[ Pobierz całość w formacie PDF ]
donikąd właściwie, żałuję, że razem tak mało zwiedzaliśmy. Zwiat
jest taki piękny, słońce w różnych częściach świata świeci
inaczej... Jest tyle wartych zobaczenia rzeczy, tyle spraw, dla
których warto żyć.
Może kiedyś jeszcze będzie dane nam przeżyć wspólnie
więcej, kto wie?
Może chociaż jeden szczęśliwy dzień.
Czuję się zle i na ma w tym nawet krzty przesady. Noc i
dzień powoli zaczyna się zlewać, nie wiem, co się ze mną dzieje,
ale wydaje mi się, że zaczynam tracić poczucie czasu. Tej nocy
przywołałem siostrę do siebie i zapytałem, drżąc na całym ciele:
Co się ze mną dzieje? Czy umieram? Ona pozwoliła mi trzymać
swoją dłoń i miażdżyć, mimo że musiało ją boleć. Pogłaskała mnie
delikatnie po twarzy i długo nic nie mówiła, dopiero nad ranem
zrozumiałem, co może oznaczać jej milczenie. Tymczasem w nocy
uzyskałem wreszcie odpowiedz: Będzie, co Bóg da. Trzeba
wierzyć. Zaśmiałbyś się pewnie, wiedząc, jak słaba jest przecież
moja wiara w Boga, mnie również by to rozśmieszyło, lecz nie
było mi do śmiechu. Jeżeli do mojego wyzdrowienia potrzeba
Boga, to już wiedziałem, że moja droga jest tylko jedna.
Od tego momentu poczułem się bardzo samotny. Nie mogę z
nikim pogadać, a najbardziej pragnę rozmowy z Tobą, która może
mi już nigdy nie będzie dana. Jakieś zimno wkradło się we mnie,
do głębi mojego serca i już tam pozostało. Przeczucie śmierci.
Nagle też poczułem jakieś zrozumienie dla nieżyjącego już
grubasa. Nieokreślona łagodność. Nie wiem, dlaczego i co to miało
wspólnego ze mną, ale minęła mi surowość myśli, jaką
okazywałem mu parę dni wcześniej.
Może ta samotność właśnie sama w sobie była zbliżającym
się końcem.
Pisząc teraz, ręka drży mi tak bardzo, że sprawia mi to
naprawdę wielki problem, lecz muszę pisać, aby wydrzeć z siebie
jeszcze trochę godności. Pisanie, dzielenie się z bliskimi swoimi
myślami czyni z nas człowieka.
Zaczyna rodzić się we mnie desperacja. Powoli czuję się jak
zapędzone w ślepą uliczkę zwierzę. Duszę się. Pytam, jak długo to
jeszcze potrwa. A potem zadaję pytanie nie wiadomo komu: Gdzie
jesteś? To do Ciebie się zwracam w swych myślach, ale dzielą nas
setki kilometrów i wiem, że za żadne skarby świata nie zdołałbyś
się tu dostać.
Boję się jutra... bez Ciebie.
Kochany...
Dziś przestałem odczuwać ból. Nie to, żeby zupełnie minął,
nie. Jest nadal obecny, siedzi we mnie i pewnie pozostanie do
końca. Po prostu się przyzwyczaiłem. Będąc dzieckiem, panicznie
bałem się bólu, nie wiem, skąd się to brało, czy z innego życia,
jeżeli inne są, czy też z odwiedzin w przychodniach, gdzie dawano
mi zastrzyki. Takie rzeczy dzieci zapamiętują na długo. Miałem
nadzieję, że nigdy nie znajdę się w szpitalu, nie będę wymagał
pomocy, a przede wszystkim umierając, nie będę czuł bólu. Każdy
chce przecież umrzeć spokojnie, najlepiej we śnie, po pożegnaniu
z całą rodziną, z najbliższymi. Ale życie nie jest tylko marzeniem.
Realność chwili jest bardzo przytłaczająca. Zrozumienie, że
umiera się gdzieś w obcym kraju, pośród cudzych ludzi, budzi
jakieś poczucie winy. Nie zrobiłem czegoś dobrze, jak wymagałem
od siebie. Pozwoliłem, aby śmierć zastała mnie w tym głupim
miejscu. Może byłem za bardzo nieuważny. Może po prostu
myślałem, że nie czas jeszcze na mnie, bo niby całe życie mam
przed sobą. I dopiero teraz sobie uświadomiłem, co oznacza
pojęcie całe życie. Przecież w moim przypadku całe życie to
niecałe trzydzieści lat. Tutaj jest koniec. Całość. Krąg się zamknie.
Głupio oczekiwałem i oszukiwałem się, że umierać może tylko
stary, doświadczony człowiek, a przecież tak często umierają
młodzi. Dla każdego określenie całe życie ma inny sens, inną
przestrzeń.
Ból jest dobry, stwierdzam to ze zdziwieniem. Przyłapuję się
na tym iż zastanawiam się, jak było, kiedy nie bolało? Czy można
żyć bez bólu? Ten ból, przed którym tak zawsze uciekałem, nagle
okazuje swoistym wybawieniem. Jeśli boli, czuję, że żyję. Jeszcze.
I to jest dobre. Jeśli boli, a ja jeszcze żyję, to oznacza również, że
nie był wcale taki straszny, jak go sobie wyobrażałem. Oczywiście
zdaję sobie sprawę, że istnieje wiele rodzajów bólu, ale czy to
ważne? Człowiek należy do dziwnego gatunku, który odnajdzie się
w każdej sytuacji. %7łyje z bólem, bo najzwyczajniej w świecie się
do niego przyzwyczaja. Bez przyzwyczajenia nie byłoby pewnie
życia. Pamiętasz, jak kiedyś oglądaliśmy razem program o
ludziach mieszkających na Syberii? Zastanawialiśmy się, jak oni
tam mogą żyć, jak dają radę w tym szczypiącym, śmiertelnym
mrozie, jak się kąpią, jak uprawiają seks i jak obywają się bez
sklepów z książkami? Przecież dla nas nie było nic lepszego na
świecie niż możliwość zdjęcia z siebie odzienia i wystawienia ciała
na działanie słońca, pójścia do sklepu i kupienia paru nowych
książek, odkręcenia wody w łazience, by zanurzyć się w ciepłej
wannie, z której wypływała piana? A oni po prostu byli tylko
przyzwyczajeni do tamtego sposobu życia. Jak my do tego
swojego...
Więc ból ten, aczkolwiek nie daje mi spać, pozwala mi
myśleć, wspominać, czuć jeszcze umierające ciało. Straszne to
marnotrawstwo widzieć, ilu młodych ludzi tu umiera. Ile pięknych
ciał zostanie zakopanych pod ziemią. Przecież te ciała, które
jeszcze niedawno posiadały duszę, jak się mówi stworzone na
podobieństwo Boga były same w sobie doskonałe. Jak więc taka
doskonałość może być tak bardzo marnowana? Układana w zimnej
glebie, pełnej robaków? Gdybym był Bogiem, nigdy nie
pozwoliłbym, aby te piękne ludzkie ciała znalazły się w grobie.
Piękno nie zasługuje na śmierć. Piękno miałoby na zawsze cieszyć
świat, w którym się narodzi i z którego powstaje.
Dlaczego więc ten Twój Bóg pozwala na coś takiego?
Nie buntuję się przeciwko umieraniu. Buntuję się przeciwko
marnotrawstwu. Może ten świat istot materialnych miał zostać
inaczej skonstruowany. Może kiedyś Twój Bóg zaplanuje go w
lepszy sposób.
Właściwie już nic nie jem, przestałem odczuwać głód.
Siostry podchodzą do mnie i sprawdzają, czy wszystko jest w
porządku. Widzę zmęczenie na ich twarzach. Kim jesteście?,
pytam się w duchu. Kim są ludzie, którzy swoje życie poświęcają
dla ratowania drugich? Jeżeli to robią z własnej nieprzymuszonej
woli i jeżeli pomaganie nie ma nic wspólnego ze wzbogacaniem
się, to powinniśmy chylić przed nimi głowy. Wydaje mi się, że
każda z nich to anioł. W takie anioły, jak widzisz, wierzę.
Ból się nasila, nachodzą mnie duszności, dni już dawno zlały
się w jedno, nie rozróżniam nocy od świtu, oczy zachodzą mi
mgłą, piszę w ciemnościach, jakie tu nieustannie panują,
łagodzonych słabymi światłami żarówek. Z oddali jakiejś...
Wydaje mi się, że leżę już tutaj tygodniami, może mijają
miesiące. Zesłabłem i piszę już tylko resztkami sił. Już nic mi się
nie śni. Już nawet nie płaczę po zaśnięciu. Czuję się tak, jakby we
mnie kończyła się jesień, która nastała przecież zupełnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]