[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- "Lwie, dobrze ryknąłeś!" - to z Szekspira - zaśmiał się Zdzisław. - "Panowie towarzystwo" - jak mówili
zaporoscy Kozacy - Czas nam w drogę. Pan doktor powiada, że bohater może iść.
- Nie naśmiewajcie się ze mnie - prosił Zbyszek z rumieńcem na twarzy.
- Zbyszuniu! - zawołał Zdzisław. - Czyś upadł na głowę do wody? Sześć zębów postrada ten, kto by się
z ciebie naśmiewał. Więc jutro idziemy! Dzisiaj pożegnamy się z doktorem i pani gospodyni policzy
srebrne łyżki...
- Po co ma liczyć łyżki? - zdumiał się Zbyszek.
- Na wszelki wypadek. Ja nigdy nie jestem pewny Apasza.
- Także coś! - zaśmiał się Zbyszek.
Wesoły był i zdrowy.
- Ty, chłoczyku, jesteś już wyleczony - mówił lekarz, gdy mu złożyli pożegnalną wizytę. - Ale ci dwaj są
nieuleczalni. Wodę w głowie ma jeden z drugim. Po grecku zowie się taki: hydrokefalos.
- Ale nas pan doktor kocha! - zaśmiał się Zenobi.
Lekarz spojrzał na niego przez binokle, zdjął je z nosa i wytarł czym prędzej.
- Tfy, do licha! - krzyknął zapalczywie. - Za co ja mam was kochać?
- Bo pan wszystkich ludzi kocha...
- Ludzi? A czy wy jesteście ludzie? Magot jesteś, a nie człowiek. Powinieneś siedzieć w palmowym gaju
i drapać się w polędwicę. Chodz no ty, chłopaczku, ze mną do gabinetu... Mam ci powiedzieć dwa
słowa... Powiedział to tak groznie, że Zbyszek spojrzał z przestrachem na Zdzisława.
- Udaje staruszek - szepnął Zdzisław - ale nie bardzo umie. Lekarz spojrzał w gabinecie głęboko w oczy
Zenobiego.
- Nie gniewaj się, chłopcze, ja tak umyślnie, żeby tamci się nie spostrzegli... Niby że jestem zły,
uważasz... A teraz gadaj, macie wy jakie pieniądze?
Zenobi spojrzał na staruszka rozrzewnionym wzrokiem.
- Coś tam mamy - rzekł niepewnie.
- Coś, coś!... Pytam, czy wam wystarczy.
- Wystarczy, drogi panie doktorze!
- Słuchaj, chłopcze! Jeżeli łżesz, to nie wyjrzysz z piekła Przez długie lata. Zbyszka trzeba dobrze
karmić, rozumiesz?
- Będziemy go dobrze karmili.
- A za co? Jeśli nie macie, ja wam dam.
Nie, panie doktorze - odrzekł Zenobi z powagą. - Jakoś nam dotąd nie zabrakło i nie zabraknie. Zresztą
zdążamy już do celu podróży, do ciotki Zdzisława.
- Słowo honoru?
- Słowo honoru!
- To mało. Powiedz: jak Boga kocham!
- Jak Boga kocham!
- Dobrze. - Zerwał szkła z nosa. - Ale gdybyście znalezli się w potrzebie, wal do mnie list. Walniesz?
- Walnę! - gromko oświadczył Zenobi.
- Doskonale... Tamtym ani słowa, bo ci duszę wyjmę z ciała, a ja to umiem, bom doktor.
Zciskali się potem czule i po siedemkroć razy; tak samo żegnali się z siwą panią, która ucałowała ich
burzliwe głowy.
W tych głowach: Zenobiego i Zdzisława, wirowały poza tym czarne myśli. Obaj, aby się nie zdradzić
przed Zbyszkiem usilnie udawali wesołość i wyborny humor. Ani doktor jednak, któremu Zenobi mówił,
że są w posiadaniu pieniędzy, l ani Zbyszek nie wiedzieli niczego o tajnej naradzie, odbytej jednej nocy.
Owszem. Zenobi mógł przysiąc, że jeszcze mają pieniądze, ale skarb ten był przerazliwie mizerny,
skurczony i do ostatnich granic. Na dnie mieszka patrzyło na siebie z głęboką troską równo złotych
osiem. To było wszystko, co pozostało. Część kapitału została zamieniona na proszki i mikstury, a część
została wręczona za mieszkanie i jedzenie! Dobra kobieta przyjęła jedynie zwrot własnych wydatków
Rozpaczliwy stan kasy był głównym tematem tajemnej narady. Zdzisław naradzał się z Zenobim
szeptem. Co robić? Z ośmioma złotymi nie zdołają powrócić aż do Warszawy, od której znajdują się
bardzo, bardzo daleko. Bliżej jest do owej nieznajomej ciotki Zdzisława, jakieś czterdzieści dziewięć
kilometrów. Roztropniej będzie spróbować dotrzeć do niej i albo u niej szukać ratunku, albo z jej domu
wołać o ratunek do Warszawy. Nie mają jednak żadnej pewności, czy ją zastaną, czy tam w ogóle
jeszcze mieszka, czy ich będzie mogła przygarnąć, choćby na dni kilka? A jak tam dobrnąć? Trzeba
będzie wędrować powoli ze względu na Zbyszka i trzeba go będzie odżywiać uczciwie, a wszystko to
potrwa z pięć albo sześć dni.
- Jesteśmy w potrzasku - szepnął Zenobi. - Zjadło nas nieszczęście. Powrócić nie możemy, a trudno iść
naprzód.
- Musimy iść naprzód - odparł Zdzisław. - Nie ma innej rady. Mam wrażenie, że wybraliśmy się
cokolwiek lekkomyślnie...
- Wyprawa pod psem! - bąknął Zenobi.
- %7łałujesz?
- Nie. Nie żałuję! Było nam dobrze i nawet rozkosznie. Gdyby nie historia ze Zbyszkiem, byłoby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl