[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dręczące. Ekstaza, a raczej egzaltacja wczorajszego wieczoru wydała mu się śmieszna, dziecinna,
nie uzasadniona niczym, poza jakimś podnieceniem, nad którym nie umiał zapanować. Zachował
się jak smarkacz wobec kobiety, z którą rozmawiał drugi raz w życiu. Gotowa go posądzić o
komedianctwo, o płytką sztukę, wykoncypowaną, by wlezć do jej łóżka.
Następstwem tych rozmyślań była ciężka depresja. Wykręcił się byle pretekstem od
spotkania z Wandą, od obiadu u stryjenki, od udziału w jakimś idiotycznym sądzie konkursowym
50
dla początkujących autorów dramatycznych i czytał Historię matematyki Schlenga, nie
rozumiejąc ani jednego zdania. Dopiero ze zmrokiem zaczął wracać do równowagi. Ciemność
zawsze działała nań kojąco. Zapalono już latarnie uliczne, gdy wyszedł z domu.
Okna u Szczedroniów były nie oświetlone. Tylko w pokoju Stanisława paliły się silne lampy,
co dowodziło, że pracował.
Rzeczywiście Wandy nie zastał. Szczedroń przyjął go prawie radośnie.
Siadaj pan, siadaj, pogadamy.
Marianowi przyszło na myśl, że Szczedroń, gdyby był zazdrosny, a raczej gdyby jego
zazdrość należała do pospolitego gatunku mógłby go oblać kulturą jakichś zarazków.
I cóż Wanda, panie Dziewanowski zapytał odsuwając mikroskop puściła dziś pana
kantem?
Marian był przyzwyczajony do repertuaru wyrażeń Szczedronia, nie raziło go to zbytnio, a
dziś szczególniejszą nawet sprawiało przyjemność. Towarzystwo tego człowieka o grubych
manierach działało jak alkohol, jak mocna, niesmaczna wódka, zalatująca fuzlem, ale
pobudzająca nerwy do szybszych i śmielszych reakcji. I rzecz godna uwagi: Szczedroń specjalnie
z nim mówił takim językiem, jakby umyślnie starał się być wulgarny.
Nie widziałem dziś pani Wandy. Nie byłem w Kolchidzie.
Nerwy? odwrócił się doń Szczedroń.
Prawdopodobnie.
Ech, ślamazara z pana, panie Dziewanowski. Poprztykał się pan z nią?... Ach, nauczyłbym
ja pana, jak należy obchodzić się z kobietami. Nauczyłbym... gdybym sam umiał.
Zaśmiał się swoim suchym, nieszczerym śmiechem i zawołał:
Trzeba je znać!
Dziewanowski wiedział, że znów zacznie mówić o żonie, i nie omylił się.
Na przykład Wanda zmarszczył brwi Szczedroń. Wanda z całym swoim fałszem jest
nijaka. Konglomerat przypadkowości. Grzechotka. Nie znajdzie się w niej żadnego pionu, bo to
żelatyna. Taka jak w tej próbce, gdzie hoduję takie, a mógłbym hodować inne bakterie.
Pan, panie Stanisławie odezwał się Marian lepiej i dłużej zna panią Wandę.
Na pewno z pogardliwym uśmiechem zapewnił Szczedroń.
Ja bardzo przepraszam... i kocha ją pan?
To może być zabawne, ale nie przestaje pokrywać się z prawdą na całe sto procent.
Dlaczego więc, daruje pan, dlaczego? Przyszedłem właśnie nauczyć się czegoś od pana.
Niech mi pan, człowiek par excellence zdrowy, niech mi pan wytłumaczy, co to jest miłość?
Szczedroń zdjął okulary i wybałuszył oczy.
51
Z byka pan spadł, panie Dziewanowski, czy ki diabeł? Mam panu zrobić nowy aforyzm o
miłości? Po co to panu?... A po wtóre, kto panu powiedział, że jestem par excellence zdrowy?
Takie miałem wrażenie. Oczywiście chodzi o psychikę.
Zawracanie głowy. Człowiek wyrywający się ze swego przyrodzonego środowiska nie
może być zdrowy. Może chciał pan przyłapać u mnie tak zwany "chłopski rozum"?... Cha... cha...
cha... Pomyłka w adresie. Wywietrzał mi, a nowego nie nabrałem. Można być chamem, synem
chama i wnukiem chama, można zachować strusi żołądek i wytrzymałość wołu, ale psychiki
normalnej nie można wynieść z chałupy i stróżówki do parkietów, dywanów, do "przestrzeni
nieabsorbującej". Trzeba rozstać się ze zdrową, normalną psychiką.
To jest śmieszne z niezadowoleniem powiedział Dziewanowski że pan tyle przypisuje
wagi przesądom klasowym.
Ależ nie klasowym. Kiedyś wierzyłem w istnienie klas społecznych, w znaczeniu
ekonomicznym i socjalnym. Ale klas nie ma. Są tylko środowiska. Tak, panie, środowiska.
Wyrywanie się ze środowiska jest patologiczne już samo przez się.
Pan przesadza. Dążenie do polepszenia swego bytu jest powszechne i całkiem normalne.
Głupstwa pan mówi, panie Dziewanowski. Dążenie takie istnieje i jest oczywiście
normalne. Ale wówczas, gdy polepszenie bytu nie zmienia istoty, tworzywa tego bytu. Chłop nie
przestaje być chłopem, jeżeli dokupi sobie ziemi. Ilościowo zmieni swój byt, jakościowo
pozostanie to samo... To samo, panie Dziewanowski. Właśnie ci, którzy tylko ilościowo zmienili
swój byt, mogą zachować psychikę zdrową. A ja co? Uciekłem z przyrodzonego środowiska.
Takich jest sto tysięcy, milion. Uciekliśmy nie dlatego, że wessała nas cywilizacja, nie dlatego,
że pociągały nas środowiska inne, lecz że mierziło nasze. Mierziło! Jeszcze nie wiedząc o tym,
już odgrodziłem się odeń niechęcią. To mnie parło ku górze. Zatrzasnąłem drzwi między sobą a
środowiskiem. Sądzę, uważa pan, że w człowieku jest instynkt gniazda. Zbiera zdzbła i ziarna
bodaj po całym świecie, a tylko śledzić go, to się zobaczy, jaki to ptak. Może i upierzenie ma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]