[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się bać. To kwestia wychowania, a nawet korektury kodu genetycznego. Szkole-
nia. Atmosfery, otaczającej naszą specyficzną społeczność. A przede wszystkim
 stymulacji neuropsychicznej.
A jednak przeżyłem kilka czy kilkanaście minut prawdziwego strachu. Mu-
siałem to zbadać. Tak jak się bada przyczyny katastrofy kosmicznej. Chłodno i do
końca. Gdyby mi ktoś powiedział, że mógłbym się wstydzić tego strachu, popa-
trzyłbym na niego jak na wariata. Nie ja jeden zresztą. Snagg, Riva, każdy z nas.
Trzeba się będzie zabrać na serio do tych pól, promieniowania, czy co to
w końcu było. Poślę pełny kod specjalistom z Budorusa. Niech też ruszą głowami.
Na razie trzeba dotrzeć do opuszczonego statku. Ba, łatwo powiedzieć. Może
gdyby zastąpić automatyczne stymulatory jakimiś mechanizmami. . . połączyć je
przewodowo. . . Nie, to na nic. Włókna nerwowe też są przewodami. Dostępnymi,
jak się okazało, dla sił, które działały w sąsiedztwie martwej rakiety.
Próbować z głupia frant po raz drugi? Wzruszyłem ramionami. Na ten mimo-
wolny gest odpowiedziało całe moje ciało, zmieniając leniwie pozycję na bardziej
wertykalną. Uśmiechnąłem się. Przyszedłem już do siebie. Wyjąłem pistolecik,
54
spojrzałem na wskaznik, ustaliłem kurs na  Urana i nacisnąłem spust. Tym ra-
zem nie oszczędzałem paliwa. Do włazu doczołgałem się już raczej, niż dopły-
nąłem, szurając rękawicami po chropowatym pancerzu. Zasobnik energetyczny
pistoleciku był opróżniony do ostatniego miligrama.
Nie poruszyli się nawet, kiedy wszedłem do kabiny.
 Kod?  spytałem, sadowiąc się w swoim fotelu.
 Poszedł  burknął Riva.
Nie byli ze mnie zadowoleni. Zastanawiali się pewnie, którego z nich teraz
wyślę, aby wykonał tę robotę za mnie. Pozbierałem strzępy zapisów z retrospek-
cji, dodałem pełną relację własną, uzupełnioną wrażeniami Rivy i Snagga, kiedy
obserwowali ekran, na którym nie było widać, że się boję  i przekazałem cały
materiał jeszcze raz do bazy. Następnie kazałem Rivie zaprogramować sondę.
 Laserową?  spytał niechętnie.
 Komunikacyjną. Przyczep do niej ze dwieście metrów kabla, z elektro-
magnesem. Niech stanie nad obiektem, w przyzwoitej odległości. I postara się
wyciągnąć go z tej strefy.
 Jeżeli strefa nie jest stabilizowana z samego statku  powiedział z powąt-
piewaniem Snagg.  Albo przez niego.
 Właśnie  uciąłem.
To była szansa. Jeżeli zródło pola, nie dopuszczające naszych środków łącz-
ności, leżało poza opuszczoną rakietą, tę ostatnią trzeba po prostu stamtąd zabrać.
Jeżeli nie. . . zastanowimy się, co dalej. Nie mieliśmy sond wyposażonych w węd-
ki. Riva musiał przejść do komory transportowej i przewędrować kilka poziomów
statku. Trwało trochę, zanim wrócił. Opadł ciężko na fotel, przerzucił wizję na
boczny ekran kontrolny, wyostrzył obraz, po czym, nie odwracając się do nas,
mruknął:
 Możemy startować.
Neuromat skończył już opracowywać program dla sondy. Przekazywał go te-
raz jej automatycznemu pilotowi. Był to mały zespół o nikłej stosunkowo pojem-
ności i wiedziałem, że niektóre informacje powtarzały się po dwa, a nawet trzy
razy. Wreszcie w rogu ekranu zapłonął sygnał drogi.
 Sonda!
 Tak, sonda  powtórzył za mną Riva.
Pod nami coś miauknęło krótko. Przez ekran przeleciał rząd kolorowych,
świecących paciorków. Riva prowadził aparat wysokim, parabolicznym torem,
z najmniejszą szybkością, na jaką można było sobie pozwolić, żeby nie zniekształ-
cić trajektorii lotu.
 Pokaż to  powiedziałem.
Dał wizję. Na ekranie ujrzeliśmy skrawek nieboskłonu i wypełniającą prze-
strzeń tarczę globu. Na jej tle statek. Duża rakieta, jeden z tych krążowników,
55
w których zrobiono naprawdę wiele, aby stworzyć wieloosobowej załodze wa-
runki nie gorsze od panujących w bazach. Jasne. Nie budowano ich dla inforpolu.
Iluzja nigdy nie była pełna, ale ludzie nie narzekali nawet po wielu miesiącach
pracy w próżni.
Riva naprowadził obiektyw i zbliżył obraz.
Byłem tam przed chwilą. Dotykałem tego chropawego, pociemniałego jakby
od ognia pancerza. Osiemset, może dziewięćset metrów. W porównaniu z odległo-
ściami, do jakich przywykliśmy, nie było o czym mówić. Ale wróciłem stamtąd
z kwitkiem. I mogłem sobie jeszcze pogratulować szczęścia.
Obiektyw sondy pełzł wzdłuż kadłuba statku. Wyłuskiwał znane kształty, po- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl