[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Poczekaj, znalazłeś skrytkę? - Skinął głową. - W skrytce była ta okładka i rąbnąłeś ją? - Pokiwał znowu. - A później co?
- W tej samej skrytce był pamiętnik Herberta Hoovera. Zabrałem go również...
- Dalej! - ryknąłem. - Gadaj prawdę! Myślisz, że skoro jestem dla ciebie słodki jak syrop na kaszel, to możesz mnie bezkarnie
zażywać?
- Przejrzałem... - Przełknął ślinę, pomagając sobie zaciskaniem i prostowaniem palców. - Przeczytałem pamiętnik i... I
zrozumiałem, że tu są prawdziwe pieniądze. I jeszcze pomyślałem, że ona może mi zaszkodzić, więc... Zostawiłem tę okładkę i
zwiałem...
- Leffie... - Umyślnie ściszyłem głos, żeby dobrze wsłuchał się w to, co mówię. - Jestem jednym z ufniejszych detektywów świata.
Zawsze zakładam, że klient mówi prawdę, i wtedy jestem gotów dać sobie przegryźć gardło w jego sprawie. Mogłem dać cię zeżreć
tym słodkowodnym marynarzom, pamiętasz chyba? Ale jeśli dowiaduję się, że ktoś robi mnie w pompkę - biada. - Wstałem i
podszedłem do okna. Za plecami usłyszałem sapanie Leffiego. - Przestawiam się wtedy na destrukcję i przysięgam: jestem w tym
świetny.
Odwróciłem się i popatrzyłem Leffiemu w oczy. Wytrzymał spojrzenie, choć głowa lekko mu się trzęsła.
Zmaltretowałem w popielniczce połówkę golden gate’a i natychmiast, nie mając co zrobić z rękami, zapaliłem drugiego.
- Powiedziałem prawdę - oświadczył van Gorren drżącym głosem. - Mówię prawdę - powtórzył, nieco zmieniając czas.
- Dlaczego zacząłeś się bać?
Pomruczał trochę, szukając w pamięci danych albo może dobrych słów, pomógł sobie, strzepując z dłoni jakieś nieistniejące
paprochy.
- Zgłosiłem się do ciebie... Kiedy? Dwa dni temu... bo to jeszcze dwa dni wcześniej obudziłem się w nocy, lać mi się chciało
okropnie. Byłem wściekły. Jak się wybiję ze snu, to później nie mogę zasnąć, i chociaż wiem, że wściekanie się właśnie świetnie
mnie budzi... No... Nieważne. Zanim wróciłem do łóżka, postanowiłem postać chwilę przy otwartym oknie, jak zmarznę, to łatwiej
zasypiam. Ale zanim otworzyłem okno, zobaczyłem, jak w kryminalnym filmie, że w zaparkowanym po drugiej stronie ulicy wozie
ktoś zapala papierosa. Z ciekawości obserwowałem ciemny samochód dwie czy trzy minuty i nagle zrozumiałem, że Margaret
Floverly-Coe mogła nasłać na mnie jakichś egzekutorów. Nie wiedziałem, że ona nie znalazła jeszcze tej zasranej okładki, zresztą
gdyby nawet znalazła, mogła chcieć dać mi nauczkę. Zacząłem się bać... - Objął się ramionami, choć w pokoju wcale nie było zimno.
- Najpierw skląłem siebie za wybujałą wyobraźnię, bo sam wprowadzałem się w histerię - kontynuował - ale zrozumiałem, że i tak
już nie zasnę. Przyniosłem pod okno ubranie, włożyłem je i jeszcze chwilę czekałem, ale kiedy zobaczyłem, że podjeżdża drugi
samochód i obaj kierowcy, kropka w kropkę jak gangsterzy z filmów, wsadzają łapy do kieszeni i kierują się do mojej bramy,
wysunąłem się na korytarz i czekałem pół piętra wyżej. A potem, kiedy zobaczyłem ich sunących do góry jak duchy, na palcach
pobiegłem dalej i zamarłem pod drzwiami jednego z sąsiadów. Znam go trochę, wypisz, wymaluj jak ten z komedii „Skąd idiota
wziął się w naszych szeregach?!”: kolekcjonuje broń, ćwiczy chińskimi mieczami i marzy o udziale w uwalnianiu jakichś
zakładników. Taki na pierwszy dzwonek podbiegnie do wejścia z dwoma pistoletami, poczułem się nieco raźniej. Udało mi się
zobaczyć, jak ci dwaj znikają bezgłośnie w moim mieszkaniu. Trzy minuty później wyszli i bez słowa poszli na dół. A ja
przesiedziałem jeszcze godzinę pod drzwiami sąsiada i wcześnie rano, gdy usłyszałem szczęk zamka innego mieszkania, zbiegłem na
dół i razem z sąsiedzkim małżeństwem wyszedłem do miasta. Trochę pojeździłem metrem, dwa razy przebiegłem domy towarowe, a
potem zadzwoniłem do Moffy. Była zdziwiona i niechętnie odniosła się do mojej prośby o pomoc, ale później zgodziła się spotkać.
No i zadzwoniła do ciebie...
- To ona wpadła na ten pomysł - stwierdziłem.
- Y-yy... Mm-m.. Nie bardzo. - Zaskoczony oderwałem spojrzenie od blatu. - Moffy pochwaliła się kiedyś, że cię zna. To było dwa
lata temu, kiedy kupiła twoją książkę. No, a teraz przeczytałem w popołudniówce, że poczytny detektyw-pisarz jest gościem
Światowego Kongresu Miłośników Fantastyki. Więc kiedy opowiedziałem wszystko Moffy, ona zastanawiała się długo i powiedziała,
że nie widzi innego wyjścia, jak schować się na razie gdzieś, może u niej, a potem poszukać możliwości ucieczki z Holandii. Mnie się
to nie podobało, uważałem, że jej mieszkanie jest równie kiepskie jak moje, i podsunąłem pomysł z użyciem ciebie... No... -
zakończył.
W jego opowieści znalazłem kilka punktów godnych zastanowienia się. Nie odrywając spojrzenia od ściany, wskazałem krzesło i
Leffie posłusznie usiadł. Zniszczyłem, zanim się zorientowałem, filtr papierosa i musiałem go przedwcześnie zgasić. Zapaliłem
nowego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]