[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jack! Widziała, jak załamał się pod nim lód. Widziała, jak zniknął pod wodą. Cząstką siebie widziała
i słyszała, że został wyciągnięty i doprowadzony do ogniska. Lecz całkowicie owładnął nią instynkt
macierzyński. Cała jej uwaga skoncentrowana była na synku.
Nawet Jacqueline przestała dla niej istnieć. Poczuła wstyd, uświadomiwszy sobie, że gdy zdarzył się
ten wypadek, zapomniała o córce. A Jacqueline nie była oczywiście dzieckiem, które domagałoby
się uwagi.
Marcel na pewno będzie spał kilka godzin. Isabella pochyliła się, by pocałować go w czoło, a potem
wstała.
Odnalazła Jacqueline w sypialni, którą dzieliła z trzema innymi dziewczynkami. Siedziała ze
skrzyżowanymi nogami na łóżku, ściskając poduszkę. Isabella usiadła przy niej i objęła córeczkę
ramieniem.
- Zpi teraz w cieple - rzekła. - Pewnie bardzo się przestraszyłaś, cherie, tak jak ja.
- Tak, mamusiu - odparła dziewczynka.
- A mnie przy tobie nie było. Zajęłam się Marcelem, by jak najszybciej rozgrzać go i zabrać do domu
- powiedział Isabella. - Przepraszam, Jacqueline.
- Nie ma za co, mamo - odrzekła. - Wiem, że gdyby chodziło o mnie, zrobiłabyś to samo. Marcel
jest bardzo dzielny. Wszyscy to mówią.
- Tak, to prawda - potwierdziła Isabella. - To szczęście, że go mamy, czyż nie?
- Tak - rzekła Jacqueline. - Jest naszym promyczkiem.
80
Isabella uśmiechnęła się i uścisnęła córkę. Często nazywała tak Marcela. A Jacqueline - duszą
rodziny.
- Wróciłaś do domu z innymi dziećmi? - zapytała.
- Pan Frazer mnie przyniósł - odpowiedziała dziewczynka. - Wziął mnie na ręce, a ja objęłam go za
szyję. Przytulił mnie, bo było mi smutno.
Isabelli zrobiło się słabo. Jack! Uratował jej synka, a potem pocieszał jeszcze jej córkę!
- Nie przespałabyś się trochę? - zaproponowała. - Na pewno dobrze by ci to zrobiło.
- Miałam zamiar poczytać Catherine - rzekła Jacqueline. - Lubię to robić, mamo, a ona lubi słuchać.
- No, dobrze. - Isabella jeszcze raz ją uścisnęła i pocałowała. - Wobec tego zobaczymy się pózniej.
Wiesz, że kocham cię tak mocno jak Marcela?
- Tak, mamusiu - poważnie odparła córka. - Wiem. A więc - pomyślała Isabella chwilę pózniej,
zamykając
za sobą drzwi dziecinnego pokoju - zostało mi jeszcze tylko jedno do zrobienia. Uratował Marcelowi
życie, ryzykując swoje własne. Wzięła głęboki oddech. Wielkie nieba, mógł przecież zginąć. Zajęta
Marcelem odwróciła się doń plecami, jakby jego życie nic dla niej nie znaczyło. Nie poświęciła mu
ani chwili uwagi.
Mógł zginąć za Marcela. Za jej synka. Zadrżała i zmusiła się, by zejść po schodach.
Jack leżał na łóżku, splótłszy dłonie pod głową. Wbił pięty w materac, a stopy ustawił prosto, tak że
palce u nóg unosiły nieco kołdrę, tworząc z niej mały namiot. Rozsunął nogi, by powiększyć namiot.
Potem ziewnął, mając nadzieję, że robi to ze zmęczenia, podczas gdy w rzeczywistości był to efekt
nudy.
Na stoliku obok łóżka stała do połowy opróżniona szklanka mleka - na co mu przyszło! Co prawda
mleko było wzmocnione odrobiną brandy i przez to trochę smaczniejsze, ale podejrzewał, że
jeszcze coś tam dodano. Czuł jakiś gorzki smak i był pewien, że się nie myli, zwłaszcza że babka
przyznała, iż sama je przyrządziła.
Nie chciał być traktowany jak dziecko tylko dlatego, że uważano go za bohatera. Wellington nie był
bardziej entuzjastycznie witany po powrocie spod Waterloo niż ja po powrocie ze ślizgawki -
pomyślał. Skrzywił się na samo wspomnienie. Matka dostała waporów i trzeba było ją ratować. Co
by zrobiła bez swej jedynej pociechy i podpory? - zawodziła w kierunku złoconego sufitu, gdy tylko
zaczęła odzyskiwać przytomność. Z upodobaniem powtarzała, że popadłaby w biedę i skończyła w
przytułku, gdyby jej syn był tak niefrasobliwy i umarł przed nią. W rzeczywistości miała spory
majątek i własny imponujących rozmiarów dom w Londynie. No, i w razie czego byli jeszcze Hortie i
Zeb.
Jack ziewnął, aż zatrzeszczało mu w szczęce. A więc leżał sobie, otoczony nimbem bohatera.
Zapędzono go do łóżka i nie śmiał wstawać z niego aż do obiadu. Dziadek pohukiwał, babka
działała, a matka chlipała. Posłusznie więc powlókł się do swego pokoju.
Przez krótką chwilę żałował, że nie spędza świąt z Reggiem i jego ślicznotkami. Gdyby tam
pojechał, też byłby teraz w łóżku, ale na pewno by się nie nudził.
Wreszcie zrobiło mu się cieplej. Kąpiel była boska -nikt by nie przypuszczał, że rajem może być dla
kogoś wanna z gorącą wodą, a nie kwieciste łąki z aniołami grającymi na harfach. Musiał też
przyznać, że uczucie to potęgują niezliczone warstwy koców, którymi przykryła go babka i które
przygniatały go teraz. Może nawet poczuł się trochę śpiący? Czas szybciej by minął, gdyby udało
mu się zdrzemnąć godzinę albo dłużej.
Obudził się jednak natychmiast, gdy usłyszał pukanie do drzwi - pewnie ktoś przyniósł węgiel, by
dołożyć do kominka, albo chciał położyć dłoń na jego rozpalonym czole. Ktokolwiek to był, nie
wszedł, lecz zapukał jeszcze raz.
81
- Proszę! - zawołał i odwrócił głowę, by spojrzeć, kto to.
Otworzyła po cichu drzwi, weszła do środka, zamknęła je za sobą i zatrzymała się niepewnie.
- Powiedziano mi, że śpisz - rzekła. - Więc odparłam, że porozmawiam z tobą pózniej. Ale szłam do
swojego pokoju i pomyślałam sobie...
- Belle - powiedział - wyglądasz, jakbyś za chwilę miała zemdleć.
Pospiesznie przemierzyła pokój i stanęła obok łóżka, patrząc na niego.
- Muszę ci podziękować - rzekła. - Mógł zginąć. Mógłby być teraz martwy i zimny. - Zaczerpnęła
powietrza, próbując się opanować. - Zawsze będę twoją dłużniczką.
- To brzmi nader obiecująco - zażartował.
Lecz jej twarz była blada, a oczy - smutne. I nawet nie skarciła go za te niepoważne słowa.
- Belle. - Wyciągnął do niej dłoń, a ona ujęła ją i przytuliła do swego policzka.
- Jack. - Zamknęła oczy. - Zwykłe dziękuję" nie wystarczy, by wyrazić moją wdzięczność. Mogłeś
stracić życie. Niewiele brakowało.
- Nonsens - odparł. - To bajorko jest dość płytkie, Belle. Musiałbym się bardzo starać, by w nim
utonąć. To była tylko zimna kąpiel. Nic poważniejszego.
- Jack - rzekła nie otwierając oczu - nie pomniejszaj tego, co zrobiłeś. Mogłeś zginąć za mojego
syna.
Odwróciła nieco twarz, by ucałować wierzch jego dłoni.
- Belle - usłyszał własne słowa - podejdz do drzwi i przekręć klucz.
Na pewno się nie zgodzi i odejdzie. I będzie po wszystkim. Na szczęście. Nie potrzeba mu czegoś
takiego. I jej też.
Puściła jego rękę i cicho przeszła przez pokój, by zamknąć drzwi na klucz - i te wiodące na korytarz,
i te do garderoby. A potem podeszła do łóżka i spojrzała na niego łagodnie i bez sprzeciwu.
Wielkie nieba! Nagle zdał sobie sprawę, że gotowa była spłacić dług, o jakim mówiła, i to w sposób,
jaki on określił.
- Nie to miałem na myśli - rzekł wyciągając dłonie i obejmując ją w pasie. Przeniósł ją nad sobą i
położył po drugiej stronie łóżka. Następnie przykrył kocem, by nie
zmarzła. Trzymał rękę pod głową Belle i obejmując jej ramiona, odwrócił ją do siebie. Między nimi
piętrzyła się wielka góra koców.
Delikatnie pocałował Belle w usta, policzki i oczy.
- Nie to miałem na myśli, Belle - powtórzył szeptem. - Nigdy bym cię do tego nie zmuszał. I nigdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]