[ Pobierz całość w formacie PDF ]
umieranie kolegi opózniło jego wysiłki; niewiele też w tym czasie mówił. Raz,
bardzo cicho, odmówił modlitwę za konających.
- Nic z tego - zaraportował niczym maszyna. - Zrobiłem największe koło, jakie
mogłem, nie chcąc stracić z oczu statku, ale zauważyłem jedynie dziwne, zamarzłe
kształty. Nie mogą być od was daleko, bo widziałem na tej żałośnie małej kulce
wyraznie odmienny układ gwiazd. Znajdujecie się prawdopodobnie w promieniu
od dwudziestu do trzydziestu kilometrów ode mnie. Ale to kawał terenu.
- Słusznie - rzek! Scobie. - Możliwe, że nie zdołasz nas znalezć w ciągu tego
czasu, który nam pozostał. Wracaj do statku.
- Hej, chwileczkę - zaprotestował Danzig. - Mogę zataczać coraz większy łuk,
znacząc drogę. Może się na was natknę.
- Bardziej się przydasz, jeśli wrócisz - rzekł mu Scobie. - Zakładając, że
zdołamy się stąd wydostać, powinniśmy móc do ciebie dotrzeć, ale potrzebny
będzie znak sygnalizacyjny. Przychodzi mi do głowy, by użyć w tym celu samego
lodu. Niewielkie wyładowanie energii, jeśli będzie skupione, powinno wyzwolić
wielką chmurę metanu czy czegoś równie lotnego... Rozprężając się, gaz powinien
obniżyć temperaturę, ponownie ulec kondensacji wokół cząsteczek pyłu
uniesionych ze sobą - będzie przecież parowało - i chmura Z pewnością uniesie się
odpowiednio wysoko, nim znów wyparuje, abyśmy ją stąd dostrzegli.
- Kapuję! - Nuta ożywienia pojawiła się w głosie Danziga. - Zaraz się tym
zajmę. Zrobię próby, wybiorę miejsce, gdzie uzyskam najbardziej spektakularne
wyniki i... a co ty na to, bym zmajstrował bombę termito-wą? Nie, ona może być
za gorąca. No, coś tam wymyślę.
- Informuj nas na bieżąco.
- Ale jeśli chodzi o mnie... to chyba nie będę miała czasu na pogawędki -
włączyła się Broberg.
36
- Nie, będziemy mieli pełne ręce roboty, ty i ja - zgodził się Scobie.
- Hm, jedną chwileczkę - odezwał się Danzig. - A co będzie, jeśli nie zdołacie
się wydostać? Sugerowałeś, że taka możliwość istnieje.
- No to wtedy będzie czas na bardziej radykalne środki, obojętne na razie
jakie - odparł Scobie.
- Szczerze mówiąc, w tej chwili myśli mam zbyt zaprzątnięte... Luisem i
wybieraniem najlepszej drogi wyjścia... żeby myśleć o innych sprawach.
- Mhm, owszem, też myślę, że na razie mamy dość tych kłopotów, które są,
żeby jeszcze starać się o nowe. Ale wiecie, coś wam powiem. Kiedy przygotuję już
mój sygnalizator, zrobię tę linę, o której mówiłem. Może się okazać, że przyda się
wam na pranie, kiedy tu przyjdziecie. - Danzig milczał przez kilka chwil, nim
dokończył: - Bo przecież musicie przyjść, do cholery, prawda?
- Scobie wybrał punkt na północnej stronie krateru, gdzie zamierzał
spróbować podejścia razem z Jean. Wystawały tam dwie półki skalne, jedna w
pobliżu podłoża, druga zaś kilka metrów wyżej, co wskazywało, że skała sięga
przynajmniej do tego miejsca. Za półkami znajdowały się rozmieszczone
nieregularnie występy twardego lodu. Pomiędzy nimi i ponad najwyżej
umieszczonym występem, znajdującym się niewiele powyżej połowy odległości do
krawędzi krateru, widać było jedynie gładki, nie dający oparcia stopie stok pyłu
kryształów. Kąt ich ułożenia dawał w rezultacie stromiznę, w wyniku czego owa
powierzchnia była w dwójnasób zdradziecka. Pytanie, na które odpowiedz mogła
dać jedynie próba, brzmiało: jak głęboko skrywała ona warstwy, po których
mogli się wspinać, oraz czy podobne warstwy sięgały do samej góry.
Dotarłszy na miejsce Scobie dał znak do zatrzymania.
- Zaczekaj, Jean - powiedział. - Pójdę naprzód sam i zacznę kopań,
- A czemu nie razem? Ja też mam łopatkę.
- Ponieważ nie umiem przewidzieć, jak się zachowa tak wielki wał tego
pseudopiasku. Może zareagować na zakłócenie równowagi gigantyczną lawiną.
-. Jean podniosła głowę; na jej wymęczonej twarzy pojawił się bunt.
- Więc dlaczego nie mam pójść pierwsza? Czy sądzisz, że zawsze czekam
biernie na przybycie Kendricka?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]