[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przemysław też ze dniem wyruszyć miał w dalszą drogę. Gdy się z rana obudzi towarzysza
swojego nie znalazł w namiocie, ślad tylko, kędy spoczywał. Opowiadano, że o świcie spać
już nie mogąc, czekać nie chcąc, wymknął się do swoich i puścił ku lasom.
%7łegnany przez ziemian okrzykami, książę ze słońcem dopiero ruszył ku Gnieznu. Podróż
tę jednak rozmaite przeszkody, jakby umyślnie, opózniały. Towarzyszący mu wojewoda po-
znański, który panu o tym nic nie mówiąc zasadzki się obawiał, gdy dnia tego las zwany
Czarnym, gęsty a niebezpieczny do przebycia, przejeżdżać mieli, przodem wysłał ludzi, aby
drogę opatrzyli. Zbytnia ta ostrożność, z której się śmielsi naśmiewali, okazała się jednak
potrzebną.
Wysłani przodem powrócili z wiadomością, iż u brodu i trzęsawic w lesie zaczajoną była
kupa zbrojna. O ile poznać mogli, zdawała się złożoną z brandeburskich Sasów, Zarębów i
Nałęczów w znacznej liczbie przy nich będących.
Zatrzymano się radząc, co czynić. Sił tej zasadzki w gęstym lesie obliczyć nie było można
ale hełmów i kopij sterczało dosyć w zaroślach. Chciał Przemysław iść, uderzyć na nich albo
z boku ich zająć, lecz trzęsawisko i moczary nie dopuszczały przystępu. W lesie, gdzie i
drzewa mogły być poobalane, i zasieki przygotowane, rozpoczynać walkę ściśniętym, nie
zdało się bezpieczna. Wojewoda radził zasadzkę obejść dłuższą drogą, a pózniej, jeśliby nie
uszła, osaczyć ją z większą siłą.
Przemysław chciał przebojem iść, wstydząc się tej ucieczki, nie bardzo nawet wierzył w
doniesienie... Rycerstwo skłoniło go, że poszedł za radą wojewody. Po długich targach ruszo-
no, dobrze w lewo kołując i nakładając drogi, brzegiem jezior i piaskami. Przemysław w ten
sposób zamiast o pół dniu, zaledwie na noc mógł stanąć w Gnieznie, gdzie nań niespokojnie
oczekiwano.
Zwinka wyszedł naprzeciw niego do przedsieni, stała Ryksa z córeczką, którą umyślnie do
ojca wyprowadziła. Była to jedynaczka tym samym losu trafem, który matce jej dał rysy
zmarłej Lukierdy, jeszcze większe do męczennicy mająca podobieństwo, jej nawet naturę
trwożliwą, milczącą i smutną.
Z twarzą, którą starał się uczynić wesołą, arcybiskup o zasadzce już uwiadomiony, wpro-
wadził do komnat księcia. Nie mówił on sam nic o niej, gdyż w drodze rozmyślając, przy-
129
szedł do przekonania, iż u stracha wielkie oczy i dwór jego więcej widział, niż było. Kupka
jakaś zbłąkanych włóczęgów mogła być za nieprzyjaciół wzięta. Okazało się jednak, iż było
inaczej. Wojewoda, zabrawszy ludzi, nocą pobiegł na to miejsce, w którym widziano zasadz-
kę. Znienacka napadnięci Brandeburczycy, posądzając Zarębów o zdradę, poszli zaraz w roz-
sypkę.
Wojewodzie, który się głównie na Zarębów i Nałęczów kusił, udało się ich dwu pochwycić
i tych, na koniach twarzami do ogonów poprzywiązywanych, wieczorem przywieziono do
Gniezna. Krótkim sądem, pochwyconych na gorącym uczynku zdrady i posiłkowania nie-
przyjacielowi, Przemysław ściąć kazał. Zaledwie się to stało, gdy reszta Zarębów i Nałęczów,
która przy boku pana była jeszcze, ci właśnie, co na popasie w Woli wierność poprzysięgali,
następnej nocy zeszła precz, tak że z tego rodu nikt nie pozostał. Powstało stąd zamieszanie
chwilowe i niepokój między ludzmi, lecz wojewoda powagą swą go przytłumił. Arcybiskup i
książę cieszyli się owszem, że podejrzanych się pozbyto.
Zwinka tymczasem ziemian okolicznych zwoławszy, starszyznę z Kalisza i Poznania, du-
chowieństwo, na którego czele stanął, do stanowczego zniewolił kroku. Ryksa wiedziała o
tych przygotowaniach, domyślał się ich zapewne książę. Wielka izba na zamku dnia tego była
natłoczoną, komnaty sąsiednie i ganki ziemian pełne, których wojewodowie i kasztelanowie
prowadzili. Wszyscy urzędnicy ziemscy, dworscy, arcybiskup i biskup poznański, kapituły,
duchowieństwo oczekiwały na Przemysława. Na przedzie w szatach uroczystych Zwinka z
krzyżem w ręku witał wchodzącego pana. Wskazał na poważne zgromadzenie i ozwał się:
Miłościwy Książę, oto cały lud twój i ja jako ojciec duchowny ziem twoich, przy-
chodziemy jednozgodnymi głosy prosić cię i wezwać, abyś dłużej nie zwlekał z przyjęciem
królewskiej korony, która ci z prawa należy. Wdziej ją na skronie twe i niech ci ona da nową
siłę, abyś nam w pokoju panował i rządził. Przypasz miecz, przodkowi twemu przyniesiony
przez anioła, abyś nim zwycięsko nieprzyjacioły wojował.
Tu, na dany znak przez arcybiskupa, ozwały się okrzyki wielkie i wywoływania. Podno-
szono ręce, rzucano czapki, uniesienie ogarniało tych nawet, co chłodni lub wahający się
przyszli. Poruszyły się serca, otwarły usta, jakaś nadzieja wielka wstąpiła w nie, jakby korona
ta z grobów i mroków dobyta, potęgę z sobą przynieść miała.
Stał książę milczący, poruszony, blady, Ryksa dumna i wesoło spoglądająca. Poczęła się
cisnąć starszyzna, otaczając pana, a on też zagrzany miłością, którą mu okazywano, podniósł
razniej czoło.
Stanie się więc po woli ojca naszego, Jakuba, i was wszystkich. Nie czuję się ja godniej-
szym korony tej od pobożnej pamięci rodzica mojego, od tych, co mnie poprzedzili, ale palec
w tym widzę boży...
Uścisnął go arcybiskup, okrzyki się podniosły znowu po izbach, dalej w podwórcach, w
których dużo ludu zgromadzonego było. Ten, wnijść wszystek nie mogąc, szeroko się tu roz-
kładał. Postawieni już wprzód trębacze i fleciści zaczęli wygrywać wesoło. Stała się radość
jakaś wielka, jakiej ludzie nie pamiętali, a oczów wiele zaszło łzami. Wtem arcybiskup Bogu
na podziękowanie do kościoła już wiódł, gdzie duchowieństwo zanuciło hymn i tak owo kró-
lem okrzyknięcie uroczystym aktem kościelnym się skończyło.
Gdy wszyscy do katedry ciągnęli, na wałach w tym miejscu, gdzie dwu zdrajców świeżo
stracono, stali dwaj ubogo ubrani ludzie, z twarzami bladymi, smutni, przypatrując się z dale-
ka. Mich-nie usta złym szyderstwem drgały, Pawłek był grożno namarszczony.
Przysięgam ci! Przysięgam! mruczał Zaręba. Krótka to będzie radość, a skończy się
kąpielą krwawą. Nasza krew i niewinnej pani Lukierdy pomszczoną zostanie!
Chwycił ręką garść mokrej ziemi i ścisnął ją, jakby z niej krew, co ją zbroczyła, chciał wy-
dobyć, łzami zaszły mu powieki.
130
Cieszcie się i triumfujcie! wołał. Pomsta boża nie śpi! Szyję dam, cześć dam, nie ja
jeden, wszyscy my, a pani zamordowana i bracia nasi będą zemszczeni!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]