[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przypomniał gdzie...
A ja wam mówię, że cięcia wykonano skalpelem oświadczył jeden z kucających przy
trupie ekspertów. W poprzednich przypadkach charakter obrażeń był zupełnie inny. I zwróćcie
uwagę, że znak firmowy Kucharza ma najzupełniej schematyczny charakter. Możliwe, że mamy do
czynienia z naśladowcą.
Można pomyśleć, że to coś zmienia mruknął jego kolega, który przeszukiwał zerwane
przez zabójcę z ofiary szmaty. Kucharz mógł się śpieszyć, w końcu to uczęszczane miejsce...
Pan do kogo? Jeden ze śledczych zwrócił uwagę na moje przybycie.
Przechodziłem obok. Podsunąłem mu pod nos blachę i zacząłem się przebijać do
czekającego na mnie Napalma.
Bywaj. Starszyna machnął mi na pożegnanie ręką, po czym poszedł powitać przybyłe
na trzech wozach posiłki.
Postanowiliśmy nie lezć przez tłum, wróciliśmy więc nieco Czerwonym Prospektem i
minęliśmy zbiegowisko skrótem przez klomb, na którym śnieg dawno już wydeptali przechodnie.
A zatem u Chińczyków mamy operację sił porządkowych. I nic starszyna nie powiedział o
gimnazjonistach. Albo nie był zorientowany, albo po prostu informacja jeszcze się nie rozeszła.
Sopel! krzyknął ktoś z tyłu, kiedy oddaliliśmy się już znacznie od tłumu
przyglądającego się rozganianiu odmieńców. Chłopak w rozpiętym kożuchu, bez czapki, palący
przy wejściu do sklepu spożywczego, na który zaadaptowano jedno z mieszkań na parterze, rzucił
niedopałek i zbiegł do nas. Cześć, Sopel! Nie widziałeś przypadkiem Wieni?
Cześć, Edik powitałem właściciela kilku sklepów na południowej rubieży Fortu, który
żył ze sprzedaży zapasów kupowanych w wioskach i chutorach. Dawno temu. A bo co?
Jest mi winien za wóz ryb!
Jak winien, to na pewno odda. Udałem, że nie wiem nic o zniknięciu Beniamina.
Nie zrobi cię w balona.
Cholera, od kilku dni nie mogę go zastać ani w domu, ani u Jana poskarżył się Edik.
Jakby się zapadł pod ziemię.
Może gdzieś zapił? uśmiechnął się Napalm. Drobiazg, tak w życiu bywa.
Ale on nie pije. Czując, że pechowy kupiec musi się wygadać, postanowiłem go
posłuchać.
No to może u jakiejś baby siedzi od razu znalazł nowe wytłumaczenie piromanta.
Rudej.
I co, cały tydzień leży z nią w łóżku? parsknął Edik. On by dał się posiekać za
jedną kopiejkę, a na tyle czasu by zaniechał biznesu? A prosiłem go wtedy, żeby od razu oddał
pieniądze. A jemu zawsze było nie w czas. Szlag jasny, można by pomyśleć, że jednooki by nie
mógł poczekać.
Jaki jednooki? zapytałem.
Przyniósł mu jeden gnojek trochę skór, a Wienia się zapalił, żeby całą partię wykupić. Na
pewno właśnie na to zdefraudował forsę.
Tego jednookiego wcześniej nie widziałeś?
Nie, to jakiś nowy. Dobra, zimno, wracam do sklepu. Jak zobaczysz Wienię, przekaż mu,
żeby się do mnie zgłosił.
Jasne obiecałem, a potem ruszyliśmy z Napalmem wąską dróżką między zaspami ku
Czerwonemu Prospektowi.
Dokąd idziemy? spytał Napalm, kiedy wreszcie dotarliśmy do skrzyżowania z
Bulwarem Południowym.
Na bazar. Ulica była dosłownie wymarła i to mnie cokolwiek niepokoiło. Chociaż nie
na krzyżówce stał van. Ciekawe, dlaczego drużynnicy wstrzymali ruch? A kiedy szliśmy wzdłuż
Czerwonego, minęło nas kilka autobusów z wymalowanym sokołem. I łaziki służby patrolowo-
wartowniczej jezdziły jeden za drugim.
Postanowiłem nie tracić czasu na rozmowy z kolegami, skręciliśmy więc od razu w Bulwar
Południowy, ale z vana wyskoczyło dwóch żołnierzy i znów musiałem wyciągać odznakę
służbową. Odwalili się. Poradzili jeszcze, żeby się tutaj nie zatrzymywać, bo w południowej części
Fortu ogłoszono stan wyjątkowy.
Tak więc, kiedy podeszliśmy do zamkniętej bramy bazaru, gdzie w budce siedziało dwóch
ochroniarzy, nie zdziwił mnie brak ludzi. Jeśli Bulwar Południowy opustoszał do tego stopnia,
operacja musiała być naprawdę poważna. Ciekawe, jak zareaguje miasto na ograniczenie praw
chińskiej diaspory w Forcie.
Mam nadzieję, że nie chcesz tam wchodzić? zaśmiał się Napalm.
Chodz za mną. Doszedłszy do rogu ogrodzenia, skręciłem w dróżkę prowadzącą do
prywatnych domów. Nie musieliśmy się bardzo zagłębiać w osiedle budynek, którego szukałem,
o dachu krytym łupkiem i z kominem pomalowanym na czerwono, stał na obrzeżach.
Poczekaj, zapodam sobie Magistra . Napalm zatrzymał się przy płocie. Bo tak jak
jest, nawet muchy nie podpalę.
Daj spokój. Wez to i schowaj pod kurtką. Podałem mu pistolet maszynowy. Chociaż
mieszkający tu Rypus, Trofim i Kir byli zwykłymi żulikami, nie przypuszczałem, żebyśmy mieli z
nimi poważne problemy. Ja znalem ich, a oni mnie. Mogliśmy się dogadać.
Kogo tam znowu niesie? krzyknął z głębi domu niezadowolony Kir, kiedy Napalm
parę razy kopnął w marne sztachety.
Kir, otwórz! Jest sprawa do obgadania! odkrzyknąłem.
Sopel, to ty? zdziwił się.
Ano ja!
Poczekaj, buty założę.
Zakładał te buty długo. Zbyt długo. Przez ten czas mógł nie tylko włożyć kamasze, ale w
dodatku umyć się i ogolić. Z łatwością.
Wchodz. Otworzył furtkę po jakimś kwadransie i wpuścił nas na podwórze. Miał
narzucony na ramiona futrzany płaszcz o długim, ale obłażącym włosiu. Ten płaszcz na pewno nie
należał do niego, niewysoki koleś mógłby się nim owinąć jak kocem.
W interesach? przywitał nas przed domem Trofim, który jakoś nerwowo
przeczesywał palcami krótką bródkę. Ubrany był ciepło, najwyrazniej więc nie zamierzali nas
wpuszczać do środka. Czyżbyśmy przyszli nie w porę?
Właśnie! Podałem mu rękę. Niechętnie ściągnął rękawiczkę. Napalm nie wchodził na
podwórze, oparł się ramieniem o deski ogrodzenia, na którego czystszych miejscach wisiały
pokryte szronem koszule.
No? niezbyt uprzejmie popędził mnie Trofim. Kir, nie odzywając się, wszedł do domu
i starannie zamknął za sobą drzwi. Na pewno przybyliśmy nie w porę.
Potrzebujemy Supermagistra wypaliłem wprost.
A co nam do tego? ziewnął leniwie Trofim. Zbyt sztucznie mu to wyszło jak na mój
gust.
Słyszałem, że macie odparłem spokojnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]