[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zniknął, Tym razem skamlenie dochodziło z samego środka
gęstej kępy krzewów.
W tej chwili na patio wpadła CeeCee i podsunęła matce
telefon pod nos.
- Masz, mamo!
Cecile podała jej drugiego szczeniaka i wzięła do ręki
słuchawkę.
- Doktorze, potrzebuję pomocy. Nasz pies rodzi
szczeniaki.
- Shaggy? Na dzwięk głosu Randa Cecile szeroko
otworzyła usta ze zdumienia i zakryła mikrofon ręką.
- Przecież kazałam ci zadzwonić do weterynarza - syknęła
do CeeCee.
- Powiedziałaś, że mam zadzwonić do doktora! Cecile
wzniosła oczy ku niebu.
- Cecile? Jesteś tam? - odezwał się Rand.
- Jestem - westchnęła.
- Masz jakiś problem?
- Tak - zaszlochała, bliska histerii. - Shaggy rodzi
szczeniaki i od razu zagrzebuje je w ziemi.
- Musisz ją jakoś uspokoić.
- Ja mam ją uspokajać? - wykrzyknęła Cecile. - A kto
mnie uspokoi? Mam tylko dwie ręce i nie nadążam z ich
wygrzebywaniem!
- Zabierz ją do garażu. Nie uda jej się wygrzebać dziury w
betonie.
Cecile spojrzała na psa, który właśnie wypełzał spod
krzaków.
- Dobrze. A potem co mam robić?
- Przyjadę do siebie, gdy tylko będę mógł.
- Nie musisz... - zaczęła mówić Cecile, ale Rand już
odłożył słuchawkę. Jęknęła i rzuciła telefon na patio.
- Dobrze, dzieci - powiedziała z westchnieniem. - Oto
plan działania. Gordy, ty i CeeCee otwórzcie garaż i
zabierzcie ze sobą szczeniaki. Dent, ty musisz mi pomóc
zaciągnąć Shaggy do garażu.
Wyraz twarzy jej najstarszego syna świadczył o tym, że
taki podział pracy zupełnie mu nie odpowiada.
- Chodz, Shaggy. Dobry piesek - powiedziała Cecile
łagodnie. - Chodz tu, mała. Zrobimy ci wygodne posłanie.
Potrzebowali jednak dobrych dziesięciu minut, by
zaciągnąć opierającą się sukę do garażu. Gdy ta sztuka
wreszcie się udała, Cecile zamknęła drzwi i szybko ułożyła
posłanie ze starych poduszek i koców. Shaggy obeszła je
dokoła i obwąchała, nie przestając skamleć. Ledwie Cecile
skończyła układać koce, suka weszła na nie i zaczęła rodzić
trzeciego szczeniaka.
Cała czwórka w milczeniu stała obok i przyglądała się
temu szeroko otwartymi oczami. Cecile uznała, że to równie
dobra metoda edukacji seksualnej dzieci jak każda inna. W
krótkim czasie na świat przyszły jeszcze dwa szczeniaki.
- Jak się czuje matka? Cecile obróciła się i tuż za sobą
ujrzała Randa. Tak była pochłonięta obserwowaniem porodu,
że nie usłyszała, jak wchodził. Jak zwykle, jego widok
podtrzymał ją na duchu.
- Już mi lepiej, dziękuję - odrzekła.
- Miałem na myśli Shaggy - zaśmiał się Rand. Cecile
zarumieniła się.
- Ona chyba też czuje się lepiej. W każdym razie tak mi
się wydaje. Do tej pory urodziła cztery małe. Po czym można
poznać, że to już koniec?
- Nie mam pojęcia - uśmiechnął się Rand. Zrzucił kurtkę,
powiesił ją na kosiarce do trawy i podwinął rękawy koszuli. -
Przyjrzyjmy się temu bliżej.
Ku zdumieniu Cecile poród trwał jeszcze dwie godziny.
Gdy dzieci dowiedziały się, że nie będą mogły od razu bawić
się ze szczeniakami, znudziły się patrzeniem i wróciły do gry
nintendo.
Rand pozostał przy Cecile. Wyglądał jak uosobienie
spokoju. Cecile miała mu to za złe. Ona sama była kompletnie
roztrzęsiona, i to bynajmniej nie z winy Shaggy. Teraz, gdy
Rand tu był i miała okazję go przeprosić, słowa zamierały jej
w gardle.
- Przepraszam cię - wykrztusiła w końcu, przysuwając
jednego ze szczeniaków do brzucha matki.
Rand przyjrzał się jej, przechylając głowę na bok.
- Co takiego?
- Powiedziałam, że cię przepraszam - powtórzyła ponuro,
wtykając dłonie między kolana.
Rand zmarszczył czoło.
- Zapewniam cię, że przyjazd tutaj nie sprawił mi żadnego
kłopotu.
Cecile jęknęła w duchu. Zmuszał ją, żeby powiedziała
wszystko głośno i wyraznie.
- Nie przepraszam za to, że dzieci do ciebie zadzwoniły,
tylko... no wiesz, za co. Za Amber, za to, że ci nie
uwierzyłam.
- Aha.
- No właśnie. Jack wszystko mi opowiedział. Rand czekał
w milczeniu, patrząc na nią.
- Powiedział, że to twoja przybrana siostra, która
wykorzystuje twoje dobre serce.
Rand w dalszym ciągu się nie odzywał. Cecile skrzywiła
się boleśnie.
- Nie masz zamiaru nic powiedzieć?
- Na przykład: co?
- Na przykład: no przecież ci mówiłem, albo: nie ma
sprawy, Cecile, nic dziwnego, że wysnułaś niewłaściwe
wnioski.
- Nie, wydaje mi się, że żadne z tych stwierdzeń nie jest
tu odpowiednie - mruknął Rand. Shaggy zaskamlała. Położył
rękę na jej łbie. Suka polizała jego palce. Cecile naraz
zapragnęła zrobić to samo, choć była to niedorzeczna myśl.
- Chyba to już koniec porodu - rzekł Rand spokojnie,
oglądając Shaggy. - Zdaje się, że zaraz wydali łożysko.
Cecile odwróciła wzrok. Zadowolona była, że dzieci już
sobie poszły i nie widziały tej części porodu. To nie był
przyjemny widok.
Shaggy niezle radziła sobie bez niczyjej pomocy. Cecile
wstała i odgarnęła włosy z twarzy.
- Chodzmy do domu. Zrobię jakieś kanapki.
- Zapraszasz mnie? - zapytał Rand, sięgając po kurtkę.
Cecile ze zdziwieniem zmarszczyła brwi.
- Oczywiście, a dlaczego nie?
- Po prostu jestem tym zdziwiony. - Wzruszył ramionami.
- Ostatnio nie przyjmowałaś mnie zbyt serdecznie.
- Przecież nie wiedziałam... - odrzekła Cecile ze
skrępowaniem, patrząc na swoje buty. - Ale teraz, gdy już
wiem, kim jest Amber i że to dziecko nie jest twoje...
Przysunęła się do niego i otarła piersiami o jego tors. - To
stawia wszystko w innym świetle.
- Naprawdę?
W głosie Randa słychać było stłumiony gniew. Cecile
podniosła wzrok na jego twarz.
- Oczywiście - odrzekła, powstrzymując lęk. - Skoro już
to małe nieporozumienie zostało wyjaśnione, to myślałam,
że...
W oczach Randa zabłysnął jawny gniew.
- Myślałaś, że co? %7łe mnie przeprosisz i znów będzie tak
jak przedtem? %7łe znów będziemy kochankami? Bo nimi
przecież byliśmy, niczym więcej. Ale co się stanie następnym
razem, Cecile? Co będzie, jeśli jakaś inna kobieta zostawi mi
wiadomość albo obejmie mnie na przywitanie? Czy wtedy
znów będziemy przez to wszystko przechodzić? Czy będziesz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl