[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niej. Adwokat wyjął jakiś dokument.
- Najpierw lewa łopatka, mogę zobaczyć? Tak, dziękuję. Teraz uszy, jeśli nie sprawi to
pani większego kłopotu. Dziękuję. A teraz lewy łokieć...
Siergiej stał przy stajni i z ukrycia obserwował okna salonu.
W końcu adwokat pokiwał głową i stwierdził:
- Nie ulega wątpliwości, że to Franciszka Varda. Zgadzają się wszystkie szczegóły.
Chciałbym jednak, by udali się państwo ze mną do miasta w celu podpisania
dokumentów.
Kornel Sack poderwał się gwałtownie.
- To niemożliwe! Moja żona wiele ostatnio chorowała. Najlepiej, jeśli załatwimy wszystko
tu na miejscu. Moja ochmistrzyni i zarządca mogą wystąpić w roli świadków, chyba
spełniają warunki. A jeśli mogę rzec własne zdanie, to nie sądzę, by w mieście znalazł
pan lepsze zaplecze prawne niż w moim domu dodał uśmiechając się z ironią.
Adwokat popatrzył na niego przez chwilę. Przynęta chwyciła.
- Jak pan sobie życzy - odrzekł krótko. - Pani Sack, pani matka chciała się upewnić, czy
przez te wszystkie lata, które upłynęły od jej śmierci, nie działa się pani krzywda.
94
Zapadła cisza, ale po chwili usłyszeli ciche nie Franciszki. Adwokatowi zdawało się, że
widzi paniczne przerażenie w jej oczach. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ale
wystarczyło. Położył na stole przed Franciszką plik dokumentów. Poprosił, by
podpisywała się swym panieńskim nazwiskiem, bo takie figurowało w papierach, w"
miejscach, które jej wskazywał. Potem podszedł do okna i wychyliwszy się, popatrzył w
stronę stajni. Gdy wrócił do stołu, powiedział:
- Jest jeszcze tylko jedna sprawa. Pewna osoba pragnie przywitać się z Franciszką
Vardą.
- Kogo pan ma na myśli? - zareagował ostro Sack. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Bela! - rzucił Sack pośpiesznie.
- Proszę się uspokoić, to nic groznego - rzekł adwokat. - Nie ma chyba łagodniejszej
osoby. Proszę wejść, przyjacielu!
Do salonu wkroczył ksiądz. Marika krzyknęła przerażona i usiłowała się wymknąć, ale
adwokat chwycił ją za ramię. Twarz Sacka okrył ciemny rumieniec.
- O co tu chodzi? - rzekł ostro. - Jak wasza wielebność dostała się do środka?
- Ksiądz przyjechał razem ze mną - odpowiedział adwokat. - Ojcze, czy zechciałbyś
przywitać się z panią Sack? Przed rokiem udzielałeś przecież jej sakramentu
małżeństwa, prawda?
- Owszem. Miło znowu widzieć, pani Franciszko rzekł ksiądz, zwracając się do Mariki.
- Błąd, ojcze - spokojnie rzekł adwokat. - To jest prawdziwa Franciszka Varda!
- Nigdy jej nie widziałem na oczy - zdziwił się duchowny. - A może... ależ tak! Ta młoda
dama jest bardzo podobna do dziecka, które widziałem przed kilkunastoma laty. To na
pewno ta sama osoba.
- W takim razie, panie Sack, sądzę, że musi pan wyjaśnić nam kilka szczegółów - rzekł
adwokat.
W salonie zapadła pełna napięcia cisza.
Jedynie Franciszka pozostała niewzruszona, tak jakby niczego nie pojmowała. Naraz
rozległ się krzyk gospodarza:
- Bela!
Zarządca błyskawicznie podbiegł do drzwi i zaryglował je.
95
- Ależ panie sędzio - odezwał się ksiądz ze zdumieniem. - Na co pan sobie pozwala?
Jestem przedstawicielem kościoła, a adwokat...
- Co dla mnie znaczy ksiądz albo adwokat! - prychnął pogardliwie Sack. - Przez
siedemnaście lat czekałem na tę chwilę! Nie pozwolę, by ktokolwiek stanął mi teraz na
drodze. Nie pozwolę! Spreparujemy jakiś zgrabny wypadek w powrotnej drodze, takie
sprawy to specjalność Beli. Mój przyjaciel, komendant policji, pomoże mi uniknąć
bardziej szczegółowego śledztwa.
Ksiądz wpatrywał się w Sacka, nie wierząc własnym uszom.
- No cóż, dla mnie zaplanował pan wypadek już wcześniej, nieprawdaż? - spytał
adwokat, starając się zachować spokój. - A panna Franciszka także miała zniknąć po
cichu.
- No właśnie!
Adwokat rozmyślał gorączkowo, co robić. Na pozór obojętnie przeszedł w stronę okna i
wyjrzał przez nie. Ani on, ani ksiądz nie przypuszczali, że Sack jest człowiekiem aż tak
złym. Miał nad nimi zdecydowaną przewagę i gotów był na wszystko. Adwokat zdawał
sobie sprawę, że we dworze roi się od rzezimieszków pracujących dla Sacka, lecz
postanowił walczyć do końca.
- Szybko dokumenty! - usłyszał. - Dla was zabawa już się zakończyła!
- Nie tak prędko! Sądzi pan, że ruszam w drogę z tak ważnymi dokumentami
nieuzbrojony? - rzekł spokojnie adwokat. Wyciągnął zza paska ciężki pistolet i wycelował
w gospodarza.
- A co to za żarty? Szkoda czasu, i tak nic nie zdziałasz! - krzyknął Sack.
Adwokat doskonale o tym wiedział, tym bardziej że wcześniej nie załadował broni, ale nie
zamierzał tak łatwo umrzeć. Sytuacja była bardzo trudna. Tuż za nim stał Bela. Prawnik
kątem oka dostrzegł, że ubrany na czarno zarządca niepokojąco zbliża się do sennej
Franciszki. Marika tymczasem porwała ze stołu dokumenty i razem z żoną Beli
wymknęła się przez drzwi.
Chyba się nie nadaję do roli bohatera, pomyślał ze smutkiem adwokat. Kapitan Rodan
lepiej by sobie z tym poradził. Zarządca był już przy drzwiach, zasłaniając się Franciszką
jak żywą tarczą. Pierwszy zrozumiał, że adwokat nie użyje broni. Przybysz z miasta czuł
w głowie pustkę. Na pomoc księdza nie miał co liczyć, duchowny stał oniemiały w szoku.
Bela nie odwracając się otworzył drzwi i wycofywał się tyłem. Adwokat zdawał sobie
sprawę, że jeśli zarządcy uda się wydostać z salonu, zaraz naśle na nich sforę psów. Ale
96
nagle ktoś chwycił Belę za szyję i ścisnął tak mocno, że stracił przytomność. Do salonu
wpadł Siergiej, wyminął leżące ciało i wyjął pistolet z rąk adwokata.
- Co takiego? Mój stajenny! - syknął rozwścieczony Sack.
- Nazywam się Siergiej Rodan - rzekł Siergiej, rzucając księdzu sznur. Razem z
adwokatem związali Belę i Sacka.
- Kapitan Rodan - wysyczał z wściekłością Sack.
A więc to ty! Jesteś mi winien paru ludzi i psy. Drogo za to zapłacisz!
- Nie sądzę - rzekł Siergiej niewzruszony. Rzucił pospieszne spojrzenie w stronę
Franciszki, ale ona zdawała się go nie widzieć. Poczuł ścisk w gardle. Jaka jest blada i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]