[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Andrzejem pragnęłam córki. Potem, tuż przed urodzeniem,
z chęci zemsty pragnęłam, aby to na pewno była córka.
Zemsty za tę samotność, podczas której miałam wrażenie,
że dzielę cały smutek świata z telewizorem, włączanym
zaraz po przebudzeniu. To nic, że nie znałam angielskiego.
To także nic, że on pracował dla nas trojga , to nic,
że robił doktorat i światową naukę , a po godzinach nosił
reklamówki od drzwi do drzwi, aby zebrać pieniądze na
Red Cross. To cholerne, gówniane nic. Miał być chociaż
trochę ze mną, a nie ze światową nauką . Miał dotykać
mego brzucha i słuchać, czy kopie, miał martwić się moimi
plamieniami, biegać do apteki po podpaski, miał chodzić ze
mną po sklepach i wybierać niebieskie kaftaniki i te
mikroskopijne niemowlęce białe buciki, które wzruszały
mnie do łez, miał trzymać mnie za rękę, gdy tęskniłam do
bólu za domem w Krakowie i chociaż raz być w domu, gdy
ta policja przyjeżdża, jak Kojak, na sygnale, z bronią
gotową do strzału, bo zapomniałam odbezpieczyć alarm,
idąc na podwórko, wywiesić jego wyprane koszule, majtki i
skarpetki.
A potem urodziłam blisko pralni i Pacyfiku
Maciusia. I zniknął gdzieś, rozpłynął się we mnie
wysuszony kaktus, i nie włączałam już telewizora zaraz po
przebudzeniu.
Boże, to już dwadzieścia jeden lat. Jak ten czas
leci...
VSOP sprzed dwudziestu jeden lat! Boże, tego nie
można mieszać z marnym danielsem, którym upijaliśmy się
w pierwszych dwóch godzinach mojej menopauzy. To czuł
130
także mój ginekolog. Wstał od biurka i wyciągnął nowe
plastikowe kubki z szafki stojącej przy fotelu. No tak! To
są z pewnością te same kubki, które jego asystentka daje
kobietom ze skierowaniem do analizy moczu.
Ponaddwudziestojednoletni remy martin za minimum sto
dolarów w kubkach jako dodatek do skierowania do
urologa! Czy on mnie naprawdę aż tak wyróżnia? Czy on
naprawdę nie pił z nikim nigdy wcześniej w swoim
gabinecie?!
Usiadł naprzeciwko mnie, rozwiązał krawat, rozpiął
guzik koszuli i zdjął swój biały kitel z wyhaftowanymi
zieloną nicią inicjałami. Nagle, bez kitla, wyglądał zupełnie
inaczej. Zupełnie nie jak lekarz. Raczej jak mężczyzna.
Nie przepadam za lekarzami. Są tacy
jednowymiarowi z tym swoim ortodoksyjnym
samouwielbieniem i podziwem dla tego, co robią. Zrobili te
swoje magisteria z medycyny, a każą do siebie mówić per
doktor. Normalny człowiek musi zasłużyć na to
doktoratem. Po dziesięciu minutach rozmowy o
czymkolwiek innym zawsze tylnymi drzwiami wrócą do
medycyny. Ma się przy nich nieustanne wrażenie - nawet
jeśli są chirurgami szczękowymi - że żyją na ziemi z jakąś
ważną misją, podczas gdy tacy na przykład adwokaci,
listonosze lub kasjerki po prostu zarabiają na spłacanie
kredytów.
W zasadzie o moim ginekologu nie miałam jeszcze
prawa tak myśleć. Nigdy nie rozmawiałam z nim dłużej niż
dziesięć minut i zawsze o medycynie. Jak się kiedyś
przypadkowo okazało, był dobrym kolegą, a przez pewien
czas - jak opisał to Andrzej - nawet istotnym
przyjacielem (czy mogą być nieistotni przyjaciele?!)
mojego męża. Było mi z tą wiedzą trochę trudno na
131
początku. To nie jest miłe uczucie mieć kartę pacjenta i
rozkładać nogi przed istotnym przyjacielem męża, aby
potem radzić się go w sprawie na przykład upławów,
wiedząc, że można go lada dzień spotkać na imieninach
przyjaciółki lub na koleżeńskim brydżu w swoim
mieszkaniu. Ale nic takiego się nie stało. Jedynym
miejscem, gdzie spotkałam mojego ginekologa poza jego
gabinetem, była kostnica.
Zginął w Himalajach dobry kolega Andrzeja ze
studiów. Pisały o tym gazety w całej Polsce. Pojechaliśmy
na pogrzeb do Nowego Targu. W kostnicy przy małym
kościółku z cmentarzem, z którego widać Tatry w
słoneczny dzień, młoda kobieta w czerni klęczała przy
trumnie od momentu, gdy weszliśmy. Potem otworzyły się
skrzypiące drzwi kostnicy i wszedł mój ginekolog.
Podszedł do zmarłego, ucałował go i ukląkł przy tej ko-
biecie. I modlił się. I płakał. I znowu modlił. I gdy
następnym razem przyszłam do jego gabinetu, to tylko po
receptę na tabletki. Chciałam go spotkać i być przez chwilę
z nim w tym pokoju, aby przekonać się, czy ciągle potrafię,
po tym przeżyciu w kostnicy w Nowym Targu, rozebrać się
przed nim i usiąść na tym fotelu. Uśmiechnął się tak samo
sztucznie jak te panienki z przymierzalni. Był znowu
lekarzem.
Mogłam.
Poziom koniaku w butelce sprzed dwudziestu jeden
lat zbliżał się do tego miejsca w dole etykiety, w którym
firma Remy Martin zdecydowała się wydrukować swoje
dumne pięć gwiazdek. Robiło się pózno. Podniosłam kubek
do ust, wypiłam i nie wiem dlaczego nagle zapytałam:
- Czy pana żona ma zmarszczki?
132
Chociaż tak naprawdę chciałam zapytać, czy jego
żona ma już także menopauzę.
Spojrzał na mnie z takim bólem w oczach, jak
gdybym wbiła mu nóż w policzek.
- Zmarszczki...?
Odsunął powoli swój dębowy fotel od biurka. Wstał.
Podniósł do ust swój plastikowy kubek i wypił łapczywie.
- Zmarszczki... Zmarszczki ma, proszę pani, nawet
wszechświat. Fale grawitacyjne marszczą wszechświat tak
samo, jak spadająca z nieba kropla deszczu marszczy
kałużę lub jezioro. Tylko że to jest bardzo trudno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]