[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zabrał się za przeglądanie. Wyciągnął jeden list, resztę wrzucając do jednego z
wielu segregatorów. Zawartość listu zapewniła mu dobre samopoczucie na dłuższą
chwilę. W końcu, wyraznie się ociągając, ukrył kopertę w swoim schowku pod
 vólkischer Beobachter" i zabrał się do wypełniania formularzy. Na górze strony
napisał:  Dochodzenie prowadzone przez haupfeldfebla Dorna w sprawie śmierci
straubsfeldfebla Gustawa Diirera". Poniżej w rubryce  Przyczyna Zmierci" napisał
jedno słowo:  Morderstwo". Patrzył się przez kilka minut na swoje dzieło,
zadowolony z rezultatu ochoczo zabrał się za resztę raportu. Kto wie, może
będzie go czytał sam Reichsfiihrer SS Heinrich Himmler? Oczami wyobrazni Dorn
już widział swój transfer do Gestapo.
Przerwał mu przejmujący dzwonek telefonu przy jego łokciu. Dość gwałtownie major
Diva-lordy podniósł się z krzesła i opuścił pokój. Dorn uśmiechnął się z
przekąsem, porwał słuchawkę i wrzasnął:
- Tak? Kto to? O co chodzi?
- Chcę wiedzieć co, do cholery, dzieje się w waszej sekcji?
Był to głos pułkownika Vogla. Dorn w panice upuścił słuchawkę, która trzasnęła o
podłogę.
- Halo? Czy to ty, Dorn? Co tam się, do ciężkiej cholery, dzieje? Jesteś tam?
- Tak jest.
Dorn nerwowo przedstawił swoją wersję śmierci Diirera i własnego śledztwa.
- Cała ta sprawa śmierdzi i wygląda na to, że to spartoliliście - powiedział
pułkownik.
Dorn pospiesznie dodał, że major Divalordy zna już wszystkie fakty i sam
nadzoruje tę sprawę. Pułkownik mruknął coś niewyraznie i odłożył słuchawkę.
Przez kilka chwil Dorn siedział sparaliżowany na swoim krześle, ale wziął się w
garść i sam chwycił za telefon. Wykrzyczawszy się na podwładnych w całym
budynku, poczuł przypływ utraconej pewności siebie i by utrzymać ten stan,
wyszedł z biura, by nawrzeszczeć na kogokolwiek spotka na swej drodze. Aby dodać
sobie urzędowej powagi, zabrał z biurka plik papierów i włożył je sobie do
teczki. Tak uzbrojony ruszył w drogę, by znalezć kogoś do sterroryzowania. Na
końcu korytarza miał szczęście trafić na grupę więzniów letargicznie myjących
podłogę. Poświęcił im dobre pięć minut swego czasu, kończąc swój wykład wylaniem
na nich zawartości ich wiadra. %7łycie znowu nabrało koloru, a on czuł się już
dużo lepiej.
Tuż za rogiem wpadł na majora Divalordy, którego twarz, nawet w kiepskim
więziennym świetle, była trupio blada. Dorn zasalutował sztywno. Major pokiwał
głową.
- W strasznych czasach żyjemy. Straszne czasy, mój Dorn... Wezwano mnie do biura
pułkownika. Mam tam być o 11.07... Myślę, że
nie jest zadowolony z tej sprawy Diirera.
Dorn chrząknął, co miało oznaczać sympatię i poszedł w stronę zbrojowni, nad
którą pieczę trzymał obertfeldwebel Thomas. Thomasowi pomagał Legionista,
któremu z kolei, przez trzy dni w tygodniu, pomagał Mały. Zbrojownia była dobrym
miejscem do pracy. Rozkaz mówił, by drzwi były zawsze zamknięte od środka.
Praktycznie więc w środku można było robić wszystko. Kiedy przyszedł Dorn,
trwała właśnie gra w karty. Kiedy wreszcie Thomas mu otworzył, karty zdążyły
zniknąć, a Legionista i Mały zawzięcie czyścili broń.
- Nazywacie to zbrojownią?
Dorn spojrzał się z wyższością dookoła. Zbrojownia nie podlegała jego
jurysdykcji, ale zawsze warto było spróbować.
- Wygląda bardziej na śmietnisko niż na zbrojownię.
Kopnął pusty pojemnik po nabojach i odwrócił się do Thomasa.
- Jakby ci się podobało, gdybym zameldował o tym... burdelu, tym... chaosie? Co?
Mogę tak zrobić. Jakbym chciał, to mogę ci popsuć stosunki z pułkownikiem
Voglem. Nie chciałbym tego robić, ale naprawdę, radzę ci Thomas, wyjmij palec z
dupy i wez się za porządki.
- Mnie tam się tu podoba tak jak jest - lakonicznie odparł Thomas.
Zapadła cisza. Dorn kiwnął głową ostrzegawczo i odwrócił się do wyjścia. Gdy już
wychodził, zatrzymał go głos Legionisty.
- Trochę to głupio wyszło z tym Gustawem,
co nie?
- Nic mi o tym nie mów! - wrzasnął Dorn,
jego chłodna fasada znikła.
- Co za historia! Pierdolona świnia!
- Kto? Feldwebel Lindenberg?
- Nie ten. Mam na myśli Diirera. Jak mógł się tak zachować doświadczony
strażnik! Ponad dwadzieścia lat służby i daje się udusić jakiemuś szaleńcowi...
- Bardzo nieostrożnie - skomentował Legionista. - Oczywiście, to mogło się
wydarzyć tylko w takim miejscu jak to.
Oczy Dorna rozbłysły niebezpiecznie.
- Co dokładnie chcesz przez to powiedzieć? Chcesz mnie obrazić?
Legionista wyglądał na zszokowanego.
- Ależ skąd! Nawet mi to do głowy nie
przyszło.
- W końcu - dodał Mały ochoczo - to nie pańska wina przecież. Nikt pana nie może [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl