[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mój promienny nastrój ostatnich miesięcy znika. Piję więcej, niż powinnam. Moje
odbicie w szklance daje mi wrażenie, że powoli się rozmywam, jak obraz, który oblano
kwasem. Włosy mi się skręcają, oczy niezdrowo błyszczą, policzki płoną, ręce się trzęsą, a w
nieświadomej głowie rodzą się same okrutne myśli. Powoli na nowo ogarnia mnie mój
dawny, zły duch.
Nalewam sobie.
Dyskutujemy, ale brzmi to na wskroś fałszywie. Rozpaczliwy pozór wzajemnego,
doskonałego zrozumienia, które jest już tylko wspomnieniem. Mówimy o innych, szczęście,
że są ci inni... Andrea opowiada mi, że ten black, który podszedł przywitać się z nim na
początku kolacji, jest synem prezydenta afrykańskiego państewka, i nosił złotego (sic!)
rolexa, kiedy byli w Roches, i płakał każdej nocy, bo jego room mate, syn prezydenta
sąsiedniego państewka miał rolexa ze złota i diamentów, a że Vittorrio siedział w kiciu, a jego
ojciec jest kwiaciarzem i że Juliana wywalono z Bristolu bo za bardzo rozrabiał. Co do
Chrisa, pobił faceta przed Keur Samba przed dwoma laty, bo był naćpany, ale jego ojciec
uciszył tę sprawę. A wreszcie, że ojciec mojej najlepszej eksprzyjaciółki, Cassandry,
sprzedaje broń. I jak twierdzi jego ojciec, wkrótce będzie oskarżony, ale to wszystko jest mało
ciekawe. Przerywam mu i serwuję opowieść o moich najgorszych wybrykach z przeszłości.
Ruchem głowy wskazuję moich dawnych kompanów rozpusty... Ten, tam, mnie pieprzył. I
ten, i tamten, i tamten... %7łałosne imprezki, orgietki od dziesiątej rano i dziesięciogramowe
dawki koki; wyolbrzymiam, prawie wymyślam. On pozostaje niewzruszony. Kończy butelkę i
zamawia następną. Gdy przychodzi czas na kawę, jestem już śmiertelnie zalana. Z nim nie
jest lepiej, ale trzyma klasę. Duszę się, potrzebuję powietrza. Wstaję, chwiejąc się. Pod
tryumfującym uśmiechem ukrywam narastające złe samopoczucie. Z podniesioną głową
przemierzam przepełnioną salę i nikt nawet nie podejrzewa, że zaraz mogę zwalić się z nóg.
Sukienkę mam zbyt krótką, obcasy zbyt wysokie. Zmierzam w stronę toalet:
Hell! Jak leci, w porządku?
To A.
Dobrze, a u ciebie?
Będzie dziesięć lat, jak się nie widzieliśmy.
Tak, przez ostatnie pół roku byłam trochę nieobecna.
Wydaje się, że zaszyłaś się z tym gościem, co jezdzi GT3, i mieszka przy alei
Foche a, Andrea? Tak?
Tak.
Ile to czasu?
Pół roku.
To wszystko tłumaczy.
Rzeczywiście.
Wychodzicie gdzieś, pózniej?
Nie, nie sądzę, nie jestem zbytnio w formie...
Zawsze miałaś jakieś lekarstwo na brak formy...
Ale teraz go nie mam.
Trzymaj.
Wsuwa mi paczuszkę z koką.
Dzięki. Nie czekaj na mnie, odniosę ci potem do stolika. Przywitam się też z resztą
ludzi.
Wchodzę do toalety ozdobionej na styl luksusowego hotelu na godziny. Przepychają
się tam bez przerwy całe chmary dziwek, które usiłują polepszyć swój wygląd, naciągając
przedwczesne zmarszczki i spryskując je obficie Terracotta o wysokim stopniu UV. Zwykle
to tam, w toalecie, można dostrzec oszukaństwo: zawartość torebki nie jest markowa, bez
mrugnięcia okiem wyjmują z niej tusz do rzęs i szminkę z supermarketu... Przepraszam,
chciałam wziąć kokę, dzięki. Zamykam się w kabinie i drżącymi rękoma wyjmuję paczuszkę
z kieszonki mojej torebki od Vuittona. W jednej chwili ożywają dawne echa, a moja karta
kredytowa odzyskuje swoją dawną użyteczność. Starannie kruszę kryształki koki na muszli
klozetowej. Gorączkowo zwijam dwustufrankowy banknot w rurkę. Przyklękam i przyglądam
się pięciu usypanym ścieżkom. Wciągam... Pierwszą. Drugą. Euforia wzrasta. Robię przerwę.
Trzecia. Czwarta. Piąta... Dlaczego nie robiłam tego przez sześć miesięcy? Namiastka
szczęścia: 600 franków za gram. Podnoszę się i drżąc, walę czołem o ścianę. Nic nie czuję.
Gwałtownie otwieram drzwi, które uderzają o inne. W sprzyjającym świetle lustro
wysyła mi obraz urody diabelskiej, na łuku brwiowym lśni kropla krwi. Wracam, żeby stawić
czoło moim demonom. Mój chód jest pewny. Z łatwością przedzieram się przez salę. Mam
wrażenie, że budzę się z długiego snu. Zwracam kokę A., o pół grama mniej... Mówię mu o
tym trochę zmieszana, on, przeciwnie, nie mówi nic. Obchodzę stolik i witam się z
wszystkimi tymi brudnymi facetami Nocy, tymi ekskumplami od nędznych imprezek, od
wspomnień ich zielonkawych, trudnych do rozpoznania gęb, od niewyraznych i niespójnych
bełkotów, od przerywanych płaczem stosunków. I czuję się z nimi związana.
Wracam do mojego stolika, ale moje miejsce jest już zajęte. Andrea najniewinniej w
świecie rozmawia z koleżanką swojej siostry, która sądzi, że jej zażyłość z rodziną upoważnia
ją do posadzenia swojej dupy na mojej różowej chuście. Staję przed stolikiem i wyjmuję
papierosa z paczki, którą tam zostawiłam, zapalam go, ostentacyjnie trzaskając zapalniczką
Dupont i nerwowym gestem głęboko się zaciągam.
Dobry wieczór mówię, wypuszczając dym.
Och, dobry wieczór, przepraszam, minęło wiele czasu, odkąd nie widziałam Andrei,
więc usiadłam na chwilkę na twoim miejscu bąka, otwierając duże, niebieskie,
przezroczyste oczy.
Jeżeli podoba ci się moje miejsce, to możesz na nim zostać.
Andrea uśmiecha się, ale jest zaniepokojony.
Ona żartuje.
Wstaje.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]