[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie wie, kim jesteś powiedział Tomasz. Nie poznaje cię.
Położyli go obok swego łóżka, gdzie szybko zasnął. Oni również zasnęli. Obudził się nagle o
trzeciej. Merdał ogonem i deptał po Teresie i Tomaszu. Pieścili się z nim dziko i łapczywie.
Również nie zdarzyło się nigdy przedtem, żeby ich obudził! Zawsze czekał, dopóki nie przebudzi się
jedno z nich, a dopiero pózniej odważał się do nich wskoczyć.
Ale tym razem, kiedy ocknął się w środku nocy na nowo przytomny, nie umiał się opanować. Kto
wie, z jakiej oddali powracał! Kto wie, z jakimi marami walczył! Kiedy teraz zobaczył, że jest w domu i
poznał swych najbliższych, ucieszył się tak. że musiał im okazać swą ogromną radość, radość z powrotu i
ponownego narodzenia.
2.
Zaraz na początku Genesis jest napisane, że Bóg stworzył człowieka, aby mu powierzyć władzę na
ptactwem, rybami i ssakami. Oczywiście, Genesis spisał człowiek, a nie koń. Nie ma żadnej pewności, że
Bóg rzeczywiście dał ludziom władzę nad innymi stworzeniami. Raczej się wydaje, że człowiek sam
wymyślił Boga, aby uczynić z władzy nad koniem czy krową, którą sobie uzurpował, świętą rzecz. Tak,
prawo do zabicia jelenia czy krowy jest jedyną rzeczą, co do której ludzkość jest zgodna, nawet podczas
najkrwawszych wojen.
To prawo wydaje się nam oczywiste, ponieważ na szczycie hierarchii znajdujemy się my sami. Ale
wystarczyłoby, aby do gry przystąpił ktoś trzeci, na przykład przybysz z innej planety, któremu Bóg
powiedział: Będziesz panował nad mieszkańcami całej reszty gwiazd , aby cała oczywistość Genesis stała
się problematyczna. Człowiek zaprzężony przez Marsjanina do wozu albo opiekany na rożnie przez
mieszkańca Mlecznej Drogi być może przypomni sobie kotlet cielęcy, który zwykł krajać na własnym
talerzu i przeprosi (za pózno!) krowę.
Teresa idzie za stadem jałówek, gna je przed sobą, co chwila musi którąś z nich karcić, bo młode
krowy są wesołe i uciekają z drogi na pola. Karenin jej towarzyszy. Chodzi z nimi co dzień na pastwisko już
od dwóch lat. Zawsze bardzo go bawiło być surowym dla jałówek, szczekać na nie i wymyślać im (jego Bóg
powierzył mu władzę nad krowami i był z tego dumny). Ale tym razem idzie z wielkim trudem i skacze na
trzech nóżkach; na czwartej ma ranę, która krwawi. Teresa skłania się ku niemu co chwilę i gładzi go po
grzbiecie. W czternaście dni po operacji stało się jasne, że rak się nie zatrzymał i że z Kareninem będzie
coraz gorzej. Po drodze spotykają sąsiadkę, która spieszy w gumiakach do obory. Sąsiadka się zatrzymuje:
Co z pani pieskiem? Coś kuleje. Teresa mówi:
Ma raka. Jest skazany i czuje, że gardło jej się zwiera i nie może mówić. Sąsiadka widzi łzy
Teresy i niemal się złości:
Boże, nie będzie pani przecież płakać o psa!
Nie mówi tego w złej intencji, jest to poczciwa kobieta, pragnie raczej uspokoić Teresę. Teresa wie
to, jest zresztą na wsi już dostatecznie długo, żeby zrozumieć, że gdyby wiejscy ludzkie kochali każdego
królika tak, jak ona kocha Karenina, nie byliby w stanie żadnego zabić i umarliby z głodu razem ze swymi
zwierzętami. Pomimo to słowa sąsiadki wydają się jej nieprzyjazne.
Wiem odpowiada bez protestu, ale szybko się od niej odwraca i odchodzi drogą. Czuje się
osamotniona ze swą miłością do psa. Mówi sobie ze smutnym uśmiechem, że musi się bardziej ukrywać z tą
miłością, niż by musiała ukrywać zdradę małżeńską. Miłość do psa ludzi gorszy. Gdyby sąsiadka
dowiedziała się, że Teresa zdradziła Tomasza, poklepałaby ją wesoło po plecach na znak tajemnego
porozumienia.
Idzie więc dalej ze swymi jałóweczkami, które ocierają się o siebie bokami i mówi sobie, że są to
bardzo miłe zwierzęta. Spokojne, prostoduszne, czasem dziecięco wesołe: wyglądają jak tłuste
pięćdziesięcioletnie kobiety, które udają, że nie skończyły jeszcze czterdziestu lat. Nie ma nic bardziej
wzruszającego od widoku bawiących się krów. Teresa patrzy na nie z sympatią i mówi sobie (ta myśl od
dwóch lat wciąż do niej powraca), że ludzkość pasożytuje na krowach tak, jak tasiemiec pasożytuje na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]