[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ale my jesteśmy głupi, Koro! Tam, gdzie się pojawiliśmy nie ma przecież żadnej skały! Skała
jest tylko na naszej Ziemi.
Co to oznacza? zapytała Kora.
To oznacza powiedział inżynier że jeśli stąd jest wyjście do nas, to jest ono zbudowane
zupełnie inaczej. Ale jak muszę się domyślić. W końcu jestem inżynierem.
Kiedy inżynier odszedł, Kora zaczęła wpatrywać się w krzewy na zboczu. Ale nie zobaczyła
profesora. Widocznie dobrze się ukrył.
Na placu pojawił się znowu Misza Hofman. Tym razem maszerował szybko i, mijając Korę,
rzucił w przelocie:
Jeśli coś mi się stanie, to musisz tu zostać możliwie długo. Nie próbuj sama stąd uciec, nawet
jeśli będą cię namawiać. Ty musisz dowiedzieć się naprawdę wszystkiego&
%7łeby móc powiedzieć wszystko, Misza przykucnął i udawał, że zawiązuje sznurówkę na
państwowym bucie.
Wzywają mnie do lekarzy. Nie ufają mi. Ale ja będę dalej rżnął debila.
Ze stołówki wybiegła pielęgniarka.
Ach, tu jest pan, Hofman! huknęła basem z wyrzutem. Przecież doktor na pana czeka.
Czy tak trudno to zrozumieć?
Nie chcę iść do doktora tępym głosem oświadczył Misza, oczy miał szkliste, w kąciku ust
pojawiła się ślina.
Pielęgniarka chwyciła go za łokieć i powlokła do budynku administracyjnego.
Biedy Misiek pomyślała Kora .
Nie wiedziała jeszcze jak to się skończy, ale bała się o niego.
Zrobiło się ciemniej. Zwarta, niemal nieprzenikliwa dla promieni słonecznych chmura ciężko
przewaliła się przez ścianę gór i, przyspieszając, pomknęła po zboczu ku morzu. Popychała przed
sobą ścianę powietrza, ta z kolei porywała z ziemi i tworzyła chmury pyłu, gałązek, liści i nawet
drobnych kamyczków.
Kora miała wrażenie, że w budynku administracyjnym rozległ się krzyk.
Ale w tej samej chwili wszystkie dzwięki zostały pochłonięte przez długi warkotliwy grzmot,
wywołany przez błyskawice, które jeszcze narazić nie dotarły do szczytu góry i tylko oświetlały
chmurę ognistymi błyskami.
Jak musi się czuć profesor tam, w górach? A co będzie, jeśli się zgubi?
Dziwne, jak zmieniają się stosunki ludzkie. Trzy dni temu rywalizowała z Weroniką o serce
inżyniera Wsiewołoda Toja. Teraz on jest tu, obok, i sam się skłania ku niej. I nie ma rywalki. Ale
nie, inżynier stał się nieinteresującym obiektem był tylko towarzyszem spędzania wolnego czasu w
cichym spokojnym miejscu, był romantycznym dodatkiem do ornitoptera i ucieleśnieniem ryzyka&
I okazało się nagle, że znacznie bardziej interesujący jest okularnik profesor z połowy ubiegłego
wieku, który dawno temu powinien lec w grobie. Z profesorem nie porozmawiała na tematy osobiste,
inne sprawy były ważniejsze. Nawet zapomniała zapytać jak profesor znalazł się tu naprawdę
wyliczył sobie drogę, czy żartuje tylko? Profesor również nie zwracał jakiejś szczególnej uwagi na
Korę był po prostu cudowny.
Z powodu szumu wiatru i szelestu pyłu Kora nie zauważyła w pierwszej chwili, że przez bramę
wjechał, właściwie wpadł, samochód, coś jak jeep, niebieski z zielonym dachem.
Taranując zderzakiem piach i gałązki, jeep pędził w kierunku budynku administracyjnego.
Błyskawica, oderwawszy się od nieba, huknęła w ziemię obok jeepa, jakby przyroda nie była
zadowolona z jego pojawienia się. Samochód podskoczył, ale nie stanął, zakręcił dopiero przy
wejściu do budynku i tam zatrzymał się. Wyskoczył z niego generał Lej. Poryw wiatru natychmiast
zerwał mu z głowy czapkę, generał pobiegł za nią.
Czapka z daszkiem poleciała w kierunku Kory, nie pozostało jej więc nic innego, jak włączyć się
do pościgu.
Dziękuję powiedział generał, wpatrując się przenikliwymi jasnymi oczami w kolana Kory.
Ta wyprostowała się i cofnęła o krok. Ty jesteś z tych?&
Tak, jestem z Ziemi powiedziała Kora.
Aha, przypominam sobie! powiedział generał. Widziałem cię w labiryncie.
Z bliska był jeszcze bardziej żołdacki. Krepy, podobny do goryla, jego mocne ręce zwisały
niemal do kolan. Niskie czoło przykrywała grzywka, ale patrzące z głębokich oczodołów oczy były
mądre i żywe, takie zdarzają się również małpom.
Stali naprzeciwko siebie generał ustępował Korze wzrostem, ale był tak szeroki i pewny
siebie, że Kora czuła się jak trzcinka naprzeciw pnia drzewa.
No i jak? zapytał generał, starając się przekrzyczeć szum wiatru. Chcesz do domu?
Nie wiem odpowiedziała Kora. Jeśli to nie jest niebezpieczne, to chcę.
A czego się boisz?
%7łe się rozbiję odpowiedziała szczerze Kora. Doleciałam do połowy przepaści, a jak
mnie wyślecie z powrotem, to niewykluczone, że przelecę resztę drogi.
Generał nic nie odpowiedział, nacisnął furażerkę mocniej na głowę, a w tym momencie słońce
dostało ostatnią tego dnia szansę błyśnięcia w szczelinie z wątłego kożucha chmur. Wykorzystało tę
szansę i cienki promień zdołał dotrzeć do ziemi i paść na znaczek na czapce generała, znaczek
przedstawiający pięść w dębowym wieńcu godło gwardyjskiego pułku, otrzymane przezeń w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]