[ Pobierz całość w formacie PDF ]
świecach w tylu garderobach, że nie chciałbym tego pamiętać.
- Jestem zazdrosna do szaleństwa.
- Kocham twoją uczciwość - przytulił ją mocno, a potem odchylił się
do tyłu, żeby na nią patrzeć. - Tam nie było nic z uczciwości, w tych
romansach za kulisami. Kobiety zawsze chciały ode mnie jednej rzeczy.
Zmiejąc się, Sam przesunęła ręką poniżej jego torsu.
- Twojego...
- Rozpraszasz mnie, Sam. Uniosła ręce, poddając się.
- Już dobrze. Będę grzeczna. Obiecuję. - Spoważniała. -Nie chciałam
odciągnąć cię od tematu. Uczciwie. Ja czasami rozwiązuję poważne
problemy uciekając od nich. Chyba instynktownie i teraz chciałam uciec.
Nie jestem pewna, czy chcę słuchać o tamtych kobietach.
- Jestem pewien, że nie chcesz, maleńka. Nie wspominam o nich po to,
żeby cię ranić. Ale myślę, że powinnaś to usłyszeć, żeby zrozumieć
dlaczego tu jestem.
- Zamieniam się w słuch.
- Kobiety zawsze chciały mnie wykorzystać jako odskocznię od
własnych kłopotów. Niektóre z nich traktowały mnie jako łatwy sposób na
wejście do przemysłu muzycznego. Oczekiwały ode mnie poręczenia, które
pomogłoby im sprzedać ich piosenki, znalezć menadżera, robić nagrania.
Inne chciały po prostu zdobyć rozgłos przez samo pokazywanie się ze mną.
Nie interesowały się mną, jako mężczyzną, Sam. Byłem tylko pewnym
wyobrażeniem. Prawdziwym złem w tym wszystkim było to, że sam
uwierzyłem w ten mój portret. W jakiś sposób byłem winny tak jak i one,
ponieważ ja z kolei wykorzystywałem je do stworzenia mojego ego.
130
RS
Zaczynałem traktować je jako kryterium własnego sukcesu. To było tak,
jakbym wciąż wygrywał konkurs na popularność. Odbijało się to na mojej
pracy. Rozgłos stał się ważniejszy od muzyki.
- Twój rodzaj rozgłosu mógłby wpędzić w próżność każdego, John.
Chyba osądzasz siebie zbyt surowo.
- Może masz rację. Ale było więcej powodów mojego odejścia.
Zawsze uważałem siebie za zwykłego człowieka, który pragnie dzielić się
swoją muzyką z innymi, żeby dodać trochę radości i piękna do tego,
czasami, okrutnego świata. - Sięgnął po jej ręce i podniósł je do ust. - Sam,
czy wiesz co to znaczy dla chłopca ze wsi wejść w życie, jakie ja prowadzi-
łem? Wyjazdy z koncertami, a ostatnie dwa lata były jak jeden długi wyjazd,
to tylko wielkie miasta, praca w nocy, spanie w dzień, hotelowe pokoje albo
garderoby, życie od jednego występu do drugiego.
- Chyba potrafię to zrozumieć, John. Nie to szaleńcze tempo,
oczywiście, ale całą resztę. Kocham Nowy Orlean, ale archeologia jest
moim sposobem na nieutracenie kontaktu z ziemią.
- Właśnie. Straciłem kontakt z ziemią. Straciłem kontakt z tym, co mi
dawało natchnienie. Tęskniłem za słońcem. Pewnego ranka w Nowym Jorku
obudziłem się bardzo wcześnie. Czułem, że muszę zobaczyć wschód słońca.
Po omacku podszedłem do okna i wyjrzałem. Nie zobaczyłem nic, poza
szeregiem budynków z betonu, szkła i stali. Usiłowałem, kręcąc się przy
oknie, dojrzeć choćby jeden promień słońca na porannym niebie. Wszystko,
co widziałem, to mały spłachetek szarości. Coś we mnie pękło. Uderzyłem
pięścią w szybę. Kapiąc krwią na dywan, wyjąłem z podróżnej torby moje
najnowsze kompozycje i wrzuciłem je do kosza. Potem wezwałem Sue i
powiedziałem jej, że odchodzę.
131
RS
- I co ona na to?
- Gdyby nie moja ręka, to pewnie namawiałaby mnie do pozostania.
Ale niezle ją skaleczyłem i gojenie trwało kilka tygodni. Na szczęście nie
zostało trwałe uszkodzenie. W każdym razie Sue zaakceptowała moją
decyzję i podała do publicznej wiadomości, że wyjechałem z powodu
wypadku. Wróciłem na farmę, żeby odzyskać zdrowie, i fizyczne, i psy-
chiczne. Musiałem dotknąć ziemi, żeby znów stać się sobą.
- Jesteś najbardziej tkwiącym w ziemi i najprawdziwszym mężczyzną,
jakiego znam, John.
- Być może tu, na farmie. I z tobą. - Przyciągnął ją bliżej i zburzył ręką
jej włosy. - Ale nie wiem jak długo wytrzymam bez muzyki. To jest
dylemat, który nie ma nic wspólnego z tobą, no i jeszcze... - Obsunął się
niżej i pocałował czubek jej głowy. - Jesteś ty, jestem ja i kocham ciebie.
Oczy Sam, kiedy popatrzyła na niego, były ogromne.
- Kochasz mnie, John?
- Tak. - Pogłaskał ją po twarzy. - Chcę, żebyś o tym wiedziała, ale nie
mogę ci teraz nic obiecać.
Sam zaśmiała się od ucha do ucha.
- Chce mi się skakać i tańczyć.
- Uważaj, żebyś nie wypadła z łóżka. Zarzuciła mu ręce na szyję i
obsypała pocałunkami.
- Jak to dobrze, że cię obudziłam.
- Ja też się cieszę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]