[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ziarna do śmietnika.
 Quinn to bardzo dobry człowiek.
Dulcy, myjąca właśnie ręce nad zlewem, zamarła
w bezruchu. Obrzuciła Esmeraldę szybkim spojrzeniem,
zdumiona, że stara kobieta w ogóle się odezwała.
 Tak, oczywiście, ma pani rację.  Odchrząknęła
głośno.  Podobnie jak Brad.
Esmeralda parsknęła z dezaprobatą, natomiast Dulcy
postanowiła nie zagłębiać się w dyskusję. Po prostu czuła,
że w tej chwili nie mogłaby z pełnym przekonaniem
stanąć w obronie Brada.
 Jak długo pracuje pani dla Quinna?  zapytała
w zamian.
 Ja dla niego nie pracuję.
 Nie bardzo rozumiem  odparła Dulcy, ściągając
brwi.  Jest więc pani jego krewną?
188 Tori Carrington
 Nie.
Dulcy podniosła przykrywkę z garnka i natychmiast
została odsunięta od kuchenki.
 Ale mieszka pani w jego domu?  zapytała, choć
rozmowa ze starą kobietą zaczęła jej przypominać żmud-
ne wyrywanie zęba.
 Nie.
 Przepraszam, ale nie do końca pojmuję. Nie jest pani
spokrewniona z Quinnem. Nie dostaje pani zapłaty za
swoją pracę. Po prostu przychodzi pani i gotuje dla niego...
 A także piorę i sprzątam.
 Pierze pani i sprząta jedynie z dobroci serca?
Nie odrywając wzroku od garnka, Esmeralda pokiwała
palcem w stronę Dulcy.
 Nie. Z powodu dobroci jego serca  poprawiła.
Dulcy odsunęła się od kuchenki i z powrotem opadła
na stołek przy kontuarze. Widok z okna umieszczonego
tuż nad zlewem zapierał dech w piersiach. Ciemny błękit
nieba zderzał się gwałtownie z czerwonym pyłem pus-
tyni, poprzecinanej gdzieniegdzie wysokimi, nieforem-
nymi mesami.
 Nasz Quinn nie zawsze miał to, co ma teraz
 oznajmiła Esmeralda cichym głosem, jakby mówiła do
samej siebie.  Ojciec go opuścił, jeszcze zanim Quinn
zdążył go poznać. A jego matka... cóż miała w sobie wiele
miłości. Ale była bez grosza przy duszy.
 Jak więc zdołała wychować Quinna?  spytała
Dulcy.
 My wszyscy go wychowywaliśmy  oznajmiła
Esmeralda.  Wszyscy bez wyjątku. Cała nasza społecz-
ność. Nikt z nas oczywiście nie miał dużo więcej pienię-
dzy od jego matki. Ale jakoś sobie poradziliśmy.  Zamilk-
ła i zaczęła starannie mieszać zawartość garnka.  Ranczo
Nic nie jest w porządku 189
Quinna należało kiedyś do jego wuja. To był kawał
starego, upartego osła. Nigdy nie wynagradzał ludzkiej
pracy jak należy. A młodego Quinna niemal zaharowy-
wał na śmierć, płacąc mu przy tym nędzne grosze.
 Esmeralda wojowniczo potrząsnęła głową.  Ale prze-
cież na każdą fortunę składają się grosiki. Tak Quinn
tłumaczył matce każdego wieczoru, gdy wracał z pracy.
 Stara kobieta wyciągnęła rękę i wskazała na odległy
punkt, majaczący za oknem.  Tam mieszkali. W maleń-
kiej chacie. W jednym pokoju. Na klepisku.  Wytarła
dłonie o ścierkę.  Nie mam pojęcia, czemu Quinn uparł
się, by zachować tę lepiankę. Powinien ją zrównać z zie-
mią już dawno temu.
 Jak... jak więc Quinn dorobił się tego wszystkiego?
Czy wuj zostawił mu majątek w spadku?
 Jego wuj nie dałby łyka wody człowiekowi zdycha-
jącemu z pragnienia na pustyni. Zanim zszedł z tego
świata, sprzedał wszystko Quinnowi po grubo zawyżonej
cenie.
Dulcy już miała zapytać, skąd Quinn wziął na to
pieniądze, ale jakoś się nie ośmieliła.
 Te grosze, które zarabiał, zaczęły procentować, gdy
skończył dwanaście lat.
 A co z jego wykształceniem?  zainteresowała się
Dulcy.
Esmeralda pokręciła głową.
 A widziałaś tu w okolicy jakąś szkołę?
Nie. Nie widziała.
 Wszyscy uczyliśmy go tego, co każdy umiał  oznaj-
miła, zwracając się ku Dulcy.  Czytał też dużo książek.
Byliśmy więc bardzo dumni, kiedy zdał maturę. A potem
wstąpił do Marines. Gdy go zwolnili, poszedł na uniwer-
sytet, skończył z pierwszą lokatą i założył własną firmę
190 Tori Carrington
komputerową.  Machnęła ręką.  Zajmował się ser-
werami czy czymś takim. Sprzedał wszystko parę lat
temu z wielkim zyskiem, gdy kupił to ranczo.
Dulcy kręciła się niespokojnie na stołku. Nie była
pewna, czy rzeczywiście chce tego słuchać. Już i tak
darzyła Quinna uczuciem, nad którym nie umiała zapano-
wać. A teraz Esmeralda jeszcze to uczucie rozdmuchiwa-
ła, co mogło doprowadzić do poważnych kłopotów.
 Kobiety?  zapytała cichym głosem.
Esmeralda znów parsknęła pogardliwie.
 Była tu taka jedna. Mniej więcej rok temu. Wprowa-
dził ją do swojego domu. Kto by pomyślał! Ale to nie miało
żadnego znaczenia. Od razu wiedziałam, że nic z tego nie
będzie.
 Czemu?
 Bo szacowała stan posiadania Quinna nawet wtedy,
gdy leżał między jej nogami.
Dulcy nie mogła opanować gwałtownego skrzywienia
ust na myśl, że ktoś próbował nadużyć dobroci Quinna
i żerować na tym, na co tak ciężko pracował przez te
wszystkie lata.
Bezmyślnie zaczęła wodzić palcem wzdłuż ornamentu
wybitego na kafelkach.
 Zastanawia mnie jeszcze jedno... nie zadała mi pani
żadnego pytania na mój temat. Dlaczego?
Esmeralda znów przybrała swój szczególny, nieodgad-
niony wyraz twarzy. Ten sam, który Dulcy widziała
u niej, gdy starakobieta przyglądała się jej pod prysznicem.
 Bo wszystko, co potrzeba, widzę w twoich oczach.
Dulcy szybko umknęła wzrokiem. Opierając się poku-
sie, by skłonić Esmeraldę do dalszych zwierzeń, rzuciła
w zamian:
 Jestem zaręczona z Bradem.
Nic nie jest w porządku 191
 Doprawdy?
Dulcy podążyła wzrokiem za spojrzeniem starej kobie-
ty. Na palcu, gdzie do niedawna widniał zaręczynowy
pierścionek, teraz jedynie jaśniejszy pasek skóry odcinał
się od opalenizny. Gdy zdała sobie z tego sprawę, natych-
miast zasłoniła dłoń drugą ręką.
W tym momencie zza okna dobiegł tętent galopują-
cych kopyt i serce podskoczyło Dulcy do gardła. Zanim
zdążyła się zastanowić nad sensem swojego postępowa-
nia, poderwała się ze stołka i podbiegła do kuchennych
drzwi. Odsunęła firankę zasłaniającą okno i ujrzała Quin-
na osadzającego konia w miejscu. Swój biały T-shirt
zatknął za pasek spodni, ciemny dżins ściśle opinał mu
biodra, a czarne włosy, lekko potargane wiatrem, opadały
na spalone słońcem, idealnie rzezbione ramiona. Wyglądał
jak nieposkromiony indiański wojownik, powracający do
domu po zwycięskiej bitwie. Ciało Dulcy natychmiast
pokryło się gęsią skórką.
 Idz  zarządziła Esmeralda, dotykając lekko jej
ramienia.  On czeka na ciebie. Kolację zjecie pózniej.
Drżącą dłonią Dulcy chwyciła za klamkę i zanim cichy,
wewnętrzny głos zdołał ją ostrzec, że zachowuje się co
najmniej niewłaściwie  już znalazła się na zewnątrz. Na
jedną, straszną chwilę ogarnęła ją niepewność. Ale wów-
czas Quinn wyciągnął muskularne, opalone ramię i wciąg-
nął ją za siebie na konia. Dulcy objęła go wpół, zaciskając
ręce na twardych mięśniach brzucha  i w tym samym
momencie Ewtoto poderwał się do galopu.
Jakby po długiej podróży dotarł wreszcie do bezpiecz-
nej przystani. Tak właśnie się czuł, gdy policzek Dulcy
przywarł do jego ramienia. Quinn położył dłoń na jej
rękach zaciskających się na jego brzuchu, po czym spojrzał
192 Tori Carrington
w wieczorne niebo. Siedział na wspaniałym koniu, prze-
mierzał własną ziemię, za plecami miał Dulcy, nad głową
bezkresne niebo, a przed sobą magiczny horyzont Nowe-
go Meksyku... i nagle, niespodziewanie, poczuł się panem
świata. W tym momencie nie obchodziło go nawet, jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl