[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gdzieś wyszliśmy i...
- Spaliśmy ze sobą - dokończyła chłodno. To był ostateczny argument.
Rozejrzał się pospiesznie dokoła. Ale na szczęście wciąż słyszał stąpanie małych
nóżek w pokoju nad kuchnią.
- Tak, spaliśmy ze sobą i było wspaniale. Problem w tym, że dzieci rozumieją więcej,
niż się ludziom zdaje. I mają swoje pomysły. Zaczynają się przywiązywać.
- A ty nie chcesz, żeby się do mnie przywiązali. - Pewno, że nie, pomyślała. To by go
bolało.
- I ty sam nie chcesz się przywiązywać.
- Po prostu uważam, że błędem byłoby to ciągnąć dalej.
- Trudno powiedzieć jaśniej. Ustawiamy znowu zakaz wjazdu i już mnie nie ma.
- To nie tak, Nell. - Odłożył łyżeczkę i zrobił krok w jej kierunku. Ale przystanął
przed granicą, której nie mógł przekroczyć. Którą sam sobie stworzył. Gdyby nie miał
pewności, że oboje są po różnych jej stronach, jego życie, z takim trudem zbudowane, ległoby
w gruzach. - Wszystko tu trzymam pod kontrolą i muszę tak postępować. Mają tylko mnie. A
ja mam tylko ich. Nie wolno mi tego burzyć.
- Możesz się nie tłumaczyć. - Jej głos stał się niższy. Wiedziała, że za moment zacznie
się trząść. - To było po tobie jasno widać od samego początku. Zupełnie jasno. Zabawne, że
gdy po raz pierwszy zaprosiłeś mnie do domu, to tylko po to, by mnie wyrzucić.
- Wcale cię nie wyrzucam, chcę jedynie poustawiać pewne sprawy.
- A idz do diabła i ustawiaj sobie swoje domy! - Wybiegła z kuchni.
- Nell, nie odchodz w ten sposób!
Ale w chwili, gdy wpadł do pokoju, Nell brała już palto, a chłopcy gnali na dół po
schodach.
- Dokąd pani idzie, panno Davis? Pani nie może... - Obaj chłopcy stanęli zaszokowani
łzami, które płynęły jej po twarzy.
- Przepraszam. - Za pózno było je ukryć, więc dalej szła w stronę drzwi. - Mam coś do
załatwienia. Przepraszam.
Wyszła. Mac tkwił bezradnie pośrodku salonu, a chłopcy wpatrywali się w niego.
Przeróżne usprawiedliwienia krążyły mu po głowie. Zanim jednak spróbował się nimi
posłużyć, Zak wybuchnął płaczem.
- Odeszła! Przez ciebie płakała i odeszła!
- Nie miałem takiego zamiaru. Ona... - Wykonał ruch, by przygarnąć synów, lecz
natknął się na szczelny mur oporu.
- Wszystko zepsułeś! - Po twarzy Zeka ciekły łzy gorące od gniewu. - Zrobiliśmy
wszystko, co trzeba, a ty to zepsułeś!
- Ona nigdy nie wróci! - Zak usiadł na najniższym schodku i szlochał. - Teraz nigdy
nie zostanie naszą mamą!
- Co? - Mac, czując pustkę w głowie, przeczesał ręką włosy. - O czym wy obaj
mówicie?
- Zepsułeś to - powtórzył Zek.
- Wiecie, panna Davis i ja... mieliśmy nieporozumienie. Ludziom czasem się to
zdarza. To jeszcze nie koniec świata.
- Mikołaj ją przysłał! - Zak tarł pięściami oczy. - Przysłał ją, tak jak go prosiliśmy. A
teraz sobie poszła.
- Jak to Mikołaj ją przysłał? - Mac z determinacją usiadł na schodach. Posadził sobie
chlipiącego Zaka na kolanach i przyciągnął Zeka. - Panna Davis przyjechała z Nowego Jorku
uczyć muzyki, a nie z bieguna północnego.
- Wiemy. - Zek, zapominając o gniewie, oparł wygodnie głowę na piersi Maca. -
Przyjechała, bo wysłaliśmy Mikołajowi list wiele miesięcy temu, żeby miał dużo czasu.
- Na co?
- Na to, żeby wybrać dla nas mamusię. - Zak pociągnął nosem i popatrzył na ojca. -
Chcieliśmy kogoś ładnego, kto ładnie pachnie i lubi psy, i ma jasne włosy. Poprosiliśmy i się
zjawiła. A ty miałeś się z nią ożenić, żeby była naszą mamą.
Mac głęboko westchnął i modlił się o jakąś mądrą myśl.
- Dlaczego mi nie powiedzieliście, że chcielibyście mieć mamusię?
- Nie jakąś tam mamusię - odrzekł Zak. - Tę mamusię! Panna Davis jest tą mamusią,
ale odeszła. Kochamy ją, a ona teraz przestanie nas lubić, bo przez ciebie płakała.
- Na pewno dalej będzie was lubiła. - Jego znienawidziła, ale nie powinna przenosić
tego na chłopców. - Ale wy jesteście już duzi i powinniście wiedzieć, że mamy nie dostaje się
od Mikołaja.
- Przysłał dokładnie taką, o jaką prosiliśmy. Nie prosiliśmy o nic więcej poza
rowerami. - Zak wygodniej rozsiadł się na kolanach ojca. - O żadne zabawki ani o żadne gry.
Tylko o mamusię. Zrób coś, żeby wróciła, tato! Załatw to! Ty zawsze wszystko załatwiasz!
- To nie takie proste, brzdącu. Ludzie to nie popsute zabawki czy stare domy... Ale to
nie Mikołaj ją tu przysłał. Przeprowadziła się do naszego miasteczka z powodu pracy...
- Nic nie rozumiesz. To właśnie Mikołaj ją tu przysłał... dla nas. - Zak ze
zdumiewającą godnością zszedł z kolan ojca. - Może ty jej nie chcesz, ale my chcemy.
Urażeni synowie solidarnie poszli na górę, zostawiając Maca samego ze ściśniętym
żołądkiem i z rozchodzącym się po kuchni zapachem przypalonego kakao.
ROZDZIAA DZIESITY
Powinnam wyjechać z miasta na parę dni, myślała Nell. Gdziekolwiek. Nie ma nic
bardziej żałosnego niż samotna Wigilia, kiedy widać przez okno, jak inni ludzie kręcą się
zaaferowani na ulicy.
Zrezygnowała ze wszystkich świątecznych zaproszeń, a preteksty, jakich używała,
nawet jej samej wydawały się niewiarygodne. I zamartwiała się, co było całkiem do niej
niepodobne. Ale z drugiej strony nigdy dotąd nie musiała leczyć zranionego serca.
W historii z Bobem ucierpiała tylko jej duma. I samo przeszło z zadziwiającą
szybkością.
Teraz zraniono jej uczucia, akurat w święta, kiedy miłość jest najważniejsza.
Tęskniła za nim. Och, jakże nienawidziła siebie za to, że tęskni za jego delikatnością,
za tym powolnym, niepewnym uśmiechem, za tym spokojnym głosem. W Nowym Jorku
mogła przynajmniej wmieszać się w zawsze śpieszący dokądś tłum. Tutaj wszakże,
gdziekolwiek zwróciła oczy, czyhały na nią wspomnienia.
Wyjedz gdzieś, Nell. Po prostu wsiądz w samochód i pojedz.
Pragnęła bardzo zobaczyć chłopców. Ciekawa była, czy wyciągnęli saneczki na
pierwszy śnieg, który spadł wczoraj. Czy liczą godziny do Gwiazdki, czy będą czuwać w
nocy, by usłyszeć saneczki renifera?
Miała dla nich prezenty. Leżały teraz owinięte w papier pod jej choinką. Pomyślała, że
pośle je przez Kim lub Mirę i znów ogarnął ją smutek, bo nie ujrzy radosnych buzi chłopców
otwierających pakunki.
To przecież nie jej dzieci. Na ten temat Mac zawsze wyrażał się jasno. Już samo to, że
on miałby podzielić się sobą, było dlań dostatecznie trudne. Dzielenie się dziećmi okazało się
rafą nie do przebycia.
Wyjedzie stąd - postanowiła i przymusiła się do działania. Zapakuje torbę, wrzuci ją
do samochodu i będzie jechać, póki jej się gdzieś nie spodoba. Zostanie tam parę dni albo
nawet tydzień, do diabła. Nie zniesie siedzenia samotnie przez całe ferie.
Przez kolejne dziesięć minut pakowała bezładnie rzeczy do podręcznej walizeczki.
Teraz, kiedy już podjęła decyzję, chciała tylko jednego - wyruszyć jak najszybciej. Zasunęła
zamek walizki, zaniosła ją do salonu i poszła po palto.
Na odgłos pukania do drzwi zacisnęła zęby.
Jeśli to znów jakiś uprzejmy sąsiad, by życzyć jej wesołych świąt i zaprosić na kolację
- chyba zacznie krzyczeć.
Otworzyła i poczuła się tak, jakby w jej świeżą ranę wbito nóż.
- Cóż, Macauley... Chodzisz składać życzenia swoim lokatorom?
- Mogę wejść?
- A dlaczego?
- Nell. - Były w tym słowie całe złoża cierpliwości. - Proszę, wpuść mnie do środka.
- W porządku, ty tu jesteś właścicielem. - Odwróciła się do niego tyłem. -
Przepraszam, ale nie wydaję żadnego przyjęcia i daleko mi do dobrego nastroju.
- Muszę z tobą porozmawiać. - Próbował znalezć odpowiednie słowa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl