[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A ty tu czego? Kim jesteś? Może w tobie też się zakochałem?
- zapytał bezdusznie, chłodnym tonem.
- Paniczu Chris, jak pan tak może! Auuu... Ale gorące... Jestem pokojówką. Mieszkam tu od
kilkunastu lat.
- I na pewno nie jestem w tobie zakochany? - Rise nie miał najmniejszego zamiaru być choć
odrobinę uprzejmy. Jego bezczelne pytanie zdenerwowało pokojówkę. - Chcę się tylko upewnić.
- Ty! Ty chamie! - Alex zamachnęła się i z całej siły uderzyła Chrisa w twarz. Szybko
jednak tego pożałowała, gdyż jedyną osobą, która ucierpiała, była ona sama. Uderzyła w jego twarz
jak w beton. Chris tylko prychnął, drwiąc z obolałej Aleksandry, która objęła pulsującą z bólu dłoń.
Wampir wstał, zdeptał przy tym resztki cukiernicy, po czym udał się w głąb zamku.
- On... Nigdy się tak nie zachowywał - szepnęła do siebie Alex.
- Co to za bydlę?
* * *
Riskal i Scott pobiegli do stajni, wyprowadzili z niej dwa dorosłe ogiery. Wskoczyli na nie i
pojechali na dziedziniec spotkać się z Lo - tresem.
- Nie mam zamiaru jechać konno - wzbraniał się demon. - Mogę przecież polecieć!
- Dobrze. Nie będę cię zmuszał braciszku.
- Ok. Chłopaki! Musimy zająć się tym typem! Bez względu na wszystko. Może już nigdy
więcej was nie zobaczę, ale wolę śmierć od życia w świadomości, iż nawet nie próbowałem pomóc
Chrisowi.
- Szlachetne słowa Scott - pochwalił go Lotres.
- Jeden za wszystkich! Wszyscy za jednego! - okrzyknął ochoczo Riskal.
- Co? - Scott przez chwilę zastanawiał się nad znaczeniem tychże słów.
- Eee... No kiedyś była taka bajka... Eee... Piotruś Pan? Nie... Trzy ślepe myszy... Albo trzy
małe świnki?
- Trzej muszkieterowie! - odparł demon.
- A niech ci będzie.
- Ale nas jest czterech - zauważył dobitnie Scott.
- Razem z łajzą to pięcioro - mruknął Riskal.
- Ale Eingarda tu nie ma.
- Dobra chłopaki, jedziemy z tym koksem!
Lotres wzniósł się ponad lasy, szybował nad gładkimi stokami, plądrował z góry zatoki,
fiordy, skały. Natomiast Riskal i Scott mknęli galopem przez las, obok siebie. Riskal ściskał w
prawej dłoni miecz, w lewej lejce. Scott nie potrzebował broni. %7ływioł wody był jego bronią.
Plądrowali las w poszukiwaniu wroga.
Po paru godzinach bezowocnych poszukiwań...
- Mam dość, to bez sensu - jęknął Scott. - Jezdzimy po tych lasach od kilku godzin. Pośladki
mnie bolą jak cholera. Zatrzymajmy się chociaż. Niech konie przynajmniej odpoczną.
Oboje zsiedli z koni. Usieli na mchu i oparli się plecami o pnie drzew.
- To jak szukanie igły w stogu siana. Nie mamy szans. Nawet nie wiemy, co tak naprawdę
ścigamy!
Nagle konie zarżały niespokojnie. Z krzaków wyłoniło się coś ogromnego. Chłopcy
podnieśli się. Riskal ściskał rapier miecza, Scott z dłońmi zwróconymi w stronę zarośli gotowy był
do obrony.
- Spokojnie... To przecież tylko łoś. - Przed chłopcami czmychnęło bezbronne zwierzę.
- Coś mi się tu nie podoba... - powiedział w zamyśleniu Riskal.
- Aosie na ogół nie są takie płochliwe.
- Sądzisz, że ktoś albo coś mogło go wystraszyć? - Riskal pokiwał głową. - Pytanie tylko
co...
Oboje obrócili się za siebie.
- AAAAAAA!!! - Chłopcy przerazliwie wrzasnęli. Jakaś ciemna postać runęła prosto na
nich z drzewa.
- TY! Zwariowałeś Lotres?! Chcesz, abyśmy wyzionęli ducha?!
- Lotres podniósł się z ziemi, otrzepał z brudu i spojrzał niewinnie na przyjaciół.
- Auu... - pomasował się w tył głowy, najwyrazniej oberwał gałęzią. - Wybaczcie. Sądziłem,
że Riskal mnie usłyszy.
- Myślałem o czymś innym - wytłumaczył się anioł.
- Słuchajcie! Przemierzyłem całą okolicę. Najdalej jakieś 10 km od naszego zamku. I nic!
Nie widziałem nawet śladu po wilkołakach, a co dopiero jakiejś innej istoty. Byłem nawet...
- Ciiii! - Riskal zatkał dłonią usta bratu. Przyłożył palec do swoich ust, chcąc uciszyć Scotta.
Wszyscy zamarli w bezruchu.
- Ktoś nas podsłuchuje - Riskal starał się za pomocą ruchu warg przekazać przyjaciołom
wiadomość. Wskazał palcem na najbardziej zarośnięty obszar krzewów. Krople potu stanęły na
czole Scotta. Lotres, w możliwie najdyskretniejszy sposób zamienił się w demona. Riskal z całych
sił ściskając miecz, podszedł, cały drżąc, do zarośli. Wysunął powoli spoconą rękę. Drżała w
powietrzu. Odgarnął krzaki, z których wydobywały się myśli nieznajomego.
- AAAAA!!! - krzyknął piskliwy głos.
- AAAAAAAAAAAAAAAA!!! - krzyknęli na raz trzej mężczyzni.
- Tchórze! - skarcił przyjaciół Lotres. - Przecież to, przecież to... dziecko!
W krzakach siedziała drobniutka dziewczynka. Rude włosy splecione w dwa długie
warkoczyki sięgały jej do pasa. Miała na sobie szarozielony, stary płaszczyk. Jej oczy były
zaszklone od płaczu. Siedziała na kupce gałęzi i płakała.
- Ztraśny pan! - palcem wskazała Lotresa.
Riskal trzepnął brata w plecy, na co ten z powrotem przybrał ludzką postać. Anioł schował
miecz. Wszyscy przykucnęli.
- Ty... mówisz po angielsku? - zapytał Scott. Wyjął z kieszeni chusteczkę. I podał ją
dziewczynce.
- Po nolweśku teś potlafie.
- Lotres, pozwól na chwilkę... - Riskal wstał i pociągnął za sobą brata, tak daleko, jakby
chciał, aby znajda ich nie usłyszała.
- Nie podoba mi się to... - wyszeptał. - Nie słyszę jej! To pewnie taka sama podstępna
kreatura jak Creed. Wcześniej ją słyszałem, a teraz nic. Pusto!
- Ach... przestań Riskal. Ty masz po prostu paranoję do tych, którym nie możesz usłyszeć
myśli.
- No, ale Lotres! Ona ma najwyrazniej coś do ukrycia!
- Niby co?! Kryjówkę na lizaki?
- Nie kpij ze mnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]