[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ależ skąd. Po prostu czasem miewam... takie przebłyski. Intuicyjnie wyczuwam,
kiedy ma się wydarzyć coś złego. Na przykład cały wczorajszy wieczór... - Urwawszy,
przyjrzał się uważnie swojemu byłemu szefowi. - Co tu robisz, Delaney? Akurat byłeś na
zachodnim wybrzeżu i postanowiłeś mnie odwiedzić?
- No właśnie - odparł niewinnym tonem John Delaney, starając się wejść do środka.
- Nie wierz mu, Dev! - zawołała Tabitha. - On cię chce ściągnąć z powrotem do
Waszyngtonu.
Popatrzyła z wrogością na obcego, który nie zwracał na nią najmniejszej uwagi.
- Wycieczka na Karaiby powinna była cię przekonać, że wciąż nadajesz się do tej
roboty - ciągnął spokojnie Delaney, utkwiwszy wzrok w Devlinie. - Nie tylko zdobyłeś film,
ale również rozprawiłeś się z Waverlym. Od pewnego czasu wiedzieliśmy, że w tym rejonie
działa niezależny agent, ale nie potrafiliśmy go odnalezć. A ty... To była bardzo miła
niespodzianka. Jesteśmy ci ogromnie wdzięczni.
- Wasza wdzięczność mi pochlebia. Tabitha przeniosła spojrzenie z intruza na
Devlina.
Dlaczego tak grzecznie rozmawia z Delaneyem? Dlaczego nie pośle go do diabła?
Przecież już podjął decyzję, że zostanie z nią. A może nie?
Nagle poczuła ostre kłucie w sercu. Czy to możliwe, że Devlin znów ją wykorzystał,
tym razem dla zabicia nudy? %7łe przyjechał do Port Townsend, aby zabawić się przez tydzień
czy dwa, zanim wróci do pracy w Waszyngtonie?
Boże, dlaczego tak spokojnie rozmawia z Delaneyem? Dlaczego nie wyrzuci go za
drzwi?
- Czas najwyższy, Dev, żebyś przestał zawracać sobie głowę biurem podróży i piękną
panną Graham. Powinieneś wrócić do Waszyngtonu, do roboty, na której znasz się najlepiej.
Tabitha wstrzymała oddech. Nie była w stanie wyczytać nic z twarzy ukochanego
mężczyzny. Chyba nie kusi go perspektywa niebezpiecznej pracy dla Delaneya?
- Nie! - zawołała, nie mogąc dłużej wytrzymać ciszy. - Nie wrócisz z nim, Dev!
- Nie? - Popatrzył jej pytająco w oczy.
- Nie! Prowadzisz biuro, nie jesteś już agentem.
- Biuro podróży - wtrącił Delaney - stanowi doskonałą przykrywkę...
- Ale nie jest przykrywką! - przerwała mu ostro Tabitha i z butną miną podeszła krok
bliżej. - Jest prawdziwym biurem, normalną, legalnie działającą firmą, w której Devlin
pracuje i w której zarabia na życie! Poza tym jako człowiek żonaty nie będzie ganiał po
świecie, wykonując dla pana brudną robotę.
Delaney zmierzył ją uważnym wzrokiem, jakby dostrzegł w niej godnego siebie
przeciwnika.
- Jako człowiek żonaty?
- Tak, panie Delaney. Zamierzam go poślubić i nie pozwolę, aby dłużej ryzykował
życie w mrocznych alejkach i gęstych labiryntach...
- W labiryntach? - Delaney zmarszczył czoło; najwyrazniej nie zrozumiał, o czym ona
mówi.
- %7łeby gdziekolwiek ryzykował! Devlin wynajmie lokal sąsiadujący z moją
księgarnią, w którym będzie sprzedawał bilety samolotowe i wycieczki po ciepłych morzach.
Wieczory będzie spędzał w domu, siedząc przed kominkiem i popijając koniak. Nie będzie
rozprawiał się z żadnymi zbójami ani narażał na niebezpieczeństwa. Czy wyrażam się
dostatecznie jasno?
Delan e wpatrywał się w n i jak w d zwn e zwierzę, z k t r styka się p o raz
y ą i ó ym
pierwszy w życiu. Potem skierował spojrzenie na Devlina.
- Do diabła, gdzieś ty ją znalazł?
- Nie ja ją, tylko ona mnie. W ciemnej alejce na St. Regis. Ocaliła mi życie.
- No właśnie! Uratowałam go i nie pozwolę go sobie odebrać!
- Ach tak? - Delaney łypnął na nią okiem, po czym znów wbił wzrok w Devlina. -
Wygląda na to, że panna Graham zamierza cię bronić własną piersią. Abyś przypadkiem nie
dostał się w moje ręce. - Na moment zaległa cisza. - Tego chcesz, Dev?
Tabitha również wbiła wzrok w Devlina. Przestała oddychać. Serce waliło jej jak
młotem. Niewiele może zrobić, jeżeli Devlina kusi powrót do Waszyngtonu. W tej sekundzie
waży się jej przyszłość. Co będzie, jeśli Devlin pocałuje ją na pożegnanie i wyjdzie razem ze
swoim dawnym szefem? Nie, to niemożliwe! Nie może... nie chce go stracić!
- Dev - szepnęła. - Kocham cię.
- Naprawdę, Tabi?
- Nad życie. Błysk radości w srebrzystych oczach rozjaśnił całe pomieszczenie.
- Nie bój się, kotku. Nigdzie nie pojadę. Ja też cię kocham. Od chwili, kiedy
wyciągnęłaś mnie z tej parszywej alejki na St. Regis. I jedyne, czego pragnę, to zamieszkać tu
z tobą.
Rzuciła mu się w ramiona z takim impetem, że aż się lekko zachwiał, po czym
przytuliła twarz do jego nagiej klatki piersiowej i z całej siły go objęła.
- Och, Dev! Ponad głową Tabithy Devlin uśmiechnął się do swojego dawnego szefa.
- Przykro mi, Delaney. Poszukaj na moje miejsce kogoś innego, jakiegoś młodego
silnego smoka. Mnie już nie interesuje ta robota. Nie byłem tego pewien, kiedy zgodziłem się
popłynąć na Karaiby, ale teraz nie mam już żadnych wątpliwości.
- Rozumiem - odrzekł z niespodziewaną łagodnością Delaney. - Czyli podjąłeś
decyzję. Dziwne, wiesz? Jakoś nie wyobrażałem sobie ciebie jako amatora domowych
pieleszy.
- Z pięknym kotkiem na kolanach... - dodał rozmarzonym głosem Devlin, czule
gładząc Tabithę po włosach. - Powinieneś spróbować, Delaney. Nie masz pojęcia, co tracisz.
- Ile ona wie o twojej przeszłości? Tabitha obejrzała się przez ramię.
- Nie obchodzi mnie przeszłość Devlina, panie Delaney, wyłącznie jego terazniejszość
i przyszłość.
- Dev? - Delaney nie dawał za wygraną.
- A przyszłość zamierzam spędzić tu, w Waszyngtonie. Nie w mieście, ale w stanie -
oznajmił z przekonaniem Devlin.
- Na pewno?
- Na sto procent. Delaney westchnął ciężko. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl