[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Basista znów się obruszył.
- Nie zamierzamy nikogo ratować. Po prostu gramy, bo to lubimy.
Midori rzuciła mu krótkie, ale wyraznie niechętne spojrzenie. Chyba już od dawna brali udział w tym tańcu - tylko że
basista za nią nie nadążał.
Zresztą, olać go.
- Ale jazz jest jak seks, prawda? - zapytałem. - Potrzeba dwojga dla pełnej przyjemności.
Spiorunował mnie wzrokiem, a Midori lekko wydęła usta w starannie skrywanym uśmiechu.
- Miło mi, że wyciągnęliśmy pana z nie lada opresji - powiedziała tak wyważonym tonem, jak płaskie EKG. -
Dziękuję.
Przez chwilę patrzyłem na nią, bezskutecznie próbując odczytać jej spojrzenie. Wreszcie pożegnałem się i odszedłem.
Toaleta w Alfie zajmowała mniej więcej tyle samo miejsca, co słup telefoniczny. Popatrzyłem w lustro i pomyślałem
sobie, że przeżyłem nąjkrwawsze starcia w Indochinach i wyszedłem cało z walk z terrorystami, a jednak nie umiałem
wywinąć się z pułapki, zastawionej na mnie przez Mamę.
Wracając do stolika, zauważyłem zadowolony uśmiech Mamy.
Usiadłem na swoim miejscu i kilka sekund pózniej usłyszałem skrzypnięcie drzwi. Ostrożnie zerknąłem za siebie, w
stronę wejścia, żeby zobaczyć, kto przyszedł. Niemal natychmiast, wiedziony latami treningu, popatrzyłem przed siebie.
Ten sam trening, mimo wielkiego zaskoczenia, pozwolił mi zachować niewzruszoną minę.
Nowym gościem okazał się cudzoziemiec z pociągu. Ten, który grzebał w kieszeniach Kawamury.
Rozdział 4
Przy breloczku do kluczy mam wiele dziwnych rzeczy, między innymi kilka niewielkich wytrychów, które dla
niewprawnego oka praktycznie się nie różnią od zwykłej wykałaczki, i odpiłowane lusterko dentystyczne. Lusterko
można spokojnie trzymać tuż przed twarzą, zwłaszcza jeśli ktoś się w dodatku podeprze na łokciu. Z tej pozycji
widziałem, że cudzoziemiec zawzięcie coś tłumaczy naburmuszonej Mamie. Właśnie zaczynała się druga część koncertu.
Mama pewnie nie chciała wpuścić go na salę, bo nie było już żadnego wolnego miejsca. Wyjął portfel z kieszeni
marynarki i coś jej pokazał.
Popatrzyła uważnie, a potem z uśmiechem, szerokim gestem wysłała go pod przeciwległą ścianę. Cudzoziemiec
poszedł tam i stanął w półcieniu.
Co mógł jej pokazać? Kartę inspektora wydziału kontroli sprzedaży alkoholu? Odznakę policyjną? Obserwowałem go
bez przerwy do końca koncertu, lecz niczym się nie zdradził. Po prostu stał, niedbale oparty o ścianę.
Po koncercie musiałem podjąć szybką decyzję. Z jednej strony byłem przekonany, że facet przyszedł tutaj ze względu
na Midori. Powinienem więc zostać i zobaczyć, co dalej. Z drugiej jednak, jeśli naprawdę znał się z Kawamurą, to mógł
wiedzieć coś więcej o tak zwanym zawale. Mógł nawet zapamiętać mnie z naszej krótkiej rozmowy nad nieruchomym
ciałem. Ryzyko niewielkie - ale jak to kiedyś ujął Crazy Jake, kara za małe błędy może być wysoka. Jeśli ktoś się dowie,
że dziś byłem w klubie, to natychmiast pęknie misternie spleciony kokon mojego incognito.
Poza tym, gdybym został ze względu na Midori, nie mógłbym go śledzić. Musiałbym razem z nim pojechać na dół
winą, w której się mieściło zaledwie pięć osób, albo zbiec po schodach w nadziei, że go potem dogonię na ulicy.
Wystarczyło, by wyszedł odrobinę wcześniej, żeby odpłynąć z falą tysięcy przechodniów, przelewających się przez
Roppongi-dori.
Nie, musiałem wyjść pierwszy, choć mnie to wkurzało. Po skończonych brawach cudzoziemiec oderwał się od ściany
i ruszył w stronę sceny. Goście wstawali od stolików. Wmieszałem się w jakąś grupę i poszedłem do wyjścia.
Nawet nie patrząc na scenę, zatrzymałem się, żeby oddać resztkę cao lila. Jeszcze raz podziękowałem Mamie za to, że
wpuściła mnie bez rezerwacji.
- A jak tam Kawamura-san? - spytała. - Widziałam, że z nią rozmawiałeś. Ciężko było?
Uśmiechnąłem się.
- Nie, Mamo. Wszystko w porządku.
- Już chcesz iść? Dawno cię tu nie było.
- Postaram się kiedyś to naprawić. Ale dzisiaj mam inne plany.
Wzruszyła ramionami, niezadowolona, że jej chytry pomysł spalił na panewce.
- A propos... - mruknąłem. - Kim był ten gaijin, który z tobą rozmawiał w połowie koncertu? Chyba się z nim kłóciłaś.
- To jakiś dziennikarz - odparła, wycierając szklankę. - Pisze artykuł o Midori. Pozwoliłam mu zostać.
- Dziennikarz? To super... Z jakiego czasopisma?
- Z jakiegoś zachodniego. Nie pamiętam.
- Cieszę się, choćby ze względu na Midori. Będzie gwiazdą. - Poklepałem ją po ręku. - Dobranoc, Mamo. Do
zobaczenia.
Schodami zbiegłem na ulicę, przeszedłem na drugą stronę Roppongi-dori i zająłem punkt obserwacyjny w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]