[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kał głośno na Beatrice i skoczył na odkurzacz, który uważał za jednego ze swoich głównych
wrogów. Nie ufam temu odkurzaczowi - powiedział. - Chciałbym go ugryzć".
- Och, bądz cicho. Hannibal. Przestań szczekać. Nie gryz niczego ani nikogo - rzuciła
Tuppence. - Okropnie się spóznię.
Wybiegła z domu.
- Problemy - wymruczała, schodząc ze wzgórza i kierując się w stronę Orchard Road.
Kiedy szła ulicą. zaczęła się zastanawiać, jak czyniła to już wcześniej. czy kiedykolwiek przy
którymś z domów rósł sad. Obecnie wydawało się to nieprawdopodobne.
Pani Barber powitała ją z ogromną przyjemnością. Podsunęła Tuppence przepysznie
wyglÄ…dajÄ…ce eklery.
- Wspaniałe - oceniła Tuppence. - Kupiła je pani u Betterby'ego?
Byt to miejscowy sklep cukierniczy.
- Och, nie. Upiekła je moja ciotka. Jest cudowna, musi pani wiedzieć. Wspaniale pie-
cze.
- Bardzo trudno zrobić eklery - zauważyła Tuppence.
- Mnie nigdy nie wychodzÄ….
- Trzeba mieć odpowiednią mąkę. To chyba cały sekret.
Obie panie popijały kawę i rozmawiały o trudach domowych wypieków.
- Pani Bolland wspominała o pani przedwczoraj.
- Tak? - zdziwiła się Tuppence. - Naprawdę? Pani Bolland?
- Mieszka koło prebendy. Jej rodzina osiadła tu dawno temu. Opowiadała, jak przy-
jeżdżała tu jako dziecko. Zawsze się cieszyła na przyjazd, bo, jak mówiła, w ogrodzie rósł
pyszny agrest. I renklody. Dzisiaj już ich pani nie zobaczy - nie te prawdziwe. Są jakieś inne
śliwy, ale w smaku ani trochę nie przypominają renklod.
Omówiły problem owoców, które nie smakowały już tak jak dawniej, to znaczy tak,
jak zapamiętały z dzieciństwa.
- Mój stryjeczny dziadek miał renklody - powiedziała Tuppence.
- A tak. Czy to ten, który byt kanonikiem w Anchester? Kiedyś mieszkał tam kanonik
Henderson, razem ze swoją siostrą. To była bardzo smutna historia. Któregoś dnia jadła pla-
cek z makiem i jedno ziarenko dostało jej się nie tam, gdzie trzeba. Dławiła się i dławiła, i
wreszcie od tego umarła. Takie to smutne, prawda? Bardzo przygnębiające. Moja kuzynka też
zadławiła się na śmierć. Baraniną. To się może łatwo przytrafić. A niektórzy duszą się od
czkawki, bo nie mogą przestać. Nie znają starej rymowanki - wyjaśniała pani Barber. - Jeśli
masz czkawkÄ™, wez wody kapkÄ™, bo kapka wody wyleczy twÄ… czkawkÄ™". Trzeba to powie-
dzieć wstrzymując oddech.
ROZDZIAA SIÓDMY
Kolejne problemy
- Czy mogę zamienić z panią słówko, proszę pani?
- O mój Boże - westchnęła Tuppence. - Chyba nie kolejne problemy?
Wyszła z biblioteki i schodziła po schodach, otrzepując się z kurzu. Miała na sobie
swój najlepszy kostium. Zamierzała założyć do niego kapelusz z piór i udać się na herbatkę,
na którą zaprosiła ją znajoma poznana na wyprzedaży. Nie był to odpowiedni czas na wysłu-
chiwanie nowych problemów Beatrice.
- Nie, właściwie nie. To tylko coś, o czym chyba chciałaby pani wiedzieć.
- Och - mimo tego zapewnienia Tuppence nadal podejrzewała, że w grę wchodzi jakiś
zakamuflowany problem. Zeszła ostrożnie na dół. - Trochę się śpieszę. Muszę wyjść do zna-
jomej.
- To w związku z osobą, o którą pani pytała. Nabywała się Mary Jordan, prawda?
Najpierw myślałyśmy, że może Mary Johnson. Wie pani, na poczcie pracowała Holinda
Johnson, tyle że to było dawno temu.
- Tak - powiedziała Tuppence. - Był jeszcze policjant nazwiskiem Johnson, jak ktoś
mi mówił.
- No więc ta moja przyjaciółka, Gwenda, pani wie, pracuje w sklepie. Po jednej stro-
nie jest biuro poczty, a po drugiej sprzedają koperty i sprośne kartki, a przed Bożym Naro-
dzeniem nawet porcelanÄ™...
- Wiem - przerwała Tuppence. - Nazywa się U pani Garrison" albo podobnie.
- Tak, ale teraz nie prowadzi go już żadna pani Garrison, tylko ktoś zupełnie inny. Ta
moja koleżanka, Gwenda, pomyślała sobie, że pani chciałaby wiedzieć, że ona słyszała o ja-
kiejś Mary Jordan, co to mieszkała tu bardzo dawno temu. Bardzo, bardzo dawno. Tu miesz-
kała, znaczy się w tym domu.
- Och, w Wawrzynach?
- Wtedy tak się nie nazywał. Coś słyszała o tej Mary, tak mówiła. I pomyślała, ze pa-
nią to zainteresuje. Aączyła się z nią jakaś smutna historia, wypadek czy coś. No i zmarła.
- To znaczy, że w chwili śmierci mieszkała w tym domu? Czy należała do rodziny?
- Nie. Ta rodzina nazywała się chyba Parker. Było ich wielu, Parkerów albo Parkinso-
nów. Ona tu tylko mieszkała przez jakiś czas. Pewnie pani Griffin wie o niej. Zna pani panią
Griffin?
- Słabo - odparta Tuppence. - Do niej właśnie wybieram się na herbatę. Przedwczoraj
rozmawiałyśmy na wyprzedaży. Nie spotkałam jej wcześniej.
- Jest bardzo stara. Starsza, niż wygląda, ale myślę, że ma bardzo dobrą pamięć. Zdaje
się, że jeden z chłopców Parkinsonów był jej chrześniakiem.
- Jak miał na imię?
- Chyba Alec. JakoÅ› podobnie. Alec albo Alex.
- I co się z nim stało? Czy dorósł, wyjechał gdzieś, został żołnierzem albo maryna-
rzem?
- Och, nie. Umarł. Tak, chyba pochowano go na naszym cmentarzu. To była jedna z
tych chorób, o których wtedy niewiele wiedziano. Jej nazwa brzmiała tak jak czyjeś imię.
- Mówisz o chorobie czyjegoś imienia?
- Coś jak choroba Hodgkina. Nie, to było imię. Ja tam nie wiem, ale mówią, że krew
zmienia kolor. Teraz ponoć wypuszcza się tą złą krew i podaje dobrą. Ale nawet wtedy za-
zwyczaj się umiera. Pani Billings, ta z cukierni, wie pani, miała córeczkę, która zmarła na to
samo. A miała zaledwie siedem lat. Podobno przy tej chorobie umiera się młodo.
- Leukemia?
- O rany! Skąd pani wie? Tak, to na pewno to. Teraz mówią, że pewnego dnia znaj-
dzie siÄ™ na to lekarstwo. Tak jak dzisiaj mamy szczepionkÄ™ na tyfus.
- Cóż. to bardzo interesujące. Biedny chłopczyk.
- Och, on nie był już taki mały. Myślę, że chodził do szkoły. Musiał mieć trzynaście
albo czternaście lat.
- Cóż - powtórzyła Tuppence - to bardzo smutna historia. - Umilkła, a po chwili za-
wołała: - Mój Boże, ależ się spóznię! Muszę pędzić..
- Jestem pewna, że pani Griffin może sporo opowiedzieć. Nie mówię o tym, co pa-
mięta, ale wychowała wic tu od dziecka i wiele słyszała. Często opowiada o ludziach, którzy
tu wcześniej mieszkali. Niektóre historie są skandaliczne. Wie pani, postępki niektórych lu-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]