[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lausa znajdowała się w jednej z nich, czy w obu, a jeśli w jednej, to w której? Z bijącym sercem
pomyślał, że chce to już mieć za sobą. Westchnął i nacisnął spust. Buum! Kolba uderzyła go w
ramię. Przesunął się szybko, gdyż chmura dymu całkowicie przesłaniała pole widzenia. Zauważył
obłoczek pyłu wzbijający się piętnaście metrów przed głowami gada. Cholera, powinien był
pamiętać, że gładko lufa rusznica nie jest automatycznym winchesterem.
Deszcz! warknął przez ramię do Kaia.
Kai natychmiast zaczął wypowiadać zaklęcie. Głowy węża cofnęły się zaraz po wystrzale. Jedna
z nich kiwała się powoli, jak człowiek oglądający z bliska film na ekranie panoramicznym. Druga
głowa ciskała się bezcelowo na boki. Powoli wepchnęła się przez drzwi do wieży, po czym całe
ciało gada zaczęło wpełzać do budowli. Druga głowa znikła najpierw za wieżą, a potem pojawiła
się po drugiej stronie kończąc długi tułów.
Chmura burzowa zagotowała się wyrzuciła z siebie zawartość& Kiedy parę sekund pózniej na
dachu wieży obok Argimandy pojawił się Laus w swojej ciemnej todze i stożkowym kapeluszu, z
nieba lało jak z cebra. Dwie małe figurki rozglądały się wkoło szukając światła.
Hobart rzucił muszkiet w ręce Kaia.
Używaj go jak maczugi! krzyknął. Jazda! Wypadli z zarośli i rzucili się pędem w dół
wzgórza. Hobart wyciągnął szablę i zasłaniał się dokładnie tarczą.
Patrz! krzyknął zdenerwowany Theiax. Laus chwycił w ramiona broniącą się przed nim
księżniczkę i uniósł ją w powietrze na ogromnych skrzydłach sępa. W powietrze nie jest
właściwym wyrażeniem, ponieważ mimo desperackich machnięć skrzydeł, nie unosili się do góry,
ale raczej spadali w dół, coraz niżej. Przelecieli nad doliną między wzgórzem z wieżą a sąsiednim
wzniesieniem i opadli na jego kamiennym stoku.
Hobart skręcił w ich kierunku. Laus, trzymając pod pachą kopiącą i ciągnącą go za brodę
Argimandę, wyjął wolną ręką różdżkę.
Theiax! wrzasnął Hobart. Wracaj! Lew wyskoczył zza pola ochronnego tarczy i
rycząc tak, że ziemia trzęsła się w posadach, rzucił się w kierunku czarnoksiężnika. Hobart był na
tyle blisko, że zauważył na twarzy maga wahanie i usłyszał głośno wymawiane zaklęcie. W pół
skoku Theiax zmniejszył się do rozmiaru kotka podwórzowego, spadł na ziemię i wyciągnął się jak
długi.
Hobart biegł dalej. Słyszał za sobą zdyszanego Kaia, ale dzikus coraz bardziej oddalał się od
niego, ponieważ nie mógł lub nie chciał dotrzymać inżynierowi kroku. Laus zaczął wypowiadanie
zaklęcia:
Faborle dyor murtho
Tarwuzei kounovir!
Worngord oudorzhar
Meveiler shaibaudir!
SIRVZASHTAUI!
Nic się jednak nie stało, oprócz tego, że lewa ręka Hobarta, ta która trzymała tarczę zatrzęsła się
od lekkiego wstrząsu elektrycznego. Laus jeszcze raz zaczął wypowiadać zaklęcie:
Wargudviz vlapeisez
Thorgwast tha zistal&
Urwał jednak, gdyż zorientował się, że Hobart dobiegnie do niego, zanim zdąży skończyć
zdanie. Porzucił więc Argimandę i w sekundę zmienił się z sędziwego czarnoksiężnika w
amfisbaenę.
Hobart usłyszał za sobą przerażony krzyk Kaia, gdy potwór jak strumień lawy ruszył w dół
wzgórza wprost na nich. Znajdująca się na przodzie głowa była niewątpliwie dominującą. Patrzyła
na Hobarta z przebłyskiem inteligencji w oczach i nawet wyglądem przypominała Lausa. Pozostała,
ciągnąca się bezużytecznie na końcu, była jedynie głową wielkiego węża.
Hobart instynktownie podniósł tarczę, żeby się zasłonić i jednocześnie machnął szablą w walący
na niego pysk. Szabla odbiła się od łba potwora, a tarcza została zmiażdżona przez wielkie szczęki.
Hobart zdążył w ostatnim momencie cofnąć rękę. Głowa pożarła tarczę i wypluła pozostałości, po
czym ponownie rzuciła się na Hobarta. Inżynier odskoczył poza jej zasięg, machnął szablą, nie
trafił, jeszcze raz odskoczył. Przez ułamek sekundy dojrzał Kaia tańczącego w przerażeniu jakieś
dziesięć metrów od niego.
Spadaj! wydarł się na niego, po czym musiał znowu skoczyć w bok, aby umknąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]