[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kobieta znowu się roześmiała.
- Jest naprawdę zabawny - powiedziała do mnie wesoło.
- To kawalarz pierwszej wody - rzuciłam, znowu przymuszając się do śmiechu.
Delikatnie wypchnęłam Mońka. - Przynieś pani sweterek, Leno.
Monk odszedł, a ja przeprosiłam kobietę jeszcze raz i wróciłam do klientki, którą
zostawiłam samą
Kiedy Monk wracał do przymierzalni, zatrzymałam go na moment.
- Niech pan nie mówi do tej kobiety ani słowa więcej poza dziękuję lub do widzenia -
szepnęłam.
- Masz rację - odparł. - To psychopatka. Nie wiadomo, do czego jest zdolna.
Na szczęście tęga klientka poprzestała na kupnie swetra. Gdy wychodziła ze sklepu,
Kiana wyszła ze swojego biura i zapytała, jak nam idzie.
- Szło świetnie, dopóki nie weszła ta kobieta - powiedział Monk, wskazując klientkę.
- Dlaczego? Co się stało? - zaniepokoiła się Kiana-
- Nic - wtrąciłam. - Po prostu kupiła sweter z wycięciem w serek.
- I zapłamiła trzy bluzki, które włożyła i których potem nie kupiła - dodał Monk.
- Zapłamiła?
Monk przytaknął i skrzywił się ze wstrętem.
- Gdzie jest piec do spalania nieczystości?
- Dlaczego miałabym w sklepie mieć piec do spalania nieczystości? - zdziwiła się
Kiana.
- To tylko żarty - wyjaśniłam.
- Czarna śmierć to nie żarty - zaoponował Monk. - Kto wie, ile zarazków pływa teraz
w pocie, którym nasyciły się te trzy bluzki.
- Czarną śmierć przenoszą szczury, a nie ludzie przymierzający ubrania -
powiedziałam.
- Szczury, które uwiły sobie legowiska w przepo - conych bluzkach i zjadły pizzę.
Kiana parsknęła śmiechem i klepnęła Mońka po ramieniu.
- Masz swój styl i masz poczucie humoru. Nic dziwnego, że tworzycie z Randym parę
takich dobrych kumpli. Możecie teraz iść na lunch. Polecam bary na końcu pasażu.
Pracownicy galerii majÄ… tam dwudziestoprocentowy upust.
- Zwietnie - powiedziałam. - Dzięki za radę.
Kiedy wyszliśmy, Monk zaczął sobie rozcierać ramię.
- Dlaczego kobiety mnie bijÄ…?
- Ponieważ nie myśli pan, zanim pan coś powie.
- Może powinienem sobie sprawić podkładki na ramiona?
- Może powinien pan złożyć ślub milczenia.
Detektyw Monk się odwdzięcza
W części restauracyjnej Bayview Mall znajdował się typowy dla takich miejsc melanż
franczyzowych barów szybkiej obsługi, ale także mniejsze wersje znanych restauracji
serwujących swoje sztandarowe dania tym razem w barach samoobsługowych. Na przykład
bar z chińskim jedzeniem nie należał tutaj do sieci Panda Express, lecz do jednej z głównych
restauracji w Chinatown. Musiałam ze szczerym uznaniem spojrzeć na wysiłek właścicieli
galerii, próbujących nadać temu miejscu lokalny koloryt. Oznaczało to również, że
wychodząc na lunch, naprawdę mieliśmy z czego wybierać.
- Gdzie najlepiej zjeść tosta? - zapytał Monk.
- To wszystko, co zamierza pan zjeść na lunch, panie Monk? - zapytałam. - Niech się
pan rozejrzy. Jest tyle rzeczy do wyboru.
- Za dużo.
- Może hot doga na patyku? - zaproponowałam.
- Mniam, ślinka leci. Jelito nadziane nie wiadomo czym, wbite na drewniany palik i
usmażone w głębokim tłuszczu. Może na deser zamówię ośle jądra z rusztu podane na
kamieniu? Czy ja wygte dam na neandertalczyka, Natalie?
- Nie sądzę, aby jaskiniowcy odżywiali się kukurydzianym hot dogiem.
- Jestem człowiekiem cywilizowanym. Nie jadam rzeczy na patyku. Używam
sztućców.
- Technicznie rzecz biorąc, w tym przypadku patyk zastępuje sztuciec.
- Mówisz, jakbyś była dzikusem przemieszkującym w ciemnej grocie, zabłoconej
chacie albo mieszkaniu kapitana Stottlemeyera. Ludzie współcześni używają widelca, noża i
łyżki. Powinnyście z Julie spróbować tego wynalazku. Mogę was nauczyć, jak się posługiwać
sztućcami.
- Może jeszcze pokaże nam pan, jak krzesać ogień? - zapytałam.
Poprowadziłam Mońka do baru Yang Chow, gdzie dwie młode Chinki z promiennym
uśmiechem na twarzy proponowały klientom małe próbki dań na wykałaczkach. Kiedy Monk
to zobaczył, zmarszczył brwi.
- Co pan powie na miskę ryżu i pierś kurczaka teriyaki? - zapytałam. - Wszystkie
ziarna ryżu są tego samego kształtu i koloru, i może pan poprosić, aby kurczaka pocięto w
małe kwadraty.
- Brzmi obiecująco - stwierdził.
- Niech pan spojrzy. Na dodatek mają tu w sprzedaży wodę Fidżi.
To przypieczętowało decyzję. Każde miejsce, gdzie sprzedawano wodę Fidżi, musiało
być dobre.
- Tylko niech pan nie przesadzi z piciem - ostrzegłam go. - Przed nami jeszcze pół
dnia pracy.
Monk poszedł zamówić posiłek, a ja przeszłam do stoiska słynnej piekarni Boudin,
gdzie kupiłam dla siebie sandwicza z indykiem i serem Havarti na świeżutkim, najlepszym w
San Francisco, chlebie na zakwasie.
Monk znalazł wolny dwuosobowy stolik, który tonął w świetle promieni słonecznych,
wpadających przez ogromny świetlik dachowy. Można stąd było oglądać wszystkie sklepy na
parterze i ludzi robiących zakupy. Mieliśmy wrażenie, że siedzimy w punkcie widokowym.
Recesja uderzyła w Bay view Mall z równą siłą jak w całym kraju. Jubiler pod nami
zachęcał do kupna niektórych pierścionków z czterdziestoprocentową zniżką. Po lewej stronie
jubilera sklep z ubrankami dla dzieci organizował wyprzedaż za pół ceny, a sklep z prawej
strony był już zamknięty - witryna była zabita drewnianą dyktą, na której powierzchni
ciągnęło się obiecująco brzmiące ogłoszenie: CZEKAJ NA EKSCYTUJCE ZMIANY,
KTÓRE TWOJ PRZYGOD Z ZAKUPAMI UCZYNI JESZCZE WSPANIALSZ!
Jedyną zmianą, która uczyniłaby moje zakupy jeszcze wspanialszymi, byłaby wygrana
na loterii albo lepiej płatna praca, ale w moim przypadku jedno i drugie wydawało się mało
prawdopodobne.
Przed tymi trzema sklepami, na środku szerokiego pasażu imitującego ulicę, stał
straganik na kółkach sprzedający kolorowe parasolki; jeden z wielu podobnych straganów w
galerii, w których można było kupić Tshirty z osobistymi napisami, wypchane zwierzątka,
telefony komórkowe czy zwykły popcorn.
Do straganiku z parasolkami podszedł leniwym krokiem ochroniarz i wdał się w
pogawędkę z młodziutką sprzedawczynią. Po chwili pokazał ręką sklepy dookoła i pomógł jej
przepchnąć stragan o jakiś metr w jedną stronę.
Domyśliłam się, że stoisko z parasolami przeszkadzało w ruchu pieszych, stało zbyt
blisko inneg0 straganu albo blokowało wejście do jednego ze skle pów. W sumie mało mnie
to obchodziło, ale Monk bardzo się zainteresował tym, co się dzieje na dole.
- Ochroniarz ma brudne spodnie - powiedział.
- Och, natychmiast musimy to zgłosić dyrekcji Bayview Mail - rzuciłam z ironią.
- Zgadzam się - odpowiedział Monk i wstał od stołu.
Chwyciłam go za rękaw.
- %7łartowałam, panie Monk. Proszę siadać. Brudne spodnie ochroniarza to nie nasza
sprawa.
- To zle o nim świadczy jako o stróżu prawa.
- To nie jest policjant. My zresztą też nie jesteśmy policjantami.
Monk usiadł i sądziłam już, że sprawa ochroniarza została zamknięta. Ale się myliłam.
Po lunchu przeszliśmy się jeszcze trochę po centrum. W pewnej chwili Monk się zatrzymał,
spojrzał w górę, w kierunku jednej z kamer przemysłowych i pomachał jej palcem, jakby
groził niesfornemu brzdącowi.
- Panie Monk, co tak naprawdę pan chce osiągnąć?
- Daję tylko znak, że wszystko mam na oku - odpowiedział.
- Jestem pewna, że cholernie ich to obchodzi.
Zjechaliśmy ruchomymi schodami na parter i ruszyliśmy z powrotem do naszego
sklepiku. Po drodze r°biÅ‚am w myÅ›lach wielkie zakupy, zatrzymujÄ…c siÄ™ raz po raz przed [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl