[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Daleko mi do tego.
 Wolnyś.
 Tak, i skorzystam z tego, by kraj ten na zawsze
opuścić.
%7łonę mam, to moja siła.
 Daj ci Boże wszystko dobre!  szepnął Zwida.
Za drzwiami rozległo się chrząkanie dozorcy, hasło
zakończenia wizyty.
W milczeniu uścisnęli się.
 Do jutra  rzekł oficer ukrywając list na piersi.
Zgrzyt rygli się rozległ, potem szmer kroków i wróciła
znowu cisza grobu i niedoli.
A tymczasem w celi Gregora pozostawiona lampka
kopciła ścianę, mało chybotliwego blasku rzucając dokoła.
Zachareńko, po wyjściu Sewera, zwinął się na pryczy
wyczerpany wysiłkiem.
Przed oczami myśli, czerwono mu było od krwi,
gorączka go ogarniała.
Człowiek ten, od czasu ostatniego mordu, żył tylko
144
nadzieją śmierci. Nie miał siły żyć, bolał go ruch każdy,
słowo, myśl. Pożądał kresu, zmęczony, wyżyty, wypalony,
swą szaloną, denerwującą egzystencją.
Dobiło go więzienie i śledztwo. Parę miesięcy
samotności bez światła, natężenie wobec sądu, by nic i
nikogo nie zdradzić, gorycz tych klątw ludowych&
Niedowiarek, widział przed sobą nicość, której łaknął,
czując się kagankiem bez oleju, gwiazdą spadłą,
oślepionym ptakiem.
Po wyroku odetchnął i zmartwiał do reszty. I nagle temu
nieszczęsnemu rzucono łaskę, życie, i ujrzał przed sobą
szereg dni męki, lata cierpień, lata istnienia. Zagotowało się
w nim, zapienił wściekłością, wył i gryzł drzewo pryczy,
potem padł i w kabłąk zgarnięty, ostatnim wysiłkiem zebrał
zmysły.
Zmierci chciał, ale tu i śmierci znalezć nie można było w
tej celi.
Z czołem opartem na drzewie, począł raz pierwszy w
życiu mocy nad się większej wzywać i prosić.
 Daj mi śmierć, ty Boże Czarny, ty Boże złych i
przeklętych, ty Boże krwi i ognia, ty Boże zemsty i
odwetu! Maksymow mówił, żeś ty jest potężny. Ktoś ty?
Gdzie ty? Jam nigdy nie prosił, nigdy pomocy nie wołał.
Teraz przyjdz. Daj mi śmierć. Słyszysz?! Zdruzgocz ten
czerep mój. Ja proszę ciebie.
Zsunął się z pryczy i na wilgotnej ziemi przykląkł
skulony.
Wzrok jego, w którym obłęd był, wpił się w płomyk
lampki. Nic ludzkiego nie było w twarzy. Wykrzywiony
konwulsyjnie, szeptał dalej bezładnie:
 Za tę wszystką krew, com wylał, chcę siebie
zniszczyć. Gdzież ten Bóg Biały, niech mnie karze! Gdzież
145
Czarny, niech nagradza. Was nie ma żadnego, a ja plwam
na was.
Plunął w powietrze i pięścią czemuś niewidzialnemu
pogroził.
 Szydzą ze mnie ci, których pomordowałem, patrzą i
wykrzywiają się. Won, wy!
Zerwał się na nogi charcząc.
Nagle stanął i umilkł, zasłuchany w coś, zapatrzony. Na
rysy spokój powracał. Oczy ku lampie wzniósł i postąpił ku
niej chwiejąc się. Twarz jego, chuda jak u szkieletu, coraz
się stawała przytomniejszą.
Podniósł ramię ku lampie. Ale stróż umieścił ją tak
wysoko, że ramię nie dosięgało. Więzień sekundę myślał,
szukając oczami stołka. Daremnie. Oprócz przykutej do
ściany pryczy nic nie było. Wtedy szaleniec podskoczył,
chcąc lampę uchwycić, i znowu nie dosięgnął. Więc począł
jak zwierz drapać się na ścianę. Palce wpijał w kamienie,
krwawił je, opadał, rozpoczynał znowu.
Wreszcie uchwycił się, jak szponami, nierówności muru,
dzwignął się nad ziemią. Wyciągnął szyję, roztworzył
szczęki, zębami uchwycił blaszankę i zmiażdżył ją
wściekle.
Ze zdobyczą swoją zwalił się na wznak, porwał ją w
ręce. Płyn polał się po nim i natychmiast buchnął płomień.
Włosy jego zajęły się pierwsze, potem ogień pobiegł po
twarzy, na szyję, na ręce i już łuną czerwoną objął odzież.
Szaleniec począł się wić, dusić dymem, w celi ta postać
potępieńca gorzała chwilę jasno, potem blask przygasł,
zaczęło się tlenie, wyżeranie, swąd spalenizny, czerwone
skierki, dym i wreszcie uczyniła się znowu zupełna
ciemność.
Dym przedarł się na korytarz, dostał się wreszcie do
146
nozdrzy szyldwacha. %7łołnierz zaniepokoił się
przypuszczeniem pożaru, zaalarmował dalsze posterunki.
Wezwano spiesznie dozorcę z kluczami, dano znać do
naczelnika.
Znowu po mrocznych przejściach zamigotały światła,
rozległy się rozmowy.
Urzędnik miał gości. Odwiedził go Lanin, sekretarz z
trzeciego wydziału, dobry znajomy i przyjaciel.
Wstąpił po przechadzce z ładną dziewczyną, której
fantazja przyszła zobaczyć więzienie. Lanin fantazjom jej
nigdy się nie opierał. Wpadli do naczelnika, oboje trochę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl