sygnałów w
przypadku, gdyby mi się udało ujrzeć jakikolwiek okręt.
Bardzo wiele trudów kosztowało mnie spuszczenie działa na tratwę, umyślnie z grubych
powiązaną belek. Na szczęście winda do wciągania towarów dała się do tego użyć. Nierównie
łatwiej poszło z trzema małymi falkonetami4, które miały jednofuntowy kaliber. Wziąłem
także lawety do wszystkich czterech sztuk, a nadto kilkadziesiąt kul sześciofuntowych i parę-
set kulek falkonetowych.
XXXII
Zabezpieczenie zdobyczy. Palisady. Kuchnia i kuznia. Rocznica
uroczystości domowej. Budowanie czółna. Opuszczam wyspę.
Prąd morski. Niebezpieczeństwa. Głos ludzki budzi mnie z uśpie-
nia.
Wylądowawszy szczęśliwie, postanowiłem nie wracać już na okręt, chyba po przeniesieniu
wszystkiego w bezpieczne miejsca. Przychodziło mi bowiem na myśl, że jeżeli dzicy z są-
siedniego lądu w istocie przybijają niekiedy do mojej wyspy, to obecnie, znęceni widokiem
okrętu, mogliby się skierować w tę stronę, a zobaczywszy na brzegu takie mnóstwo pak, na-
padliby mnie i zrabowali. Po wtóre, na okręcie nic już nie było godnego zabrania, a wreszcie
lada burza mogła zniszczyć zupełnie owoce mojej pracy, zamoczywszy proch, cukier, mąkę i
suchary.
Przypuszczenie to przejęło mnie dreszczem. Natychmiast zacząłem przenosić rzeczy do ja-
skini, ale niektóre były tak ciężkie, że podzwignąć ich nie mogłem. Z okrętu spuszczałem je
na tratwę za pomocą windy. Przyszło mi na myśl urządzić wózek, co poszło bardzo łatwo.
Użyłem do tego lawet od falkonetów i w ciągu ośmiu dni poprzewoziłem wszystko pod oko- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl