[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie mogę, bo się boję awantury. Po co jeszcze mają sąsiedzi wiedzieć. Nie mam kiedy
porozmawiać z tobą, poradzić się. Ile ju\ czasu nie byliśmy w kinie! Nie zainteresujesz się,
jak dzieci się uczą.
Do kuchni weszła matka.
- Nie pij, synku, tyle - prosiła - przecie\ jesteś chory na płuca. Jak umrzesz, kto te
dzieci wychowa... Przychodzisz pijany, one się boją.... Wpędzisz je w chorobę nerwową.
- To mo\e nawet lepiej będzie, jak prędzej zdechnę-odpowiedziałem. Wy się
męczycie i ja się męczę! Ci, co piją wódkę, nie powinni się \enić. Zawiązują tylko \ycie sobie
i innym.
- Tatusiu! - krzyknęła córeczka. - Ja nie chcę, \eby tatuś umarł. Ja nie chcę być
sierotą. Niech tatuś \yje.
- Nie umrę, kochana, nie umrę - pocieszałem płaczące dziecko, przytulając je do
siebie. - To przez tych kolegów pijaków. Zawsze ich diabli przyniosą, a ja nie mam siły
odmówić. Jutro nie idę do pracy, pole\ę, odpocznę, będzie przerwa w piciu, to mo\e pojutrze
nie dam się \adnemu namówić na wódkę.
Następnego dnia nie wychodziłem z łó\ka.
Czy naprawdę jestem nałogowym pijakiem? Chyba jeszcze nie. Sam przecie\ nigdy
wódki nie piję, a nałogowcy to tacy, którzy ju\ piją bez towarzystwa - starałem się wmówić w
siebie. - A kto niedawno pił sam? nasuwa się inna myśl. Wszedłeś do knajpy w nadziei, \e
spotkasz kolegów, a \e nie zastałeś, wypiłeś pięć setek pod jeden serek i butelkę piwa.
Ale nie, nie jestem nałogowcem. Nałogowcy przepijają wypłaty i jeszcze wynoszą z
domu ró\ne rzeczy, które sprzedają, \eby mieć pieniądze na wódkę, a tego przecie\ nie robię.
Dzisiaj nie piję i czuję się dobrze. Tak za dobrze zresztą to się znów nie czuję. Pić się chce,
ale nie mogę prosić \ony, \eby kupiła ćwiartkę. A mo\e poprosić? Na lekarstwo. Nie, nie
poproszę. Do jutra wytrzymam, a rano wypiję tylko setkę i... koniec. Do domu wrócę
wcześniej i trzezwy. Więc jednak nie jestem nałogowcem - zakończyłem swoje
rozumowanie.
Następnego dnia wróciłem do domu pijany i tak było .jeszcze przez wiele następnych
dni.
Drętwymi rękami pakuję walizkę. Dzisiaj jadę do sanatorium w Otwocku. Czuję
pustkę w głowie, cię\ar w \ołądku i... windę . Cztery dni picia bez przerwy. Nie mogę się
zaprawić, bo będę badany, a jak lekarz poczuje wódkę, mo\e odesłać do domu. Muszę się
pomęczyć. Wyje\d\a te\ Kazik. Mamy się spotkać na dworcu.
W Otwocku Kazik zaproponował wstąpienie do restauracji.
- Nie chcę - odpowiedziałem. - Bądz mądry. Wiedzą, \e jesteśmy pijaki, tylko nas
nigdy nie złapali. Nie będę jak idiota wsadzał łba pod gilotynę. O godzinie czwartej po ciszy,
jak ju\ nie będzie lekarzy, wyskoczę do Zródborowa, przyniosę wódkę, wtedy dopiero
będziemy mogli się zaprawić.
Przydział dostałem na oddział, na którym le\ałem w czasie poprzednich pobytów.
Personel przywitał mnie jak dobrego znajomego.
W gabinecie lekarskim po wstępnym badaniu ordynator przyjrzał mi się uwa\nie i
zapytał:
- Wódkę pan wcią\ pije? Ostrzegam, \e jak złapię na gazie, z miejsca wyrzucę karnie.
- Nie dam się złapać.
- Z pana jest jednak kawał nygusa! Ostrzegam - zakończył ordynator, a pan niech robi,
jak pan uwa\a. Skrzywdzi pan tylko siebie.
Z niecierpliwością oczekiwałem końca le\akowania. W pokoju le\ało ośmiu chorych.
Patrzyłem po twarzach, \eby odgadnąć, który z nich będzie dobrym kumplem do picia.
Jest jeden. Le\y po drugiej stronie pokoju. Widać po nosie, \e czystej wody i
roztrzepańca nie uznaje. Ten na pewno będzie dobry.
Po zakończeniu le\akowania zwróciłem się do niego:
- yle się czuję. Przechlany jestem. Muszę się zaprawić. Napije się pan? Skoczę,
przyniosę pół literka.
- Nie - odpowiedział cwaniackim akcentem zagadnięty facet o sprytnym obliczu - ju\
sześć lat nie piję. Ju\ i pijaki się ode mnie odczepili. Niejeden raz, jak z nimi jestem, to nawet
dowalę się do doli, ale nie piję. Długo mi nie wierzyli, ale się przekonali.
- No, chłopcy - zwróciłem się teraz do wszystkich - który ma chęć się zaprawić?
Ja ju\ cztery lata nie piję - odezwał się inny pacjent.
Spojrzałem - zupełnie zwyczajna twarz człowieka ze wsi, na której nie znać starań o
rozwijanie swojego umysłu.
- Dwa i pół roku nie piję - pochwalił się jeszcze trzeci. Ten znów wyglądał nieco
głupkowato. Popatrzyłem jeszcze raz: cwaniak, ciemniak i głupek. Poczułem w głowie
zamieszanie. Coś tu jest, czego nie mogę zrozumieć swoim przepitym łbem. Ale o co chodzi?
Co mnie tak zaskoczyło? Wygląd i oświadczenia: Sześć lat nie piję , Ja ju\ cztery lata ,
Dwa i pół roku wcale nie piję ...
Och, barany - przecie\ chyba nie jestem lichszy od was? Wy mo\ecie nie pić?
Cholera...
W rozmowie dowiedziałem się, \e sześć lat to handlarz uliczny, cztery lata -
gospodarz ze wsi, a dwa i pół roku - wartownik w fabryce. Wtedy pomyślałem:
Czekajcie no, ja te\ coś poka\ę!
Do pokoju wszedł Kazik i zapytał:
- Idziesz do Zródborowa?
- Nie chce mi się. Jestem zmęczony.
- Chodz. Zdą\ysz jeszcze odpocząć. Dopiero przyjechaliśmy, a mamy przed sobą
najmniej dwa miesiące le\enia.
- Jeśli nas wcześniej nie wyrzucą.
- Nas? A kto nas złapie? Jesteśmy starzy pacjenci. Znamy wszystkie chody. Wiemy,
na czyim dy\urze mo\na wypić, a na czyim nie. Chodz, przejdziemy się.
- Nie - uparłem się. - Nie idę.
Jesteś tchórz - pomyślałem o sobie. - Boisz się powiedzieć Kazkowi, \e postanowiłeś
nie pić .
Po co się ośmieszać - odpowiada druga myśl - nie wiadomo, czy dam radę. Będzie się
ze mnie śmiał. Wiele razy postanawiałem nie pić i nie udawało się.
Sześć lat , cztery lata , dwa i pół roku - świdruje w głowie. Handlarz, ciemniak i
głupek . - Sześć lat ...
Nie dam się!
Dzisiaj jest dzień wypisów i przyjęć. Znów przyszedł Kazek.
- Przyjechał Zygmunt! - zawołał od progu. - Chodz, pogadamy z nim. Pojedziemy na
wódkę.
Wtedy powiedziałem Kazkowi, \e postanowiłem zrobić przerwę w piciu na cały okres
pobytu w Otwocku:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]