[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znajomych, Filip Mortimer, który może za mnie poręczyć.
Pan jest kumplem Filipa? zdziwił się cudak.
Inspektor skinął głową. Wolał nie wdawać się w długą dyskusję i podał dziesięcio-
funtowy banknot, który pacyfista natychmiast schował do kieszeni.
Dobra... Ponieważ nie jest pan gliną, to niech pan wchodzi. Normalnie to jesteśmy
zamknięci, ale, wie pan...
Higgins nie starał się dochodzić do sedna deklaracji swego rozmówcy. Wszedł.
Stwierdził, że przepisy ograniczające spożycie napojów wyskokowych jak zwykle nie
były respektowane. Oczywiście, słyszał o punkach i innych im podobnych, jednakże za-
dymiony i rozwrzeszczany świat, jaki ukazał się jego oczom, wprawił go w zdumienie.
Około pięćdziesięciu młodych osobników obojga płci w najdziwniejszych odzieniach
tłoczyło się w czymś w rodzaju niskiej wilgotnej piwnicy, podzielonej na ledwie oświe-
tlone świecami salki. Higgins nie zwracał uwagi na różne gorszące widoki. Z głośników
dochodziły rytmiczne dzwięki, od których pękały uszy.
Musiał przejść przez całą piwnicę, aby znalezć tego, kogo szukał. W pobliżu prowi-
zorycznego baru, który w razie kontroli można było natychmiast zlikwidować, spoczy-
wał jak okręt na mieliznie Filip Mortimer z głową opartą na pachołku cumowni-
czym, służącym za stół. Obok stała prawie pusta butelka ginu. Hinduski barman wycie-
rał szklanki brudną ścierką.
Jeden Royal Salut zamówił Higgins, ceniący sobie tylko prawdziwą whisky.
Nie znam.
Higgins surowym spojrzeniem ocenił wybór napojów. Zadowolił się J & B , mając
nadzieję, że alkohol zabije bakterie zawarte w szklance podanej mu przez barmana.
52
Filip... Filip... niech się pan obudzi, jestem przyjacielem...
Inspektor najdelikatniej jak mógł potrząsnął młodzieńcem, od którego bił zapach ta-
niego ginu. Filip poruszył się, mruknął coś, podniósł głowę i ponownie popadł w otę-
pienie. Higgins nie miał dość siły, aby wyciągnąć go na zewnątrz. Zastanawiał się, co
robić. Trzeba się było śpieszyć, jako że barman i niektóre kreatury z farbowanymi wło-
sami przyglądały mu się podejrzliwym wzrokiem. Jeśli nawet mogło im się wydawać,
że nieprzemakalny płaszcz Burberry s jest najnowszym modnym przebraniem, to takie
złudzenie raczej szybko się rozwieje.
Filipie... kradną pana motor...
Zanim ta informacja dotarła do otumanionego mózgu, minęła dłuższa chwila.
W końcu, zgodnie z przewidywaniami Higginsa, zadziałała jak wyładowanie elektrycz-
ne. Półprzytomny chłopak poderwał się jak sprężyna.
Kto... gdzie...
Chodzmy. Pokażę. Jeszcze nie jest za pózno.
Filip miał wrażenie, że widział już gdzieś mężczyznę, który wziął go za rękę, lecz nie
był w stanie go rozpoznać. Posuwając się niepewnym krokiem, pozwolił się prowadzić.
Higgins przeprowadził go bez przeszkód przez kolejne salki Degradation, Damnation
and Death . Fioletowo-zielony osobnik, pogrążony w narkotycznym transie, pozwolił
im opuścić lokal.
Filip Mortimer odetchnął mglistym, deszczowym powietrzem.
Mój motor...
Nerwowo szukał kluczyka od stacyjki. Nie rozpoznając w szarej poświacie niczego
poza swoim BMW, rzucił się w jego kierunku, szlochając.
Niech się pan uspokoi, panie Mortimer. Przespacerujmy się trochę. Mam do pana
kilka pytań.
Młody człowiek zauważył wreszcie, że nie jest sam. Zimne powietrze działało otrzez-
wiająco. Obrócił się i ujrzał inspektora.
Pan...pan jest...
Higgins, Scotland Yard. Spotkaliśmy się już dwukrotnie, zbyt krótko, jeśli o mnie
chodzi. Tutaj jest spokojnie. Możemy porozmawiać.
Nie mam ochoty na rozmowę.
Chłopak usiadł ze zwieszoną głową na mokrym bruku.
Nie chce pan poznać nazwiska zabójcy Frances?
Higgins pozwolił sobie przywołać imię nieboszczki pani Mortimer, jakby był kimś
z jej bliskich. Filip podniósł się powoli, zaciskając pięści i zagryzając wargi.
Zabraniam panu o niej mówić.
Dobrze. Więc chodzmy. Potrzebuję pana. Natrafiłem na kilka zaskakujących śla-
dów. Jedynie pan może mi je wyjaśnić.
53
Inspektor ruszył do przodu. Filip z ociąganiem poszedł za nim, jakby przyciągany
magnetyczną siłą. To już dobry początek.
A motor? zaniepokoił się Higgins.
Nikt nie odważy się go tknąć... inaczej podpalę tę budę.
Szli nabrzeżem, wzdłuż rozwalonych składów zamieszkanych przez włóczęgów.
W samym sercu Londynu rozciągało się królestwo zrujnowanego przemysłu, przerdze-
wiałych blach, wybitych szyb, w których hulał wiatr. Przeszli pod zniszczoną metalową
kładką, ominęli ogromne kałuże i zagłębili się w wilgotną noc. Filip Mortimer powoli
wracał do przytomności.
Podłe życie burknął pod nosem.
Nie myli się pan odparł Higgins po chwili milczenia. Dzisiaj przeszukałem
pański pokój. Zaskoczony jestem tym, co tam znalazłem.
Może mnie pan oskarżać, o co pan chce. Wszystko mi jedno.
Niech pan nie udaje dziecka, Filipie. Czy muszę panu przypominać, że tutaj cho-
dzi o zabójstwo?
%7łycie jest ohydne. Nie ma żadnego sensu.
Poza tym sensem, który mu sami nadajemy. Ja chciałbym przyczynić się do spo-
koju duszy Frances Mortimer. A nie zazna go, dopóki jej morderca nie zostanie ukara-
ny. Jest pan ostatnią osobą, która widziała ją żywą, Filipie.
Już mnie przesłuchiwano. Powiedziałem wszystko, co wiem.
We mgle pojawiły się kontury filarów mostu Londyńskiego. W pobliżu widać było
ognisko rozpalone przez bezdomnych.
Właśnie w tym problem. Nie powiedział pan zbyt wiele. Był pan w stanie szoku.
Pańskie zeznania są bardzo mało dokładne.
Czego pan chce? Myśli pan, że...
Na podstawie tego, co znalazłem, mogę sformułować przeciwko panu akt oskar-
żenia o zabójstwo przeciął Higgins. Daję panu jednak szansę przekonania mnie
o pańskiej niewinności. Jeśli pan odmówi, oddam pana w ręce nadinspektora Scotta
Marlowa.
Higgins nie patrzył na Filipa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]