[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ostatnim durniem, nie zdając sobie sprawy, jaką męczarnię musi przeżywać dzisiejszego
ranka.
Chciał ją uspokoić dotykiem lub spojrzeniem. Chciał zapewnić ją o swojej miłości.
Przestał zważać na kościelną ceremonię.
- Wzywam was oboje i napominam - zabrzmiał głos proboszcza - bo nadejdzie
straszny dzień sądu, kiedy wszystkie serca wyjawią swoje sekrety. Jeśli któremuś z was znana
jest przeszkoda, skutkiem której nie można was połączyć węzłem małżeńskim, niechaj ją
teraz wyzna. Albowiem wiedzcie, iż jeśli było pomiędzy wami coś, na co nie dozwala Słowo
Boże, nie możecie pobrać się teraz z woli Bożej i stadło wasze nie będzie prawowitym.
Jej ręka ścisnęła jego dłoń.
Nie, moja miła. Nikt nie przerwie tej ciszy. I już niedługo będzie po wszystkim.
Skończy się wtedy twój strach. Odwagi, kochana. Odwagi!
- Czy chcesz pojąć tę oto niewiastę za żonę?
Koniec. Już po wszystkim. Natychmiast się odprężyła i uśmiechnęła do niego. Nie
było żadnej przeszkody.
Jego ukochana. Jego wicehrabina. Jego żona.
* * *
Niemądry strach utonął w niepamięci. Dokonano wpisów w rejestrach, kościelne
dzwony biły radośnie, grały organy, a nowożeńcy przeszli przez nawę, posyłając uśmiechy
wszystkim krewnym i przyjaciołom.
Część zgromadzonych nie czekała jednak na to. Kuzyni obydwu rodzin i kilkoro
innych gości wyszło po cichu z kościoła, nim jeszcze Kit i Lauren stanęli w jasnym blasku
słonecznym i nim jeszcze wieśniacy, tłumnie zgromadzeni przy bramie i otwartym powozie
przystrojonym białymi wstęgami i kwiatami, zaczęli wiwatować. Kuzyni ustawili się po
obydwu stronach ścieżki wiodącej do kościoła, przebiegle uśmiechnięci, z naręczami
jesiennych liści.
- Hm... - mruknął Kit, gdy Lauren rozglądała się rozradowana.. - Może spróbujemy się
gdzieś schować, żeby nie dostrzegli nas w ciżbie? Czy też powinniśmy im uciec?
- Nie trzeba. Zepsulibyśmy im zabawę. To niehonorowo.
- Niehonorowo! - parsknął. - Może i tak. Byliby ogromnie rozczarowani, gdybyśmy
przez to nie przeszli. No, więc co? Czy mamy ich rozczarować?
- Za nic! - oznajmiła i wsparła się na jego ramieniu. Ruszyli wolnym krokiem ścieżką,
uśmiechając się, gdy spadał na nich deszcz kolorowych liści.
Raz jeszcze pozdrowili gości. Kit pomógł jej wsiąść do powozu i usadowił się obok.
Dobroduszny woznica kazał ludziom się rozstąpić i powóz ruszył. Kit rzucał garściami
monety. Goście weselni zaczęli opuszczać kościół.
Ręka Kita odnalazła dłoń Lauren i uścisnęła ją mocno. Spojrzeli na siebie, gdy powóz
wolno jechał przez wieś, nim minął bramę parkową.
- Nareszcie razem i nareszcie sami - odezwał się Kit. - Albo prawie sami. Zeszły
miesiąc dłużył mi się nieznośnie.
- Tak. Ale już po wszystkim. - Oczy Lauren nagle zaszły łzami. - I ten ranek także się
skończył.
Zcisnął jej dłoń jeszcze mocniej.
- Wszystko poszło idealnie, moja żono. Na zawsze. Na zawsze, moja miła.
- Kochany - szepnęła, a jej uśmiech stał się nagłe jeszcze pogodniejszy. - Och, Kit,
jakże jestem rada, że wdałeś się w bójkę w parku. Jakże jestem rada, że zawarłeś ten okropny
zakład z przyjaciółmi. Jakże...
Nachylił się i pocałował ją.
Za nimi niósł się nieprzerwany chór wiwatów.
Kościelne dzwony biły radośnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]