[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cholerne brzęczące dzwonki.
Nagle, jakby wezwana niespokojnymi myślami, w przejściu pojawiła się siostra Mary,
za nią zaś płynęła siostra Louise. Ta druga niosła tacę i wyglądała na zdenerwowaną.
Mary, która marszczyła czoło, te\ nie była chyba w przesadnie dobrym nastroju.
Tak się krzywić po wielkim \arciu? - pomyślał Roland. Nieładnie, siostro.
Podeszła do łó\ka rewolwerowca i spojrzała na niego z góry.
- Niezbyt mamy ci za co dziękować, sai - powiedziała bez \adnych wstępów.
- A czy ja prosiłem, \ebyście mi dziękowały? - odparł Roland głosem, w którym było
tyle niechęci, ile bywa w szeleście zakurzonych stronic starej ksią\ki przy próbie
kartkowania.
Nie zwróciła na to uwagi.
- Sprawiłeś, \e ta z nas, która dotąd była tylko oporna i uparta, obecnie prawie się
zbuntowała. Có\, jej matka postępowała tak samo i zmarła przez to krótko po oddaniu
Jenny tam, gdzie jest jej miejsce. Unieś rękę, niewdzięczny.
- Nie mogę. W ogóle nie mogę się ruszyć.
- Och, głupi! Nie mówili ci nigdy, \e nawet ślepej matki nie oszukasz? Sama wiem,
co mo\esz, a czego nie. A teraz unieś rękę.
Roland dzwignął prawą rękę, udając, \e wkłada w to o wiele więcej wysiłku, ni\
naprawdę było konieczne. Miał nadzieję, \e rano będzie dość silny, by wyzwolić się z
uprzę\y... ale co potem? Prawdziwy marsz był jeszcze ponad jego siły, i to nawet bez
kolejnej dawki  lekarstwa"... a stojąca za siostrą Mary siostra Louise właśnie
zdejmowała nakrycie z kolejnej miski zupy. Roland spojrzał na danie i coś mu w
brzuchu zaburczało.
Wielka Siostra musiała to usłyszeć, bo uśmiechnęła się lekko.
- Silnemu mę\czyznie nawet le\enie w łó\ku dodaje apetytu, o ile pole\y dość długo,
oczywiście. Zgodzisz się ze mną, Jasonie, bracie Johna?
- Mam na imię James i dobrze o tym wiesz, siostro.
- Zaiste? - zaśmiała się ze złością. - O, la la! Ciekawe, czy jeśli wybato\ę twoją
ukochaną dość solidnie, tak aby grzbiet spłynął jej krwią niczym kroplami potu, to nie
wycisnę z niej innego jeszcze imienia? A mo\e w ogóle go jej nie zdradziłeś, gdy
sobie szczebiotaliście?
- Tknij ją, a cię zabiję.
Znów się roześmiała. Twarz jej zafalowała, a usta zmieniły się na chwilę w coś na
kształt zdychającej meduzy.
- O zabijaniu to raczej my mogłybyśmy ci coś opowiedzieć, więc lepiej nie zaczynaj
tematu.
- Siostro, skoro tak bardzo nie zgadzacie się z Jenną, to czemu nie zwolnicie jej ze
ślubów i nie pozwolicie iść swoją drogą?
- Takie jak my nie mogą zostać zwolnione ze ślubów, o odchodzeniu ju\ nie
wspominając. Zresztą, jej matka ju\ tego próbowała i wróciła umierająca, z chorą
dziewczyną. Có\, wykurowaliśmy małą, gdy jej matka zmieniła się ju\ w pył niesiony
wiatrem ku granicom Krańcoświata, a teraz proszę, jak się nam odwdzięcza! Na
dodatek nosi Ciemne Dzwonki, sigul naszego zakonu. Ale dość ju\, jedz, twój
\ołądek mówi, \eś głodny!
Siostra Louise podała miskę, spojrzeniem pobiegła jednak ku zarysowi skrytego pod
koszulą medalionu. Nie podoba ci się? - pomyślał Roland i wspomniał tę Louise,
którą widział w blasku świec: z krwią starego na policzku i niezdrowym błyskiem w
wiekowych oczach, gdy pochylała się chciwie, by zlizać z dłoni siostry Mary nieco
jego nasienia.
Odwrócił głowę.
- Nie chcę niczego.
- Ale\ jesteś głodny! - zaprotestowała Louise. - Jeśli nie będziesz jadł, to jak wrócisz
do sił?
- Przyślijcie Jennę. Zjem to, co ona mi poda. Siostra Mary zmarszczyła wściekle
czoło.
- Jej ju\ więcej nie zobaczysz. Została zwolniona ze Zwiątyni Dumania po tym, jak
zło\yła solenną obietnicę, \e zdwoi czas medytacji... i będzie się trzymać z dala od
lecznicy. A teraz jedz, Jamesie, czy jak tam masz na imię. Zjedz zupkę i to co w
zupce albo potniemy cię no\ami i wsączymy ci to w rany flanelowymi kataplazmami.
Dla nas to bez ró\nicy, prawda, Louise?
- Prawda - stwierdziła Louise, wcią\ podsuwając mu miskę. Zupa parowała i
pachniała smakowicie kurczakiem.
- Ale tobie to chyba zrobi ró\nicę - uśmiechnęła się ponuro siostra Mary, ukazując
nienaturalnie du\e zęby. - Na dodatek świe\a krew to tutaj ryzyko. Doktorzy jej nie
lubią. Podnieca ich.
Roland pomyślał, \e nie tylko \uczki dostają tu fioła od zapachu krwi. Wiedział te\,
\e jeśli chodzi o zupę, i tak nie ma wyboru. Wziął miskę i zaczął jeść powoli. Wiele
by dał za to, by móc zetrzeć z oblicza siostry Mary ten uśmiech satysfakcji.
- Dobrze - powiedziała, gdy oddał jej miskę, a ona zerknęła jeszcze do środka, by
sprawdzić, czy na pewno wszystko wyjadł. Wsunął rękę z powrotem w przeznaczoną
na nią pętlę. Ju\ teraz kończyna była za cię\ka, \eby mógł ją utrzymać. Czuł, jak cały
świat z wolna
odpływa.
Siostra Mary pochyliła się, a\ habit dotknął lewego ramienia Rolanda. Czuł jej
zapach, suchą woń starości, lecz nie miał sił nawet na odruch obrzydzenia.
- Zdejmij ten złoty drobiazg, a siły zaczną wracać ci szybciej. Wrzuć go do nocnika
pod łó\kiem. Tam jego miejsce, bo po prawdzie teraz, gdy jest na tobie, przyprawia
mnie o ból głowy i skurcz w gardle.
- Skoro tak, to sama go wez - powiedział Roland z wielkim wysiłkiem. - Jak mógłbym
ci przeszkodzić, ty suko?
Oblicze siostry raz jeszcze zmieniło się w coś na kształt chmury burzowej. Gdyby nie
onieśmielająca bliskość medalionu, pewnie spoliczkowałaby Rolanda. Najwyrazniej
jej zdolność dotykania pacjenta kończyła się gdzieś w okolicy pasa.
- Chyba dobrze będzie, jeśli sobie to jeszcze przemyślisz - powiedziała. - Zawsze
mogę wybato\yć Jennę, gdyby przyszła mi na to ochota. Wprawdzie nosi Ciemne
Dzwonki, ale to ja jestem tu Wielką Siostrą. Rozwa\ to bardzo starannie.
Odeszła. Siostra Louise podą\yła za nią, rzuciwszy przez ramię jedno tylko
spojrzenie, w którym Roland odczytał i strach, i \ądzę.
Muszę się stąd wydostać, pomyślał. Muszę.
Na razie jednak zdryfował ku mrocznym obszarom połowicznego snu. Chocia\ mo\e
i zasnął, przynajmniej na chwilę, i to wszystko mu się śniło: miłe palce pieszczące
jego dłoń oraz usta całujące ucho i szepczące:  Zajrzyj pod poduszkę, Rolandzie... ale
nie zdradzaj nikomu, \e tu przyszłam".
W jakiejś chwili otworzył oczy, oczekując bezwiednie, \e ujrzy nad sobą piękną,
młodą twarz siostry Jenny z tym samym czarnym przecinkiem włosów wymykających
się spod kornetu - ale nikogo nie było. Płachty jedwabiu jaśniały pełnym blaskiem i
chocia\ trudno było orzec dokładnie, która godzina, Roland uznał, \e musi być około
południa. Od zjedzenia drugiej miski zupy minęły ze trzy godziny.
Obok spał John Norman, pochrapując lekko i pogwizdując.
Roland spróbował unieść rękę i wsunąć ją pod poduszkę, ale dłoń nie posłuchała.
Zdołał jedynie poruszyć koniuszkami palców. Czekał cierpliwie, uspokajając, jak
tylko mógł, myśli. Najgorzej było z tą cierpliwością. Zastanawiał się nad słowami
Normana - zasadzkę przetrwało około dwudziestu osób... przynajmniej z początku.
Potem znikali jeden po drugim, a\ został tylko Norman i ten tam, pomyślał.
Nie było tu \adnej dziewczyny, odezwał mu się w głowie cichy !i pełny \alu głos
Alaina, jednego z dawnych przyjaciół, który zgasł ju\ wiele lat temu. Nie śmiałaby,
nie teraz, gdy mają ją na oku. To był tylko sen.
Roland podejrzewał jednak, \e mogło to być coś więcej ni\ sen. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl