[ Pobierz całość w formacie PDF ]

— Rodrigo Paestra, Rodrigo Paestra!
Znów Maria chowa głowę za oparciem przedniego siedzenia.
To już chyba to. Przebudzenie. Cichy okrzyk, długi jęk rozlegający się w tyle samochodu.
Gdy Maria podnosi głowę, pierwszy moment odrętwienia już minął. Podniósł się na ławce
i szklanymi, nabiegłymi krwią oczyma przygląda się zbożu, swojej krainie dojrzałych zbóż.
Czy dziwi się? Tak, trochę się jeszcze dziwi, ale powoli przytomnieje. Odwraca oczy od pól.
Siedzi ciągle, wyprostowany, i na nic już nie patrzy. Przypomniał sobie wszystko.
— Muszę już wracać do hotelu.
Nie odpowiada. Maria podaje mu papierosa. Nie widzi jej. Trzyma papierosa w
wyciągniętej dłoni, ale on go nie widzi. Zaczyna przyglądać się Marii. Kiedy mu powiedziała,
że musi już wracać do hotelu, sięgnął ręką po swój brązowy koc, po czym gest jego zastygł w
powietrzu.
Zdał sobie sprawę z jej obecności. I ona pewnie o wszystkim przypomniała.
Usiłuje nie oddychać zbyt głęboko, żeby nie zwymiotować. To pewnie ten ostatni łyk
koniaku o świtaniu podchodzi jej wciąż do gardła jak dławiony szloch.
Patrzy na nią, patrzy i patrzy bez końca. Pustym zupełnie spojrzeniem, takiej obojętności
nie mogła sobie dotychczas wyobrazić. Z czego jeszcze zdaje sobie sprawę patrząc tak na
Marię? Jakiego jeszcze odkrycia dokonuje? Czy rozumie wreszcie, że więcej już pomóc mu nie
może ani Maria, ani w ogóle nikt? Że ten wstający świt odkrywa nową pewność, którą noc
dotychczas topiła w mroku?
— Zostawiłam w hotelu małe dziecko — mówi Maria — dlatego muszę tam wracać.
Koniec. Spuścił z niej wzrok. Podaje mu znów papierosa, którego trzymała ciągle w ręku.
Bierze go, Maria podaje mu jeszcze ogień. Podnosi z podłogi swój brązowy koc.
— Niech pan posłucha — mówi Maria. Może nie usłyszał. Powiedziała to tak cicho.
Otworzył drzwi, wysiadł, stoi teraz wyprostowany koło samochodu.
— Niech pan posłucha — powtarza Maria. — Granica jest bardzo niedaleko. Spróbujemy.
Stoi wyprostowany na drodze, rozgląda się po łanach dojrzałych zbóż. Po czym
przytomnieje jak by, przypomina sobie, zatrzaskuje drzwi. Przypomina sobie. Tak samo było w
nocy, w końcu, z uprzejmości, odpowiedział na jej niekończące się wołanie. Wczoraj był
uprzejmy. Słońce jest tak silne, że musi mrużyć oczy.
— Możemy spróbować — powtarza Maria.
Powoli, niezdecydowanie wykonuje znak przeczenia, nie ma w tej sprawie zdania.
— W południe — mówi Maria. — W południe z powrotem tu wrócą, będę tu. W południe.
— W południe — powtarza Rodrigo Paestra. Wskazuje ręką na słońce i wyciąga ku niemu
obie, szeroko rozwarte dłonie.
— W południe. W południe — powtarza jeszcze.
Kiwa głową na znak, że zrozumiał. Po czym odwraca się i szuka wzrokiem miejsca, gdzie
mógłby się ukryć, schować w tej pustej przestrzeni, w falującej przestrzeni tego zboża. Słońce
całkiem się już oderwało od ziemi, bije w niego prostymi promieniami, cień Rodriga Paestry
odcina się dokładnie na zbożu, długi.
Chyba znalazł jakieś dogodne miejsce, gdzie odpocznie. Oddala się drogą, ciągnąc za sobą
brunatny koc, swoją opończę. Jest boso, w sznurowych sandałach. Nie ma na sobie marynarki,
tylko granatową koszulę jak wszyscy mężczyźni w miasteczku.
Idzie drogą, zatrzymuje się, jak gdyby się wahał, po czym skręca w zboże o jakieś
dwadzieścia metrów od samochodu i wali się prosto na ziemię jak rażony gromem. Maria
czeka. Ale już się nie podnosi.
Gdy wjeżdża z powrotem na szosę, opuściwszy rozmokłą glinę polnych dróg, zastaje już na
niej upał. Upał, który do południa będzie się ciągle wzmagał, a trwać będzie, rozlany, aż do
wieczora. To wiadomo.
Gdy słońce grzeje w kark, powracają mdłości, nieznośne. Uczepiona kurczowo kierownicy
Maria walczy z sennością. Wydaje się, że ją przezwyciężyła, gdy powraca ze zwielokrotnioną
siłą. Mimo wszystko jednak posuwa się naprzód.
Oto warsztat.
Stacje obsługi.
I już paru wieśniaków. Samochodów na szosie do Madrytu jeszcze nie ma tak wiele.
W momencie gdy Marii się wydaje, że już dłużej nie potrafi opierać się senności, myśl o
Judycie pozwala jej dotrzeć do przedmieść, potem do miasta. Wreszcie do głównego placu.
Ciągle pełno tu policji. Ci z nocy zostali pewnie zluzowani i poszli spać. W pełnym świetle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl