[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ogóle zjawił się na tym ślubie... choć był kiedyś dowódcą sierżanta Tailmana...
- Nie mogę zdradzić żadnych szczegółów... i proszę, żeby pani zachowała to, co powiem,
w tajemnicy...
Oczywiście.
- Pani Tailman podjęła się pewnego zadania i... Można powiedzieć, że odniosła ranę,
pełniąc służbę - wyjaśnił z powagą Val.
Teraz już rozumiem! powiedziała Elspeth. Mags jest ogólnie lubiana i nie
pojmowałam, jak ktoś w obozie mógł wyrządzić jej taką krzywdę!
- Rozpuściliśmy pogłoskę, że zaatakowano ją w celach rabunkowych, gdyż miała przy
sobie zarobione pieniądze.
- A czego próbowała się dowiedzieć? - spytała, nie namyślając się, Elspeth.
- Tego nie mogę pani zdradzić, panno Gordon.
- Rozumiem, panie poruczniku! Nie powinnam była o to
136
pytać.
Val milczał przez chwilę.
Sierżant Tallman miał rację. Przysięgała pani w imieniu Mags bardzo pięknie. A ten,
komu kiedyś powie pani te słowa od siebie, będzie bardzo szczęśliwym człowiekiem.
- Dziękuję, panie poruczniku - odezwała się Elspeth po chwili kłopotliwego milczenia. -
Mam nadzieję, że pani Tailman wkrótce będzie mogła sama potwierdzić złożoną
przysięgę. Otóż i Ryan! - dodala żywo, gdy podszedł do nich ordynans jej ojca. Ależ ze
mnie idiotka, paplę takie banały! myślała. To atmosfera tego wieczoru czynila ją dziwnie
nerwową.
Spisała się panienka na medal! stwierdził Ryan.
- Właśnie to samo mówiłem.
- Mam prośbę do pana porucznika... Chcielibyśmy z moją starą zostać jeszcze chwilę z
Willem i podnieść go trochę
na duchu. Czy pan porucznik mógłby odprowadzić pannę Gordon do domu?
- No... z przyjemnością.
Ależ po co? sprzeciwiła się Elspeth. Sama trafię!
- Proszę nie gadać głupstw, panno Gordon! - rzucił ostro Val. Nie schwytaliśmy tego
łotra, może czai się gdzieś
pobliżu!
- Ma pan słuszność, panie poruczniku - przyznała Elspeth. Ale nie musiał mnie pan aż
tak besztać! dodała lodowatym tonem. - Proszę zaczekać, zaraz się pożegnam.
Długo szli w milczeniu obok szeregu namiotów, aż wreszcie Val powiedział sztywno:
- Przepraszam, że byłem taki opryskliwy, panno Gordon. Wiem, że przywykła pani do
samodzielności, ale zląkłem się o pani bezpieczeństwo.
- Rozumiem, panie poruczniku, i doceniam pańską troskliwość.
Oboje nieco się odprężyli, ale Val pomyślał: Co ona tam rozumie! Jasne, że bałem się o
nią, ale wcale nie chciałem sam jej odprowadzać! Zwłaszcza dziś!
- Myśli pan, że Mags wyzdrowieje? - spytała Elspeth.
- Doktor jest dobrej myśli.
- Jeśli pani Tallman pomagała panu w śledztwie, to może i panu coś grozi?
- Nie sądzę, by ryzyko było większe niż zwykle - odrzekł z uśmiechem Val. O ile nam
wiadomo, osoba śledzona niczego nie podejrzewa.
- Ale Mags napadnięto!
- Prawdopodobnie napastnik myślał, że to zwykła ciekawska, i obawiał się, by
przypadkiem na coś się nie natknęła.
- Mam nadzieję, że się pan nie myli. I że będzie pan ostrożny. Zaczęli właśnie schodzić
ku położonej w dole wsi. Elspeth potknęła się na jakimś kamyku i Val odruchowo ją
podtrzymał. Stali tak przez chwilę, on z ramieniem wokół jej talii, ona wsparta o niego.
- Obeszloby panią, gdyby mi coś groziło? - szepnął świadom, że bliskość tej kobiety jest
dla niego grozniejsza fliz starcie Z wrogiem.
Oczywiście odparła Elspeth, siląc się na rzeczowy ton.
- Czemu?
Bo jesteśmy dobrymi przyjaciółmi - powiedziała, spuszczając oczy.
137
Ach, tak... Po prostu przyjaciółmi - rzucił z nutką ironii. Przecież zwykły przyjaciel tak by
jej nie obejmował! Nie przygarniałby jej do siebie jak on w tej chwili, nie czul, jak łagodnie
unosi się i opada w rytm oddechu jej pierś... I z pewnością przyjaciel nie pochyliłby się i
nie pocałował jej tak zachłannie!
Gdy tylko ich wargi się zetknęły, Elspeth zareagowała na pieszczotę. Objęła Vala
ramionami za szyję i rozchyliła usta pod dotykiem jego ust. Po tym żarliwym pocałunku
odwróciła głowę, chcąc ukryć twarz w zagłębieniu jego szyi; przeszkodził jej w tym
sztywny kołnierz munduru, więc przylgnęła policzkiem do piersi Vala. Radował ją dotyk
szorstkiej wełny, zapach mydła i woń męskiego ciała. Po chwili poczuła, że gniotą ją
guziki munduru, więc troszkę się odsunęła.
- Pańska kurtka nie zachęca do pieszczot, panie poruczniku - roześmiała się z pewnym
skrępowaniem.
Val z czułością odgarnął jej włosy z czoła i schylił się, by znów ją pocałować. Elspeth, nie
zważając już na guziki, przytuliła się do niego. Zapragnęła, by nic ich nie dzieliło ani
szorstka wełna munduru, ani delikatny materiał jej sukni... Gdy wypuścił ją wreszcie z
objęć, musiała się roześmiać:
w tę zimową noc wyobrażała sobie ich na golasa!
- Myślałam, jakby to było cudownie, gdyby nie oddziela
ło nas od siebie tyle warstw ubrania!
- A ja myślałem, że powinna wyrosnąć między nami bariera nie do pokonania - odrzekł
Val.
Ach, tak? szepnęła.
- Panno Gordon, nie ulega wątpliwości, że nasze uczucia przekroczyły granice zwykłej
przyjazni - powiedział z rozpaczą
- Owszem - przyznała.
- Nie zamierzam znów pani przepraszać...
- Dzięki Bogu! - odrzekła cierpko. - Obraziłabym się nie na żarty, gdyby pan powiedział,
że mu przykro z powodu tego cudownego pocałunku!
Oparł dłonie na jej ramionach i lekko nią potrząsnął.
Elspeth!...
- Tak, Valentine? - szepnęła.
Gdy patrzyłem dziś na ciebie podczas tej ceremonii, wyobrażałem sobie...
Co takiego, Val?
Puścił ją i odparł ze smutkiem;
- Coś, co się nigdy nie ziści, moja... moja droga przyjaciółko. Chodzmy, muszę
odprowadzić cię do domu.
Kiedy dotarli do kwatery Gordonów, Val był znowu całkowicie opanowany.
Dobrej nocy, panno Gordon.
Uniosła ku niemu twarz.
Nie, Elspeth! sprzeciwił się gwałtownym szeptem. Nie kuś mnie! To nie może się
już nigdy powtórzyć.
- Wobec tego dobranoc, panie poruczniku - odparła z żalem i gdy tylko otworzył przed nią
drzwi, znikła we wnętrzu domu.
138
Rozdział XXI
Mags nie otwierała oczu do połowy następnego dnia, kiedy je wreszcie otworzyła,
jęknęła, gdyż światło sprawiło jej ból. Pospieszył ku niej doktor.
A więc się pani wreszcie obudziła, pani Taliman!
Mags ostrożnie uniosła powieki i tym razem ból nie był już taki straszny.
Gdzie ja jestem? wychrypiała.
- W lazarecie, proszę pani. Trzy dni temu ktoś na panią napadł. Czy pani sobie to
przypomina?
Mags zmarszczyła czoło i spróbowała się skupić, ale tylko głowa strasznie ją rozbolała.
- Moja głowa... Moje oko...
- Ma pani poważne obrażenia z lewej strony głowy, pani Tailman. Oka chyba pani nie
straci, choć nie wiem, czy będzie nim pani dobrze widzieć - oznajmił doktor. - Proszę
wypić laudanum. To złagodzi ból.
Wkrótce Mags znowu zasnęła i obudziła się dopiero kolo północy. Obok łóżka stała
latarnia. Kiedy tym razem spojrzała w światło, prawie nie poczuła bólu. Po minucie
otaczające ją cienie przybrały wyrazniejsze kształty, przynajmniej gdy patrzyła prawym
okiem. Lewym wszystko widziała jak przez gęstą mgłę. Chciała unieść głowę, ale
powstrzymał ją głos Willa
- Ani się waż, Mags!
- Will?
Jestem przy tobie, Mags.
Ujrzała pochylającą się nad nią twarz.
- Okropnie wyglądasz, Will! - wykrzyknęła. - Widzę to nawet jednym okiem!
Will roześmial się.
Pewnie, ostatnio prawie nie spałem. Ty też nie wyglądasz lepiej!
I okropnie się czuję, Will powiedziała, opadając na poduszkę. W głowie jej huczało.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]