[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ale nie pomogę ci zdobywać ludzkich błyskotek. Jeśli zaczniesz pożądać takich
rzeczy, nasze drogi rozejdą się!
Wstał na cztery łapy, odwrócił się i wybiegł truchtem z sali; zamkowi ludzie
usuwali się z drogi, gdy zbliżał się do nich.
— Prawda — przytaknął Dafydd, gdy wilk ich opuścił — ma słuszność. Zważ,
że bronić cię — to jedno, a zabijać dla ciebie, nieważne z jak słusznego powodu,
to zupełnie co innego.
— Nie słuchaj ich, sir Jamesie — rzekła Danielle. — Poradzisz sobie bez nich.
Jeśli nie zajmiesz zamku, uczyni to kto inny. Nieprawdaż, ojcze?
— Skoro zarabiam na tym, możesz liczyć na mnie i moich zuchów — powie-
dział Giles do Geronde. Odwrócił się do Danielle. — Ale nas sprowadził tu tylko
interes i nic więcej. Nie chcę się więc wypowiadać.
— Obiecałam tobie i twoim ludziom połowę zdobyczy z Zamku Malencontri
— zapewniła go Geronde. — Wiesz, że to się wam opłaci. Sir Hugh przez całe
lata grabił swych pomniejszych sąsiadów.
— A ja się zgodziłem — odparł Giles. — To nie mojego przyzwolenia potrze-
bujesz, ale sir Jamesa.
Jim chciał wzruszyć ramionami, ale przypomniał sobie, że jego smocze ciało
nie bardzo może to uczynić. Carolinus mówił mu, że Angie nie dzieje się krzywda,
choć czeka, by ją uwolnić. Kilka dni dłużej, pomyślał w mrocznych głębiach swej
duszy — nawet tydzień, czy dwa więcej — nie robi wielkiej różnicy. A poza
tym, gdyby Carolinus nie zdołał ich obojga wysłać z powrotem, posiadanie zamku
i ziemi nie byłoby taką złą rzeczą. Potrzeba jedzenia i posiadania schronienia —
dobrego jedzenia i wygodnego schronienia — była równie realną cząstką tego
świata jak ból. Realiów zaś nie można ignorować.
— Dlaczego nie? — stwierdził. — Jestem za tym, by natychmiast ruszać we
włości Hugha de Bois de Malencontri.
W chwili gdy to powiedział, dziwny powiew przemknął przez salę niby prze-
lotna fala gorąca. Mroczne uczucie taką pustką przepełniło jego duszę, jakby on
i ciało Gorbasha byli tylko opróżnionymi skorupkami. Jim zmrużył oczy i gotów
był pomyśleć, że to złudzenie wywołane winem i zadymioną atmosferą oświetlo-
nego świecami pomieszczenia. Wrażenie zniknęło równie nagle, jak się pojawiło
i pozostawiło go w niepewności, czy rzeczywiście miało miejsce.
Rozejrzał się po innych, ale nie sprawiali wrażenia, że coś zauważyli. Jedynie
Dafydd patrzył na niego przenikliwie.
— Dobrze — rzekła Geronde. — Postanowione więc.
— Nie sądzę, że jest tak dobrze — wtrącił Dafydd. — W mojej rodzinie od
120
wielu pokoleń z ojca na syna i z matki na córkę przechodzi zdolność odbierania
ostrzegawczych znaków. Przed chwilką wszystkie płomienie świec zamigotały,
choć w świetlicy nie ma żadnego powiewu. Nie wydaje mi się, by ta wyprawa
przeciw sir Hughowi zapowiadała się dobrze.
— Aragh cię przestraszył i tyle — stwierdziła Danielle.
— Nie jestem przestraszony. Ale nie bardziej niż wilk czuję się stworzony do
zdobywania i ochrony zamków; niech to czynią rycerze.
— Pasuję cię na rycerza — rzekła mu Danielle. — Czy pozbędziesz się swych
wątpliwości, jeśli pasuję cię na rycerza?
— Wstydź się, Danielle! — krzyknął Giles. Twarz mu pociemniała. — Nie
można sobie kpić ze szlachectwa.
Dafydd podniósł się.
— Bawisz się moim kosztem — odrzekł. — Skoro jednak ty tam pójdziesz,
pójdę i ja, bo cię kocham. A teraz udam się do lasu na świeże powietrze.
Również opuścił salę.
— Hej! — zawołał pogodnie Brian. — Zakończmy wreszcie te złowróżbne
rozmowy. Napełnijcie puchary! Pogodziliśmy się. Za szybkie uwięzienie sir Hu-
gha i zdobycie jego zamku!
— I za to, że o jeden dzień przybliża się chwila usmażenia sir Hugha — dodała
Geronde.
Wypili.
Wyruszyli wcześnie następnego dnia bez Aragha, ale z banitami Gilesa i posił-
kami złożonymi z około czterdziestu ludzi z Zamku Malvern i innych posiadłości
de Chaneyów.
Geronde gorąco pragnęła jechać z nimi, ale poczucie odpowiedzialności za
zamek i ziemię jej ojca wzięło górę nad pragnieniem zemsty. Widzieli, jak stoi na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]