[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szlafrok.
Jaz pochlipując, zapewniała go drżącym głosem,
że poradzi sobie sama, ale on nie wyszedł z kuchni.
Najpierw zebrał z podłogi potłuczone skorupy
i wyrzucił je do kosza. Klęczał przy tym niebez-
piecznie blisko niej. Patrzyła zauroczona na jego
lśniące, potargane włosy i była bliska tego, by
wyciągnąć rękę i pogładzić je. Miał duże dłonie
i ogromne, w porównaniu z nią, stopy. Kiedy się
wyprostował, zadrżała. Zmarszczył wtedy brwi
i spojrzał na nią uważnie spod oka.
Połóż się, posprzątam już resztę ponaglała
go.
78
Jest czwarta rano, Jaz mówiąc to, sięgnął po
ścierkę, żeby wytrzeć rozlaną herbatę. Co ty tu
robisz o tej porze?
Nie twoja sprawa.
A może w takim razie specjalnie mnie zbudzi-
łaś? zapytał, patrząc na nią uważnie.
Wybacz odparła oschle jeśli zakłóciłam
twój spokój.
O, nie, to ci się już nie uda, już nie. Ale
zawiesił na chwilę głos co zakłóca twój spokój,
że o tej porze plączesz się po domu? Jaz, którą
znałem jeszcze niedawno, spała jak suseł. Coś cię
niepokoi?
Nie chciała tego słuchać, jego słowa raniły ją
niczym zatrute strzały. Chciała stamtąd wyjść, nie
widzieć jego twarzy i nie słyszeć jego drwiących
słów. Najchętniej zasłoniłaby uszy i zamknęła oczy,
jak dziecko, które nie chce czegoś przyjąć do
wiadomości.
Starała się przecisnąć obok niego, lecz on chwy-
cił ją za ramię. Syknęła z bólu i jeszcze bardziej
pobladła na twarzy. Pech chciał, że złapał ją w miej-
scu, gdzie się oparzyła. Natychmiast ją puścił i przy-
jrzał się jej ramieniu. Było opuchnięte i zaczer-
wienione. Pojawił się też spory pęcherz.
Trzeba się tym zająć powiedział głosem nie
znoszącym sprzeciwu.
Właśnie zamierzałam to zrobić, dlatego lepiej
byłoby, gdybyś zszedł mi wreszcie z drogi. Trochę
mnie to boli.
79
Nie poradzisz sobie sama z opatrunkiem, po-
zwól, że ja to zrobię.
Nie ma mowy... Ostatnie słowo uwięzło jej
w gardle, gdy spojrzała na jego nagi tors, wyzierają-
cy spod rozchylonego szlafroka. Cały świat zawiro-
wał jej przed oczami, miała wrażenie, że za chwilę
zemdleje. Te nieznośne emocje, natrętne myśli i ten
ból, a do tego zmęczenie, brak snu...
Nigdy nie zapomni, kiedy dotknęła jego gładkiej
skóry po raz pierwszy. Pani Dubois zaproponowała
wspólną kolację w restauracji i kiedy doszli już do
porozumienia, ona zdecydowała, że wróci do hotelu
piechotą. Wtedy Caid zaoponował, mówiąc, że nie
powinna samotnie błądzić ulicami francuskiej dziel-
nicy i postanowił ją odprowadzić. Wieczór był
gorący i parny, szli więc wolno i cały czas roz-
mawiali. I nagle zdała sobie sprawę, że coś do niego
czuje i miała wrażenie, że i ona nie jest mu obojętna.
Aż wreszcie, kiedy mijali właśnie jakiś ciemny
zaułek, przyciągnął ją niespodziewanie do siebie
i powiedział: ,,Jeżeli cię teraz nie pocałuję, oszale-
ję . Po czym, nie czekając na to, co ona powie,
z pasją zaczął ją całować. Po chwili rozpiął koł-
nierzyk koszuli, jakby w obawie, że za moment
eksploduje, a wtedy jej ręce bezwiednie powęd-
rowały w kierunku jego torsu. I tak to się zaczęło...
Jaz z trudem przełknęła gorzkie łzy.
Chyba nie zamierzasz tu zemdleć?
Jego ostre słowa przywołały ją do rzeczywisto-
ści.
80
W łazience zajął się jej ramieniem tak profes-
jonalnie jak prawdziwy sanitariusz. Delikatnie po-
smarował je maścią na oparzenia, która na szczęś-
cie znajdowała się w apteczce wuja Johna, i zawi-
nął bandażem. Na ranczo pewnie nieraz musiał
zrobić sobie opatrunek.
Szybko wróciła do łóżka i właśnie miała wyłą-
czyć lampkę na nocnym stoliku, gdy nagle ot-
worzyły się drzwi do jej sypialni i stanął w nich
Caid.
Zrobiłem ci herbatę, bo wydawało mi się, że
miałaś na nią ochotę.
Zastanawiała się, dlaczego tak prozaiczna czyn-
ność, jak podanie herbaty do łóżka, spowodowała,
że niewiele brakowało, a wybuchłaby głośnym
płaczem.
Następnego poranka Caid przeszedł przez dom
towarowy jak burza. Był wykończony poprzed-
nim dniem i nocą. Nie udało mu się nawet na
moment zmrużyć oka, mimo że leciał z nóg.
Marzył, żeby wszystko było jak dawniej. Jaz była
tak blisko, zaledwie przez ścianę, jedną głupią
ścianę... Chciał wbiec do jej sypialni, ale po-
wstrzymały go resztki zdrowego rozsądku i pie-
kielnie silna wola.
Matka powierzyła mu zadanie i oczekiwała, że
się z niego wywiąże. Nie było sensu tracić czasu na
nie wnoszące nic nowego rozmowy, a raczej, praw-
dę powiedziawszy, głupie kłótnie.
81
Kiedy wczoraj wrócił do domu z bagażami, które
zabrał z samochodu, sądził przez chwilę, że Jaz
zrozumiała swój błąd. Wszedł po schodach i zoba-
czył otwarte drzwi pokoju, w którym stało łóżko
zarzucone jej ubraniami i różnymi drobiazgami.
Pomyślał więc, że jednak się pakuje, ale bynajmniej
nie poczuł się jak zwycięzca. I wtedy do pokoju
weszła Jaz.
Niech ci się nie wydaje, że postanowiłam się
wyprowadzić powiedziała wyniośle, spoglądając
na niego lekceważąco. Nie ma takiej siły, która by
mnie do tego zmusiła. Zwalniam dla ciebie ten
pokój, skoro nie masz na tyle wyczucia, żeby
zrozumieć, że nie jesteś pożądanym gościem w tym
domu.
Jak to miło z twojej strony, że robisz to dla
mnie. Bardzo się starał, aby jego słowa zabrzmiały
możliwie jak najbardziej sarkastycznie.
Nie dla ciebie, ale przez ciebie odparła ostro.
W drugim pokoju są moje projekty i nie chciało mi
się ich ruszać, a poza tym wolę tamten pokój, bo jest
ładniejszy i jaśniejszy. Zgarnęła z łóżka stertę
ubrań i ruszyła w stronę drzwi.
Nie potrafił na czas ugryzć się w język.
Wiem, wiem, w tym jesteś mistrzynią, zde-
jmować, zakładać, przenosić, bez różnicy. Nieraz
mi to udowodniłaś. W tym jesteś dobra i szybka.
Twarz Jaz stała się biała jak kreda. Jak mógł
zwracać się do niej w taki sposób?
Dzięki, że potwierdziłeś właśnie to, co od
82
dawna podejrzewałam wymamrotała. Jestem ci
szalenie wdzięczna, że pomogłeś mi wymazać two-
ją osobę z mego życia. Przeszła obok niego
z wysoko uniesioną głową.
Kiedy już wyszła, dostrzegł na podłodze małe,
koronkowe zawiniątko. Podszedł bliżej, podniósł je
i zesztywniał. Tak, to z pewnością te same stringi,
które miała na sobie tamtej nocy. Jęknął cicho.
Boże, jak ona cudnie w tym wyglądała. Zaciskając
na nich palce, ruszył korytarzem w stronę sypialni
Jaz.
Miała dosyć tych scen i gdy zobaczyła, że Caid
wchodzi do środka, w jej oczach zapłonęła praw-
dziwa wściekłość.
Uwielbiał to jej spojrzenie, te jej olbrzymie oczy,
które, w zależności od nastroju, zmieniały kolor.
Czasem były takie ciemne, jak zmącona morska
[ Pobierz całość w formacie PDF ]