[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nych mu ludzi. Ale jest, dojechał w piątek pózną porą, pokonując blisko sto kilometrów. Jest na wie-
czorku poetyckim.
Osoba, u której zasięgał ostatnio informacji, zapewniała, że nie będzie miał problemów z kup-
nem biletu. Rzeczywiście nie miał. Biblioteka jest bogato wyposażona w komputery, zajmują tu więcej
miejsca niż regały z książkami. Pośrodku sali ustawione są w półkolu plastikowe, niewygodne krzesła
 idealnie naprzeciwko trzech innych krzeseł, stojących równo jedno przy drugim. W owym półkolu
siedzi jedenaście osób. Z bocznego pokoju wychodzi jakiś mężczyzna i rozgląda się po sali, najwyraz-
niej sprawdzając stan rzeczy. Glyn domyśla się, że to jego przyszły rozmówca, potencjalne zródło no-
wych informacji, ale dla pewności pyta bibliotekarza, który sprzedał mu bilet. Tak, to pan Peter
Claverdon.
Glyn lustruje go uważnym wzrokiem. Coś niecoś już o nim wie; wieloletni animator kultury,
człowiek, który potrafi wszystko, kulturalna złota rączka, perypatetyczny, wszechstronny, uniwersalny,
zatrudniony do organizowania i koordynowania wszelkich imprez artystycznych, od finezyjnych kon-
certów muzycznych po amatorskie wieczorki poetyckie, jak choćby ten dzisiejszy. Mężczyzna nieco
przy kości, nie dbający o wygląd, skromnie i zwyczajnie ubrany, w wieku niespełna pięćdziesięciu lat.
To człowiek, który wówczas telefonował i pytał o Kath. Glyn czuje raptowny przypływ niechęci i
wrogości, którą będzie musiał mocno trzymać w cuglach.
Siada na jednym z bardziej oddalonych krzeseł. W ostatniej chwili pośpiesznie wchodzą jeszcze
trzy osoby. Zebrało się już czternastu słuchaczy, ale mimo wszystko jest ich mniej niż wolnych krze-
seł. Peter Claverdon uroczyście anonsuje i wprowadza poetów. Poeci robią, co do nich należy; siadają,
wyciągają tomiki i czytają na zmianę wiersze. Glyn nie słucha ich uważnie. Przygląda się swemu
przyszłemu rozmówcy i obmyśla taktykę.
Poeci kończą czytanie. Dwie osoby spośród publiczności nieśmiało do nich podchodzą i kupują
tomiki. Poeci rozmawiają między sobą.
Glyn czeka na stosowny moment i podchodzi do Claverdona. Przedstawia się.
 Moje nazwisko nie powinno być panu obce. Znał pan moją żonę.
Mężczyzna marszczy brwi w namyśle i raptem twarz mu się rozjaśnia, absolutne olśnienie.
R
L
T
 Och, Kath! Mój ty Boże, oczywiście, Kath.  Zaraz reflektuje się, poważnieje, okazuje żal.
 Taka tragedia, słyszałem o tym, tak mi przykro...
Oblicze Glyna nic nie zdradza, zachowuje stoicki spokój. Skinieniem głowy dziękuje za wyrazy
współczucia. Dopuszcza tych kilka sekund kondolencyjnej konwencji. Potem przystępuje do działania.
Wyjaśnia. Opisuje. Mówi, że wpadł na pomysł, by spisać krótki prywatny dziennik Kath, z tamtego
czasu, i puścić go w obieg wśród krewnych i jej licznych znajomych. Istnieją obszary jej życia, o któ-
rych musi się dowiedzieć czegoś więcej. Okresy, kiedy duchem była nieobecna w domu, gdzieś się
udzielała, ciągle znikała. Chce dotrzeć do ludzi, którzy utrzymywali z nią kontakt. Przepraszam, jeśli
mogę, chciałbym zająć panu trochę czasu. Być może uda się wypełnić niektóre białe plamy przeszło-
ści...
Mężczyzna mówi, a Glyn obserwuje go z napiętą uwagą. Co widzi? Claverdon w lot chwyta, o
co chodzi. Odpowiada. Ale co? O czym mówi? Czasem widać błysk w jego oku. Wspomnienie na-
miętności? Poczucie winy? Zakłopotanie? Glyn jest uważny; instynktownie czuje, że czegoś się dowie.
Claverdon mówi wiele i jest bardzo życzliwy  wydaje się, że do pomysłu z pamiętnikiem jest
nastawiony wręcz entuzjastycznie. O tak, często widywał Kath. Co za urocza osóbka! Woziła naszych
gości, bo to właśnie ona zwykle zajmowała się zaproszonymi artystami. Odwoziła ich do hotelu,
przywoziła na miejsce spotkań, zawsze punktualnie. Raz zakochał się w niej cały węgierski kwartet
smyczkowy!
Oho, sprytna zmiana tematu? Glyn słucha z łaskawym uśmiechem.
Skromna publiczność powoli opuszcza bibliotekę. Poeci pakują z powrotem do toreb niesprze-
dane tomiki wierszy.
 Niech pomyślę... Mam chyba jakieś zdjęcia  mówi naraz Claverdon.  Może wpadnie pan
do mnie? Mieszkam pięć minut stąd. Poeci, jak to poeci, zapewne będą chcieli teraz pójść na jednego
głębszego, ale myślę, że świetnie sobie poradzą beze mnie. Wskażę im tylko drogę do  Białego Jele-
nia" i będziemy mogli się zbierać.
Tak daleko idąca chęć pomocy zbija Glyna z tropu. Nie jest pewien, czy na początek nie zrobił
fałszywego kroku. O co tu chodzi? Jest oczywiste, że mężczyzna znał Kath. Ton i błyski w oczach
zdawały się zdradzać, że znał ją nawet bardzo dobrze. Jak bardzo? Czy te gorące zaprosiny nie są
sprytną zasłoną dymną?
Claverdon pozbywa się poetów z wdziękiem i znawstwem rzeczy. Potem prowadzi Glyna przez
ryneczek miasta. Skręcają w boczną, wąską ulicę, rozmawiają o zdjęciach; z całą pewnością na jednej
fotografii, jeśli tylko uda się ją znalezć, Kath jest razem ze sławnym dyrygentem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl