[ Pobierz całość w formacie PDF ]

najwyrazniej był gotów w razie czego rzucić się za nią biegiem. Na razie wykorzystywał
psychologiczną przewagę, jaką zawsze myśliwy ma nad swoją ofiarą... Ani razu się nie
obejrzał. Stasia w udawanej panice skręciła w bramę.
- Z tego podwórka nie ma wyjścia - szepnęła Kasia. - Jeśli Sidorow zna miasto, to o
tym wie...
Kapitan wszedł w ślad za dziewczyną do kamienicy. Puściliśmy się biegiem i szybko
byliśmy na miejscu. Wpadliśmy w bramę. Stasia stała pod ścianą. Agent zbliżał się do niej.
Usłyszał nas, ale już było za pózno.
- Dobranoc, robaczku - mruknąłem waląc go kantem dłoni w skroń.
Zwalił się jak podcięty na kamienne płytki podłogi.
- No i mamy go - powiedziała Kasia.
- Sprawdzmy, czy nie znajdziemy w jego kieszeniach czegoś, co nas zainteresuje -
zasugerowała Stasia.
Obszukaliśmy przeciwnika szybko i sprawnie. Dochodził już do siebie, więc skułem
mu kajdankami ręce na plecach.
- Telefon Nokia... Nie wiedziałem, że na Białorusi macie telefony komórkowe -
pozwoliłem sobie okazać zdumienie.
Popatrzył na mnie ponuro, ale nic nie odpowiedział.
- Pistolet beretta - zaraportowała Kasia.
- Ciekawe, czy nostryfikował tu na Ukrainie swoje pozwolenie na broń? - zamyśliłem
się.
W wewnętrznej kieszeni kurtki miał strzelający długopis oraz portfel. Przeglądałem
go.
- Niezle sobie żyją białoruscy szpiedzy - mruknąłem widząc pokazną kolekcję kart
kredytowych.
- Policzymy się za to - warknął.
W drugiej przegródce znajdowało się trochę banknotów o wysokich nominałach, a
pomiędzy nimi kartka z jakimiś notatkami. Przeczytałem ją i lekko uniosłem brwi.
- Co robimy z tym ptaszkiem? - zamyśliłem się. - Przekazanie miejscowemu
kontrwywiadowi nie dało rezultatu...
- Mój dziadek mawiał, że jeśli się chce, żeby robota była wykonana prawidłowo, to
należy ją samemu wykonać... - westchnęła Stasia wyciągając zza cholewki kozaczka nóż...
- Ten miły człowiek powiedział kiedyś, że w kontaktach z innymi nacjami należy
dostosowywać się do ich poziomu kultury, inaczej powstają dysonanse - rozważałem. -
Ciekawe, czy na Białorusi stosuje się jeszcze skalpowanie...
- Dogadajmy się - zaproponował jeniec.
Spojrzałem na niego uważnie.
- A co proponujesz?
- Wy mnie puścicie, a ja powiem wam, jakie materiały Krawczuk ma na was.
- Chyba się domyślam, dlaczego cię puścił - powiedziałem. - Przekazałeś mu nasze
teczki?
- Tak - spojrzał wyzywająco. - Mam na przykład kserokopie dokumentów czyniących
was członkami rządowej komisji do spraw poszukiwań maszyny...
- Obrzydzenie mnie bierze na twój widok - powiedziałem. - Ale zastosujmy wasze
standardy kultury - wyjąłem z jego portfela czerwoną książeczkę. - Należysz do
Komunistycznej Partii Białorusi?
- Owszem - z dumą skinął głową.
Otworzyłem na przedostatniej stronie.
- Składki płacicie co miesiąc... - spojrzałem na pieczątki. - I do końca miesiąca zostało
dwanaście dni... W takim razie zatrzymuję chwilowo twoją legitymację. Jeśli będziesz
grzeczny, to w dniu naszego wyjazdu otrzymasz ją z powrotem. Jeśli nie, spuszczę ją w kiblu.
Sidorow zrobił się biały jak ściana.
- Oddaj - poprosił. - Zabierz karty kredytowe i pieniądze, ale oddaj legitymację.
- O nie - pokręciłem głową. - Będziesz grzeczny, to ją dostaniesz. Będziesz bruzdził...
Rzuciłem mu klucz do kajdanek i wyszedłem z bramy.
- O co chodzi z tą legitymacja? - zapytała Stasia.
- Nie wiesz? - zdziwiłem się. - U nich za zgubienie legitymacji partyjnej
automatycznie wylatuje się z partii... Za dopuszczenie, by wpadła w ręce wroga pewnie
jeszcze gorzej... W czasie wojny wielu czerwonoarmistów przypłaciło ten przepis życiem. Za
wszelką cenę próbowali ocalić legitymacje i niestety hitlerowcy je znajdowali... A potem -
przesunąłem palcem po gardle. - Tak czy inaczej, przeciwnik chwilowo wyeliminowany.
Spojrzały na mnie z uznaniem. Ruszyliśmy do hotelu.
- Co było na tej kartce? - zagadnęła Stasia.
- Szyfr z wentylacji w Kamienicy Kłopotowskiej.
- To nam chyba nic nie da - zachmurzyła się. - Przecież go odczytaliśmy...
- Niedokładnie - uśmiechnąłem się.
Dotarliśmy do hotelu.
- O, sądziłem, że się położyłeś, bo boli cię głowa, a ty flirtujesz z lwowiankami -
zdziwił się szef na mój widok. - Właśnie wybierałem się na kolację. Co macie takie
tajemnicze miny?
- Dorwaliśmy Sidorowa - wyjaśniłem. - I przekonaliśmy, żeby nie wchodził nam w
drogę. Bardzo pokojowymi metodami - uspokoiłem szefa.
- Coś ukrywacie - powiedział Marek patrząc na nas uważnie. - Macie podejrzanie
rozradowane twarze...
- Zdobyliśmy bardzo ważną informację - powiedziałem patetycznie. - Ale faktycznie
lepiej będzie o tym porozmawiać przy kolacji.
Po kilkunastu minutach siedzieliśmy już w zacisznej kurczakowni. Na talerzach
dymiły golonki, w kuflach połyskiwał brązem kwas chlebowy.
- No, to opowiadaj - zażądał Pan Samochodzik - bo widzę, że zaraz pękniesz...
- Pamięta pan, co odczytaliśmy z odłamków gipsu wydobytych z szybu w domu kupca
Niewczasa, w Kamienicy Kłopotowskiej?
- Szukajcie w domu Węgra od północnej strony - odparł.
- To niech pan teraz zobaczy, co tam było pierwotnie napisane - położyłem przed nim
kartkę z portfela Sidorowa.
Szukajcie w domu węgla do północnej strony.
- Zamiana jednej litery i jak zmienił się sens - powiedział zaskoczony.
- Za to resztę odgadliśmy prawidłowo - ucieszyła się Stasia. - Tylko co to jest dom
węgla?
- Węgiel znajduje się w kopalni - podsunął Marek. - Ale tu w okolicy nie ma chyba ani
jednej... dopiero na północy za Rawą Ruską eksploatuje się złoża... Tu, na Ukrainie, węgiel
występuje w Donbasie, ale to bardzo daleko na wschodzie...
- Więc nie chodzi o kopalnię - mruknął szef. - W grę może wchodzić skład węgla -
hurtownia opału, mówiąc współczesnym językiem...
- A może kotłownia? - podsunąłem. - Tam też jest zawsze dużo tego surowca...
- W Kamienicy Kłopotowskiej widziałem resztki pieców... - przypomniał sobie. -
Czyli kotłowni tam nie było...
- Rychnowski instalował piece w dwu szkołach i w siedzibie Sejmu Ziemskiego -
zauważyłem. - Do budynku sejmowego miał dostęp przy okazji kontroli i konserwacji
wentylacji...
- Był też szefem komisji elektryfikacji tramwajów - przypomniała Stasia. - Jeśli
generatory były uruchamiane maszynami parowymi, jak się to wówczas praktykowało...
- Elektryfikował też wszystkie lwowskie drukarnie - powiedziała Kasia. - Na przykład
Ossolineum.
- Nie - pokręciłem głową. - W 1928 roku, gdy ukrywał swoją maszynę, epoka pary już
się kończyła. Sądzę, że Lwów miał wówczas własną elektrownię i drukarnie pobierały prąd z
sieci, a nie z własnych generatorów i to jeszcze opalanych węglem.
- Chyba masz rację - zadumał się Pan Samochodzik. - To już faktycznie nie ta epoka.
Gdy Rychnowski zaczynał swoje prace, Szczepanik i Edison budowali pierwsze na świecie
żarówki. Pół wieku pózniej w każdym lwowskim domu było światło elektryczne. W wielu
grały radia... Postęp był ogromny... Nasz inżynier zbudował pierwszy na ziemiach polskich
generator elektryczny, a pół wieku pózniej można je było kupić bez najmniejszych
problemów, ich produkcja odbywała się na taśmach montażowych napędzanych
elektrycznością...
- Kto wie, może w latach trzydziestych była już we Lwowie elektrociepłownia i domy
w sporej części ogrzewano centralnie? - zastanawiała się Stasia. - Nie, to musi być coś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl