[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odruchowo zaczął wrzeszczeć, ale w sam
raz, żeby odebrać mi ochotę do wyrywania
się. Pojawili się nagle zza drzwi, które
zawsze przedtem były zamknięte na głucho.
Zanim zrozumiałem, co się stało, drzwi te
zatrzasnęły się za mną. Byłem wewnątrz
budynku na małej słabo oświetlonej klatce
schodowej. W ostatniej sekundzie mignęła
mi postać innego przechodzącego ulicą
chłopca, którym draby się w ogóle nie
zainteresowały  nie miały wątpliwości,
który z nas rzucał kamienie. Ulica musiała
być obserwowana.
Jak zawsze w dramatycznych
momentach, na przykład wtedy, gdy
urwałem ciężarek wahadłowego zegara, bo
uwiesiłem się na nim, aby przyśpieszyć bieg
wskazówek, lub wtedy gdy wlazłem tak
wysoko na Skałę Kmity, że jedynym
przeznaczeniem wydawał się upadek w dół 
i tym razem w mojej głowie na pierwszy
plan wyskoczyło pytanie, czy to, co się stało,
stało się na pewno!? Bo może jestem jeszcze
w chwili poprzedniej, w której można
zrezygnować z tego głupiego pomysłu& ? A
może uratuje mnie tak skuteczne dotąd
zaklęcie:  ja nie chciałem, obiecuję, że już
nigdy więcej nie będę !&
Oczywiście moje myśli nie były wtedy
ani wyrazne, ani uporządkowane. Kotłowały
się raczej w niewymiernym chaosie, ale
poprzez który przebijała się wyraznie jedna:
%7łydzi porywają dzieci i przerabiają je na
mydło!
 No to mamy jeszcze jednego  niski
głos zaburzył męczarnie mego
spanikowanego umysłu.
 Właśnie, sami się w ręce pchają 
ucieszył się ten drugi.
 Ja nie chciałem, już więcej nie
będę!&  usłyszałem trzeci głos, który chyba
był moim własnym.
 Kuba, czy on coś przed chwilą
powiedział?  odezwał się pierwszy.
 A czy warto słuchać, co oni mówią? Co
mieliby ewentualnie do powiedzenia? Czy
oni w ogóle coś myślą?  zdenerwował się
jakiś Kuba.
 No tak, chyba nic  zgodził się bas. 
Jeszcze ci, co kradną kamienne nagrobki, to
mają w tym swój podły geszeft, a ten, to co
on chciał z tego mieć? Chyba samo zło w
nim siedzi&
 Ja nie chciałem&  teraz znów
usłyszałem siebie.
Kuba zaczął szarpać mnie za kołnierz, a
potem zawlókł w głąb korytarza, otworzył
drzwi na prawo, wprowadził do dużego
jasnego pomieszczenia i popchnął na taboret
przy zlewie.
 Założę się, że zaraz zacznie obiecać
poprawę, ale jakbym go wypuścił, to zaraz
pokaże mi wała i ucieknie, a potem za
okazaną litość, znienawidzi naprawdę.
Pamiętasz tego z zeszłego tygodnia? Był jak
wściekły pies. Znałem jego babkę. Uczyła go
kraść. A ojciec, który stale pojawia się na
placu w poszukiwaniu za jakimś groszem na
wódkę, kiedyś wykrzykiwał, że jeżeli coś się
człowiekowi nie udaje, to na pewno winni są
%7łydzi.
 Tak, oni nigdy się nie zmienią  ze
złością potwierdził ten drugi.  Zawsze będą
obwiniać innych, a sobie się nie przyglądną.
To taki pomiot  spojrzał na mnie.  Nie
wiadomo, po co toto żyje, szwęda się po
ulicach, a pożytku z niego tyle, co&
 Nie wiesz, gdzie położyłem kłódkę od
komórki?
Nic nie czułem i ledwo co widziałem, a
głosy oprawców dochodziły do mnie jakby
przez szumiącą watę. Kuba i ten drugi wyszli
do pomieszczenia obok w poszukiwaniu
kłódki, a ja powoli zacząłem zauważać
otaczające mnie przedmioty. Sądząc po
zlewie i żeliwnym piecu, znajdowałem się w
kuchni, ale nieopodal stało łóżko, a w
odległym kącie szaro-brunatnego koloru
wanna zupełnie bez kurków, ale za to na
lwich łapach z resztkami pozłotki. Właśnie te
łapy  nie wiadomo dlaczego  pochłaniały
przez dłuższą chwilę całą moją uwagę.
Potem dostrzegłem kobietę krzątającą się
wokół. Właściwie nie była ona zajęta
czynnościami kuchennymi; łaziła raczej po
pomieszczeniu, a od czasu do czasu
śmiesznie podskakiwała. Dopiero po chwili
pojąłem, że usiłuje ścierką zabijać muchy.
Jedyny skutek, jaki osiągała tym sposobem,
to przeganianie much z jednego kąta do
drugiego. Niemniej jednak nie ustawała w
swoim działaniu, może dla utwierdzenia tych
dwóch mężczyzn, że przynajmniej coś robi.
Kiedy w tym dziwacznym tańcu po
kuchni znalazła się koło drewnianej szafki,
zerknęła w moją stronę, zatrzymała się,
otworzyła szafkę i wyjęła z niej coś. A gdy
zbliżyła się do mnie i podsunęła mi pod
twarz kawałek ciasta, powiedziała:
 Na&
Pokręciłem głową.
 Na!  powtórzyła już głośniej i
wetknęła kawałek do mojej ręki.
Ciasto było obrzydliwie lepkie i mdło
pachniało różanymi konfiturami. Starałem
się udawać, że jem, czemu nieco sprzyjała
kruchość wypieku. Wkrótce cała podłoga
wokół taboretu obsypana została
różnokolorowymi cząstkami ciasta.
Mężczyzni wrócili i nie odzywając się
wyprowadzili mnie z kuchni. Po paru
krokach, już z powrotem klatce schodowej,
ten drugi złapał mnie za włosy przy uszach i
mocno pociągnął do góry.
 Ja ci zaraz dam, ty&  syknął.
Okropny ból przywrócił mi przytomność
umysłu. Wrzasnąłem, ugryzłem we włochatą
rękę, jak tylko mogłem najmocniej i
rzuciłem się w stronę bramy, nie bacząc, że
poprzez łzy nawet jej nie widzę. Schody
pokonałem w powietrzu nieomal ich nie
dotykając. Następne pięć kroków,
bezskuteczne szarpanie klamki, przekleństwa
nadbiegające od tyłu, zgrzyt
odblokowywanej zasuwki, uchylanie
ciężkich od okuć drzwi, szaleńczy bieg przed
siebie aż do utraty tchu. Wszystko zatraciło
swoje naturalne wymiary, scaliło się w
jedno, a czas nagle też zmienił właściwości  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl